Satellite
  • Day 14

    Najwyższy szczyt UK zdobyty!

    August 8, 2020 in Scotland ⋅ ⛅ 13 °C

    Nasz rodzinny kaowiec zadecydował, że w okolicy Glen Affric jest za mało gór i że dla dobra wyprawy powinniśmy zdobyć szczyt najwyższy, szczyt przedstawiający prawdziwe wyzwanie, szczyt z którego roztaczają się najpiękniejsze widoki, słowem szczyt na miarę naszych możliwości.
    Z tego też powodu zrywamy się o barbarzyńskiej (jak na tę wakacje) porze, czyli o 7.30 i już o 8:08 wyruszamy w drogę, licząc na panoramę Loch Ness (chętnie z potworem) i względnie sprawne wyjście na Ben Nevis ( wg walking Highlands trasa zajmuje 7-9 godzin).
    Krajobrazy wzdłuż A82 są rzeczywiście fantastyczne, ale same Loch Ness przesłaniają przez większość drogi krzaki. Dzięki wysokości geograficznej 9 rano jest ciągle czasem kiedy podnoszą się mgły, więc przybliżające się pasmo Nevis wygląda tajemniczo i bardzo, bardzo pociągająco.
    Po dotarciu na miejsce, okazuje się, że podobny pomysł na słoneczną niedzielę miało pół populacji Szkocji (jak również turyści), i parking jest całkowicie zapełniony. Zatrzymujemy się na poboczu, licząc na to, że dobrze pamiętamy wytyczne Highway Code, a jeśli nie, na miłosierdzie lokalnej straży miejskiej (zresztą, jak można się domyślić , nie jesteśmy jedyni).
    Jeszcze szybkie śniadanie, i w drogę. Trasa jest wyjątkowo szeroka, jasno wytyczona, i względnie płaska, podstawowym utrudnieniem jest omijanie grup turystów, którzy, tak jak my, postanowili wybrać się na szlak. Wygląda na to, że wszyscy posłuchali Borysa, nawołującego do nie wybierania się na plażę, i zamiast za to wybrali się na Ben Nevis. Chodzenie w tłumie to żadna przyjemność, a do tego z każdym zaobserwowanym oddechem oczy wyobraźni widzą miliony virionow Covida, więc kiedy szybkie tempo i wymijanie kolejnych grup nie pomaga, decydujemy się na zejście z głównej trasy i wędrówkę po trawie oraz korytami wielu strumyków. Dodatkową zaletą jest spore urozmaicenie wspinaczki, bo prawdę mówiąc, jest ona dość nudna - baaardzo długa, zakosami praktycznie po płaskim w poprzek góry, po kamienistym trakcie. Za to widoki są rzeczywiście rewelacyjne - i Fort Williams jawi się bardzo malowniczo, i w Glen Nevis rozsiane są (oczywiście) większe i mniejsze jeziorka, a po dotarciu na szczyt jest w 100% jasne, że wdrapał się człowiek na najwyższą w okolicy górę. Panorama zachwyca (kiedy akurat jest dziura w chmurze) a żaden z otaczających szczytów ( a jest ich wiele) nawet w przybliżeniu nie dorównuje Ben Nevis wysokością. Ale zanim dotrzemy na szczyt trzeba pokonać dwa spore strumienie, wspiąć się po piargu, zaobserwować akcję ratowniczą helikoptera (powinna iść muzyka kina akcji w tle) i 3 razy przeżyć rozczarowanie że to jeszcze nie szczyt :). A im bliżej do szczytu, tym temperatura wyraźnie niższa - od momentu zastąpienia łąk przez kamienie para leci z ust, a ręce grabieją. Idealna demostracja inwersji temperaturowej - startując z poziomu morza wspięliśmy się na 1344m (wg GPS) i straciliśmy około 15C.
    Dzięki popularności trasy wśród wędrujących na szczyt można zaobserwować niezły przekrój pomysłów na urozmaicenie trasy. Są oczywiście drużyny wspierające konkretne fundacje charytatywne (różowe Princessy obu płci w spódniczkach tutu idą prawdopodobnie dla fundacji wspierającej pacjentki z rakiem piersi), są drużyny (sądząc po zdjęciu na T-shirtach) upamiętniające konkretną osobę, są wyczynowy pokonujący trasę biegiem, ale jest też szaleniec zjeżdżający z Ben Nevis na rowerze, jak i inny wspinający się na boso...A są i tacy których na szczyt wwozi helikopter.
    Wśród tych wszystkich inspirujących wariacji na temat czujemy się wyjątkowo zwyczajni w porównaniu, naszym jedynymi wyróżnikami są niezłe tempo (6h z postojem na szczycie) i autorska trasa, która zresztą szybko została zaadoptowana przez naśladowców.
    A na zakończenie wycieczki czeka nas wyśmienite steak pie w lokalnym pubie w Cannich (gorąco polecamy i pie, i pub) - M'n'Ms mówią, że przez sporą część drogi niosła je wizja tego pie na końcu drogi 😆.
    Read more