Podróż Przedślubna

December 2019 - April 2024
Na pamiątkę Naszej Podróży Przedślubnej Read more
Currently traveling
  • 7footprints
  • 4countries
  • 1,583days
  • 40photos
  • 0videos
  • 9.7kkilometers
  • 7.9kkilometers
  • Day 1

    New York City

    December 26, 2019 in the United States ⋅ ⛅ 5 °C

    $ Mieszkamy w murzynskiej czesci miasta. W naszym metrze jesteśmy czesto jedynymi białymi... zrobilibysmy zdjęcie, ale troche strach.

    $ Nigdy nie spotkalismy sie z taką uprzejmoscia na ulicy jak ze strony czarnoskórych w naszej dzielnicy. Przychodzili z pomoca, gdy wygladalismy na zagubionych, albo zagadywali, że mamy takie same kurtki. Mówili ze to słodkie, a nam robiło sie miło.

    $ W subwayu zawsze trafiali nam sie różni performersi. Jeden skakal nawet jak malpka po tych rurkach do trzymania pod sufitem.

    $ W naszym mieszkanku ogrzewanie słabo dziala. Jak już w ogóle działa. Podgrzewamy sie suszarka do włosów.

    $ Na kilka godzin przed godziną zero w sylwestra bardzo się rozpadalo. Mamy na sobie tylko puchy, więc czekamy na stacji metra na okno pogodowe. Boję się, że jeśli nie przestanie padać to właśnie tak będzie wyglądać mój wielki Sylwester w NYC...
    Apdejt: teraz jeździmy metrem, żeby zabic trochę czasu i nie marznac. I tak przez 1,5 godziny.
    Apdejt 2: I po wszystkim. Z mostu Brooklynskiego podziwialismy zapierajaca dech w piersiach nocną panoramę Manhattanu, niecierpliwie wyczekujac wielkiego odliczania i tych najlepszych na świecie fajerwerków. Jesteśmy przecież w NYC więc to mial by pokaz naszego życia. I nie było ani Big Countdown ani fajerwerkow. Przemarznieci i z pełnymi pęcherzami wracalismy do domu jeszcze 2 godziny... Taki to byl Sylwester w Nowym Jorku.

    $ Dzień zwiedzania muzeum Historii Naturalnej. Lało jak z cebra a kolejka do security check na 3h.. Pod chmurką. Gdy zmierzalismy na koniec kolejki, znikąd pojawił się jakiś ochroniarz i wpuścił nas prosto do muzeum. Dzieci szczęścia to my.

    $ Przytłacza nas ogrom plastiku. Wszystko jest pakowane w plastikowe opakowania a panie na kasie pakuja po 3 towary do plastikowej reklamówki, którą oblekaja jeszcze jedną plastikową reklamowka. Zrobilismy z nich uzytek. Jedne uzywamy jako worki na smieci a w innych mieszamy salatki. Nasze salatki nigdy nie miały tak równomiernie rozprowadzonego dipa.

    $ Lotnisko w Moskwie. Security check, obsluga w przewadze rosyjskich bab. Jedna się odezwała tekstem: "łoter! Problem!"
    Read more

  • Day 8

    Philadelphia

    January 2, 2020 in the United States ⋅ ⛅ 6 °C

    $ poznaliśmy wiele nowych twarzy z rodziny Adama. W dniu naszego przyjazdu zjechala się wieczorem cała masa ludzi tylko po to, zeby nas poznac. Bylo nam przemilo. Jedna z cioc, Danusia, przygarnela nas do siebie do domu, a sama wyjechała na Florydę. Znowu bylo nam szalenie milo. Super warunki (za darmo!) a do tego dom w centrum miasta. Miła odmiana po Nowym Jorku.

    $ Philadelphia zrobiła na nas bardzo pozytywne wrazenie. Nieporownywalnie mniej turystow, a przez to ciszej i czysciej. Moglibysmy tu mieszkac.

