Satellite
  • Day 10

    Pisac - peruwianskie Glastonbury

    August 10, 2018 in Peru ⋅ ⛅ 14 °C

    Kierowca lokalnego busika (colectivo) z Cuzco wyrzuca nas ze wszystkimi bagażami przed mostem nad rzeką Urubamba, twierdząc że to właśnie już Pisac. Twierdząc oczywiście po hiszpańsku, nie mamy więc jak dyskutować. Na szczęście Google map się zgadza, w dodatku twierdzi, że zamówiony nocleg jest zaraz po drugiej stronie rzeki, ruszamy więc bez obaw przez most. Schronisko jest tam gdzie ma być, urokliwe i osobliwe - o czym w osobnym poście, my zaś, mając cały dzień przed sobą, ruszamy zwiedzać i odkrywać.
    Po raz kolejny żałujemy, że nie mamy koszulek, albo chociaż tabliczek z napisem "no, gracias", bo lokalni mieszkańcy z entuzjazmem usiłują nam sprzedać wszystko - od transportu po liście koki. Szybko orientujemy się też, że ubrani w górskie ciuchy jesteśmy tu całkiem nie na miejscu - stolica gór zatrzymała się w latach 70 ubiegłego wieku, i wszyscy przyjezdni chodzą ubrani we wzorzyste szarawary, poncha albo choć chusty, ćwiczą jogę, zaklinają węże albo chociaż żują kokę (to akurat miejscowi też robią). Oferta dostosowana jest do potrzeb, miejscowe sklepiki oferują organiczne jogurty z kokosa, tofu i na zimno wyciskany olej z (znowu) kokosa. Restauracje wegańskie, wegetariańskie i szamańskie na każdym rogu Wędliny natomiast nie uświadczysz... Można za to zapisać się na kurs jogi (dowolnej w zasadzie, medytacji (jak wyżej), czy szamańskiego seksu (???? - chyba trzeba było zrobić zdjęcie oferty). Za wszystko zapłacisz kartą visa, o czym uprzejmie informują wywieszki nad każda bramą.
    Spacerem ostro pod górkę przez brukowane, wąskie, i oblednie urokliwe uliczki docieramy do miejscowego ryneczku (oczywiście Plaza de Armas), którego całość zajmuje nieprawdopodobnie barwny inkaski targ. Można kupić absolutnie wszystko, pod warunkiem że wyrabia się to z lamy, albo alpaki. Wędrówka wśród kramów zajmuje nam dobrą godzinę, na koniec nawet zaczynamy ogarniać konieczność targowania się absolutnie o wszystko.
    Niestety, jedzenia nie oferują, ruszamy więc w poszukiwaniu gospody. Przez bramę i dziedziniec zapełniony plecionymi łapaczami snów docieramy do bardzo zachęcajacego lokalu z piecem opalanym drewnem, I, oczywiście organicznym, menu. Niestety, figuruje w nim jako danie główne "cuy", czyli świnka morska, których całe stadko mieszka sobie w szalenie malowniczym domku w kącie. Jak się domyślamy, pieczeń można sobie wybrać osobiście. Nie jest to na nasze nerwy, więc w efekcie kończymy kilka ulic dalej, w barze głównie wegetariańskim, na fantastycznych peruwiańskich naleśnikach.
    Po czym ruszamy dalej w labirynt uliczek, odkrywając targ rolniczy, muzeum, wejscie na szlak do inkaskich ruin, i oszałamiającą panoramę. Pisac zdecydowanie nas zachwyca, a fantastyczna pogoda dodatkowo sprawia, że chcemy tu zostać na dłużej.
    Read more