Satellite
  • Day 18

    Inca trail, dżungla i gorące źródła

    August 18, 2018 in Peru ⋅ ⛅ 16 °C

    Wyjazd o 5 rano. Dzięki uprzejmości gospodarzy suchy prowiant w ramach śniadania do ręki przed podróżą. Nowy busik zjeżdża punktualnie, a w nim Sylwia, i dołączająca do nas na ostatnie dwa dni Patrycja z Gallway w Irlandii. Jesteśmy ledwie przytomni że zmęczenia, ale Patrycja ma gorzej - wyruszyła z Cuzco o 2 nad ranem...
    Ale widoki warte są wszelkich poświęceń. Wschód słońca nad Andami jest po prostu boski. I tu, po raz kolejny, odsyłam do zdjęć 😁. Mimo męczącej choroby wysokościowej, a może lokomocyjnej, na jednym z postojów odprawiamy Sun Salutation, (czy raczej wolną interpretację tejże) wykorzystując jogę do rozciągnięcia zmaltretowanych po trekingu mięśni.
    Na szczęście nie płoszy to Patrycji, najwyraźniej nasze poczucie humoru jest dopasowane 😁.
    Po 4.5 h jazdy ciągle w dół docieramy do dżungli wysokiej ( OK. 1500 m npm), i po raz kolejny wita nas znak "Inca trail" nie wiedząc czemu ozdobiony czaszką jakiegoś wcale nie małego przeżuwacza, zapewne lamy. Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją - a może memento mori?
    I bez przygrywki, ruszamy ostro w górę. Pełne słońce, wilgotność powietrza jakieś 200% (tak naprawdę ok. 65%), a ze względu na komary i meszki mamy długie rękawy i długie nogawki. Do rozpuszczenia jeden krok - a każdy jeden pod górę. Roślinność nie jest co prawda aż tak rozbuchana jak (wyobrażamy sobie) w dżungli niskiej, ale i tak bije na głowę wszystko co widzieliśmy do tej pory. Kawa, awokado, mango, papaje i ananasy rosną w zasadzie jak chwasty. Do tego plantacje koki (niby nielegalne, ale nikomu nie zależy, żeby je likwidować) i roślinki przypominające wyglądem marihuanę.
    Mijamy gospodarstwo agroturystyczne, w którym turysci uczą się wytwarzać czekoladę, i mimo tesknego wzroku M'n'Ms pniemy się dalej w górę. Po dwóch godzinach naprawdę morderczego marszu, wypiciu całej wody, i wyczerpania wszystkich pomysłów podniesienia morale, docieramy na szczyt. Tam wita nas gospodyni z mrożonymi sorbetami z mango, za które oddalibysmy lekka ręką duszę. Na szczęście gospodyni życzy sobie tylko 1 sol za sorbet, zachwyceni staramy się więc rozsądnie sączyć je po odrobinie, a nie pożreć w całości. Kiedy po sorbetach i odpoczynku w cieniu powoli wracamy do siebie, a M'n'Ms odzyskują normalne kolory, kolejna niespodzianka. W raju sorbetowym, przy stole w ogrodzie pod markizą, z widokiem ( blisko) na dżunglę, kwiaty i motyle, a (dalej) na horyzoncie na Andy, będziemy jeść obiad, przygotowany przez sorbetowwą gospodynię.
    Smakuje rewelacyjnie, zresztą nie ma się co dziwić, wszystko właściwie z ogródka lub dżungli, sweżuteńkie. A sceneria tylko poprawia apetyt.
    Po obiedzie droga prosto w dół, do naszego busika, który częściowo przez bezdroża zawodzi nas do ciepłych źródeł. Mimo tego, że jeszcze niedawno dalibyśmy się posiekać za zimny prysznic dla ochłody, perspektywa relaksu w ciepłej wodzie zwycięża, i już po chwili wszyscy zanurzamy się w najcieplejszym basenie.
    Na zakończenie dnia kolejna niespodzianka. Busik dowozi nas do zakończenia drogi, dalej tylko na piechotę. Jak mówi Sylwia - bez problemu, to tylko 2 godzinki. "Zapomina" tylko dodać, że w te 2h mamy przejść 10 km z pełnym obciążeniem...a jest prawie 5 po południu...
    Start wyjątkowo paskudny - ostro pod górę. Po 20 min ostrej wspinaczki dysząc i promieniując ciepłem wychodzimy na trasę. I tam dopiero zaczyna się rzeczone 10km.
    .
    .
    .
    Daliśmy radę :) choć pod koniec z desperacji śpiewaliśmy w głos szanty, i planowaliśmy gry komputerowe. Za to bonusem były świetliki rozbłyskujące w ciemnościach na zakończenie naszej bohaterskiej wędrówki, które nie dość, że pięknie przywitały nas a Agua Calientes, to jeszcze odwróciła uwagę od marszu w krytycznym momencie.
    Do hotelu musieliśmy jeszcze przedrałować przez całą długość Agua Calientes ( a długie jest) i oczywiście pod górkę.
    Dlatego informacji, że pobudka o 3, żeby stanąć w kolejce do autobusu przed 4 rano nie przyjęliśmy z entuzjazmem....Aż widząc nasze wymęczone miny Sylwia zgodziła się przesunąć start o 15 min...
    Padamy do łóżek, z założeniem przespania jak najdluzszego czasu, a tu ledwie przykładamy głowę do poduszki, nad nami stuk...stuk stuk.....stuk stuk stuk...stuk stuk... I chwilą ciszy. OK, ktoś coś upuścił, śpimy. A tu stuk... Stuk stuk...stuk stuk stuk....
    Po 5 razie Wojtek nie wytrzymuje, i idzie sprawdzić co się dzieje. Wizja stukow przez cała noc jest z lekka przerażająca.
    Okazuje się, że właściciel hotelu robił pranie, a ze mu się nudziło, to dla urozmaicenia grał w kosza...
    Uff, wreszcie cisza, idziemy spać
    Read more