    & Miasto od strony lokalsa pokazał nam Waldek, syn Oli, którą poznalismy na pogrzebie. Szybko znaleźliśmy wspolny jezyk. Znaczną czesc miasta zjezdzilismy Waldkowym nissanem leaf, trochę tez polazilismy mimo paskudnego deszczu. Zwienczylismy poznogodzinne zwiedzanie w knajpce piwem i frytkami z.. flakow. Zapamietac: tripe fries to nie frytki! Później okazało sie, ze frytki z flakow to nie najgorszy element tego wieczoru. Gdy około północy zebralismy sie, by wrócić do domu zastalo nas puste miejsce po aucie... w między czasie wyrosła tabliczka, że po 23 obowiązuje tam zakaz parkowania. Przynajmniej mamy pewność, ze Waldek nas zapamięta.
    Read more

  • Day 11

    Washington DC

    January 5, 2020 in the United States ⋅ ☀️ 4 °C

    $ Wszechobecne kontrole. Przed wejsciem do każdego muzeum trzepią nas jak lotnisku - kontrola osobista plus skanowanie "bagażu". No dobra. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu muzeum holokaustu idziemy do pobliskiej kawiarni doladowac sie kawą. I znowu kontrola! Nie wytrzymuje i wyrywa mi sie: "serio? zeby napic sie kawy?" I pan policjant (trzech ich bylo na dodatek!) stanowczo odparl, ze to dla naszego bezpieczenstwa...

    $ Wiktor. W hostelowym lobby dosiadl się do nas jakis dziwny koleś. To początek pobytu, więc czułam, że będziemy musieli go unikać przez kolejne wieczory, bo to byl właśnie TEN typ. Natrętna przyssawka. Wiktor. Doktorant historii z UJ'otu. "O jezu.. najgorzej" pomyślałam. Strasznie sie rozgadal. Miał iść wlasnie na miasto cos zjesc, uff. Nie idzie, wciąż rozmawiamy. Wyciągnęłam migdały, bo sama zdążyłam zglodniec, ale wahalam sie jeszcze czy poczestowac nasza przyssawke, by nie została dłużej. Wtedy zrozumiałam jednak, że zglodnialam bo sie mega zagadalismy! Wyjedlismy w trójkę już nie tylko paczkę migdalow, ale i wszystkie snacki, które znalazłam w torebce. Wiktor z "dziwnego kolesia" szybko awansowal na "chodźmy do lobby, może jest Wiktor". I od tej pory spędzaliśmy każde śniadanie i wieczory z naszym nowym kolegą, zbyt głośno śmiejąc z jego niezliczonych opowiastek.

    Postanowienie: Ładnie mówić, zredukować przekleństwa i kolokwializmy.

    $ Chrzest podróżnika. Nasz HI Hostel reklamuje się hasłem: "Badz podroznikiem, nie turysta." Po pierwszej nocy w pełnym 10cio osobowym pokoju, bez otwieranych okien zrozumialam, że do tej pory byliśmy turystami.

    $ Ranek byl ladny, gdzies wyjrzalo nawet słońce. Na cmentarzu Arlington ochroniarze kazali nam sie streszczac, zamykaja wyjatkowo o 12, bo nadciąga zalamanie pogody. Siedzielismy jak prawdziwe cebule do ostatniej minuty.Bylo ok 5-6 st., bez opadow, apka mowi ze temp.spadnie do 2st i bedzie snieg z deszczem, wiec nic nie zapowiadalo tej nadchodzącej katastrofy. A i tak powiało grozą... suchy asfalt posypany grubą warstwą soli, spycharki gotowe do działania. Oni na pewno wiedzą wiecej. Jedziemy szybko do miasta, zeby zdążyć przed tym kataklizmem. Centrum tez w pełnej gotowosci. Zaczyna pruszyc, gdy chowamy sie w muzeum. Wiktora wyklad zostal odwolany, uczelnia zamknieta z powodu zapowiadanych warunków atmosferycznych. Podkresle: zapowiadanych. O zgrozo.
    I cóż. Nadeszlo zapowiadane 2st i śnieg z deszczem. Tutaj zima nie zaskakuje kierowcow..

    $ kierowca autobusu: "Where are you from?"
    My jednogłośnie: "Poland!'
    Kierowca rozpromienial: "oh Poland! Nice! Budapest??"
    ...
    Read more

  • Day 14

    Floryda

    January 8, 2020 in the United States ⋅ ☀️ 19 °C

    $ Budżet to świętość.
    Zabukowalismy 4 noclegi w Titusville. Blisko do NASA i przede wszystkim TANIO. Ale bez samochodu byloby i tak ciezko. Choc koszt auta wystawal ponad budżet, wynajelismy je. Pod jednym warunkiem. Jedna nocka będzie w aucie. Pod calodobowym Walmartem spało się średnio, nie utrzymalismy budzetu, bo wszystkie zaoszczedzone na tym manewrze $ wydalismy w nocy na herbaty i jedzenie, ale wytrzymalismy!

    $ Co airbnb to obyczaj.
    Pokój w uroczym domku, 5 min z buta do brzegu, zaskoczyl nas bardziej niż sie zwykle spodziewamy. Czytam dokladnie ogłoszenia na airbnb, zeby uniknąć np. mieszkania z wlascicielami. Nie udalo sie i zostalam przechytrzona. Zdążyliśmy się wyprysznicowac nim wrócili. Szybko wyszlam z pokoju wielkości słoika, zeby się przywitac. Oczom mym ukazał się dobrze zbudowany, dlugowlosy mezczyzna w zwiewnej letniej sukience. Terry. Wyjakalam: "jestem Justyna, dziękuję za łazienkę, Adam jest tam..". Spalilam buraka, zażenowana swoją reakcją i wróciłam do pokoju. Adam nadrabia wlasnie za rodzinę i poznaje tajniki amerykańskiego futbolu, spędzając sobotni wieczor z Terrym i Lily przed telewizorem.

    & Nocny pociąg.
    Domki na Florydzie przypominają słodkie modele z kartonu. Niczym karton są tez wyciszone. Jakies 300 m od nas jest przejazd kolejowy ze znakiem STOP który lokalsi traktuja bardzo poblazliwie, nie zwalniajac ani na chwilę. Musi byc to powszechna praktyka, wie o niej również pan maszynista, ktory bardzo dlugo i bardzo donosnie oznajmia, ze nadjezdza. I tak kazdej nocy. Dwa razy.

    $ Zimno, znowu zimno.
    Mylilismy się sądząc, że wylatujac z Waszyngtonu, żegnamy sie z uczuciem zimna na prawie cały rok. Wszelkie pomieszczenia publiczne, muzea, a przede wszystkim autobusy na Florydzie są nieznosnie klimatyzowane. Jest tak zimno, że nie ma nawet tego etapu przejsciowego z milym uczuciem ulgi od gorąca.
    Jedziemy wlasnie takim klimatyzowanym autokarem do Miami. Za nami 2h drogi a przed nami jeszcze 3h. Mimo swetra merino juz skostniala mi lewa czesc ciala, a paznokcie zrobily sie sine. Brrrr!

    $ Miami Beach.
    Cóż. Miami Beach to jedna wielka imprezownia. Chociaż było to jasne, to jak można być na florydzie i na pytanie "a jak wam sie podobało Miami?" odpowiedzieć, że nas tam nie bylo. No nie da się.
    Hostel spełnił nasze oczekiwania. W 10cio osobowym pokoju mieliśmy kazdy rodzaj imprezowicza: zaczynajac od nas nieimprezowiczow okupujacych hostelowe pralki, poprzez pana z Holandii w średnim wieku szukajcym uciech zdala od domu, a kończąc na kanadyjczykach biegajacych po pokoju w stroju borata.
    Plaża jest naprawde imponujaca tak jak sie widzialo na obrazkach i naprawdę jest tam kult ciała.
    Jednak w głowach zostanie nam niestety i tak moja wizyta w szpitalu, która na szczęście skończyła się happy endem. Ale nie ma tego złego, bo mieliśmy okazje doswiadczyc amerykańskiej sluzby zdrowia na wlasnej skórze. Robi duże wrażenie.
    Byl też pan w garniturze, ktory pchal przed sobą stolik z monitorem i odwiedzal kolejno kazdy pokój. Pan od ubezpieczeń. Byl gotowy wystawic nam grubasny rachunek, gdybym nie byla ubezpieczona.

    $ Ale floryda to przede wszystkim ośrodek NASA. Zwiedzalismy go 2 pełne dni z rozdziawiona buzią. Fantastyczne miejsce!
    Read more

  • Day 22

    Cuba

    January 16, 2020 in Cuba ⋅ ⛅ 28 °C

    $ Internet na kartki, czyli wspolczesne zycie na komunistycznej kubie.

    Dużo slyszelismy o komunie. Puste półki, długie kolejki, meblościanki i wóda. Wydawalo nam sie, ze wiemy juz wszystko. Ale co innego wiedzieć, a co innego posmakować...

    Z punktu widzenia turysty mieszkającego w hotelu, w turystycznej czesci miasta, z allinclusive lub stolujacego sie na mieście - Kuba to przepiękny kraj, pełen energetycznych obywateli, których mottem zyciowym jest muzyka, salsa i rum. W koncu w każdym lokalu gra muzyka na żywo, jest zabawa. Dobre (choć bez przesady) jedzenie pieknie dopełnia obrazek niekończącej się sielanki. Kamienice sa odrestaurowane i wyglądaja nieziemsko.

    Mieszkając u lokalsow, znajdowalismy sie w sercu lokalnej spolecznosci. Turyści się tam nie zapuszczaja. Budynki sie rozpadają. Dosłownie. Adam zamykał oczy. Są lokale ale nie wygladaja ladnie i nie ma tam zadnych przebranych grajkow, a z 16tu pozycji w menu i tak wybrać mozna tylko dwie. Opcja z serem albo bez. W sklepach tylko ocet, keczup, majo, musztarda i rum. Dieta cud. Sprawdzila sie tez na nas. Przez 16 dni zrzucilismy w sumie ok 6 kg zbędnego balastu. No w kazdym razie buduje się obrazek Kuby zgoła odmienny od sielankowego. Ale chyba ten autentyczny.
    Bardzo widoczne są fikcyjne stanowiska pracy np. W kantorze były 4 panie. Jedna obslugiwala klienta (zaznacze, ze tlumow nie bylo. Byliśmy jedyni.), druga otwierala i zamykala drzwi (!), a dwie pozostale siedziały. Stosunek 4 pracownikow na jednego klienta to na Kubie standard. No i wszechobecne kolejki. Bo przecież jest kolejka dla frajerów i brak kolejki dla znajomych obsługi. Po internet na kartki staliśmy w ok. 10cio osobowej frajerskiej kolejce jak osły, 2h. Max. 3 kartki z godzinnym dostępem na głowę. A, no i "free wifi" oznacza jedynie tylko tyle, że mając karteczkę na internet można sie tam podłączyć.

    Tak jak i we wspomnieniach rodziców tak i tutaj uprzejmość i zaangażowanie nie jest mocną stroną obsługi. Bez znaczenia czy to sklep, czy kawiarnia. I znowu chodzi o te nieturystyczne miejsca, bo np. w lokalach w których stoluja sie same, jak to Adaś mówi "portfele", obsługa z mistrzowska precyzją wchodzi w cztery litery.

    Sami Kubanczycy, których mieliśmy przyjemność poznać bliżej w Hawanie gościli nas jak rodzinę. Wspólnie opijalismy Pedra urodziny (rum na pusty żołądek jest BARDZO skuteczny). Jak to często bywa my nie mowilismy po hiszpansku, oni po angielsku ale prowadzilismy wieczorne dyskusje nawet o systemie komunistycznej Kuby kiedys i teraz. I to nie tylko po alko! Ernesto i Mirta - nasi nauczyciele hiszpańskiego również byli dla nas jak dobrzy, dlugo niewidziani ciocia i wujek.

    Kubę opuszcamy ze strachem, że odwołają nam lot do Meksyku i trzeba bedzie zostać jeszcze tydzien.

    P.S. Jesteśmy pełni podziwu dla rodziców, że nas w tamtych czasach wychowywali, ubierali karmili. I proszę jak dobrze im to wyszło!

    $ Panie ekspedientki na kasie nie tylko są niemiłe. Nagminnie okradają tez klientów. Po tym jak w jednym markecie okradziono nas na 7 €, byliśmy już bardzo czujni. Okraść próbowano nas przy każdych zakupach!

    $ Zawsze bawią nas kolejne kreatywne wersje naszych nazwisk. Ostatnio Adam był Trezinski a ja Cielska. Ale imiona to nowość. Adam został Adanem a, że J czyta się tu jak H, muszę przywyknąć do Hustiny.

    $ Restauracja dla turystów.
    Kelner niósł nam serwety. Wprawdzie przypomnial sobie o nich jak juz konczylismy jesc, ale gest nalezy docenic. Jedna nieopatrznie spadla mu na ziemie. Sprawnie podniósł ją ręką spowrotem na tacę, uprzednio otrzepawszy z podlogowego brudu i złożywszy w nienaganny trojkacik. Podszedl do naszego stolika pewien, że incydent zostanie jego kolejną małą kelnerską tajemnicą i wykwintnie szczypczykami podal nam na stół. Zapewne, żeby nie ubrudzić.

    $ Po Kubanczykach widać również, ze brak kapitalizmu ma również dobre strony. Bardzo tanimi i dostępnymi towarami są kasze, warzywa i owoce, a dobrem luksusowym mięsa i slodycze. Ich codzienna kuchnia jest przypadkiem zdrowa. I to mega widac! Większość lokalsow ma wspaniałą szczupłą i wysportowana sylwetke a kobiety piękne, smukłe kształty. Zarówno mezczyzni jak i kobiety wydaja sie nam do tego bardzo urodni. Klasyfikujemy Kubanczykow jako atrakcyjny naród :)

    $ Samochody.
    Spacerując po Hawanie czulam się jak na planie filmu z lat 50tych. To nie mit, że auta z tamtych lat używane są przez lokalsow na codzień. I to takie egzemplarze, które widziałam tylko na targach oldtimerow u nadzianych kolekcjonerow. Wiele z nich bylo w stanie godnym podziwu, innym rozpadal sie przegub na naszych oczach. Miłym zaskoczeniem byly wszechobecne maluchy!
    Najwieksze wrażenie robią jednak ceny tych cacek. Pedro, by móc otworzyć case particular sprzedał swoją 40to letnia łade, ktorych tu jezdzi chyba najwiecej, w srednim stanie za ok 100 000 tys. zł !!! A średni zarobek przeciętnego Kubanczyka wynosi ok 100 zł miesięcznie. I nie pomylilam się w zerach. Jesli auta sie nie odziedziczylo to na zakup musi odkładać kilka pokoleń.

    $ Organizacja na dworcach autobusowych to też przeżycie samo w sobie. Plecak prawie odjechal innym autobusem. Ale upilnowalismy!

    $ Krotka przerwa na trasie Varadero-Cienfuegos. Stać nas tylko na kawę, więc zamowilismy Adasiowi. Rozglądam się przy okazji nerwowo przy ladzie za czymś słodkim. Wiele dałabym za ciasteczko. Cóż, półki nadal puste. I tu nagle, nie wierzę w moje szczęście - przy zbliżającej się do nas filiżance kawy, na spodku leży ciastko! Rzuciłam sie na nie zachlannie, gdy tylko znalazło się w zasięgu mojej ręki. Gryze, słysząc rownoczesnie nagłe "Nie nie nie nie nie!". Barman i dwóch kierowców autobusa patrzą na mnie z niedowierzaniem a ja już wiem, że próbowałam zjeść kawalek kolby trzciny cukrowej. Ich mieszadelko do kawy.

    $ Stary cmentarz.
    Jedną z "atrakcji" w Trynidad jest stary cmentarz. Bardzo zniszczony i zaniedbany, cmentarz z końca XIX wieku, któremu na pewno nie brakuje klimatu. Właściwie gotowa seceneria na film o zombi. Naszą uwagę zwracaja poprzesuwane płyty nagrobne. Już od tego widoku przechodza ciarki. Na jednym z nagrobków leży fragment kości. Na pewno zwierzak, przecież nie kawałek człowieka! - tak wlasnie skomentowalismy to znalezisko. Kolejne kawałki kosci i o zgrozo tkanek leżące wszędzie, odbierają nam powoli pewność osądu. Dopiero duży kawałek kości miednicy pozbawia nas złudzeń, że to szczątki ludzkie walaja się nam pod nogami.
    Read more

  • Day 38

    Meksyk

    February 1, 2020 in Mexico ⋅ 🌧 26 °C

    $ Walentynki.
    Pierwszymi słowami, które wychrypial do mnie mój przyszły mąż tego pięknego walentynkowego poranka brzmiały: "dzisiaj śpisz na hamaku". Bo się wiercilam. Pure life.

    $ Nocny gość.
    Ostatnia noc w Valladolid. Byl piątek, słychać bylo, że wioska się bawi. Obudziłam się ok 2 w nocy mimo, ze bylo juz cicho. Nie mogąc zasnąć kontynuowałam czytanie "Factfulness". Ok 2.30 słyszę, jakby ktoś obijal się o ścianę przy schodach prowadzących do nas. Chwila ciszy, ale wciąż bacznie nasluchuje. Nagle dźwięk kluczy wkladanych w zamek, szarpanie za klamkę. Adrenalina podskoczyla mi pod sufit! Panicznie budzę Adasia jedną ręką (wydawalo mi sie, ze trwa to wieki, bo sen ma mocny), a drugą łapie za telefon niewiadomo po co. Odpalilismy światło na zewnątrz, ale nie widać już nikogo. Chyba poszedł, choć w mojej wyobraźni czail się za rogiem. Chwilę później słychać już było, jak wchodzi do mieszkania pod nami. Bałam się, ze chce wejść do nas od drugiej strony. Adas szybko zrozumiał jednak, że to gość z dolu, strudzony wieczorną imprezą zwyczajnie pomylił po pijaku drzwi. Przygotował koło lozka jeszcze na wszelki wypadek wszystko co mogłoby posłużyć za narzędzie obrony i zasnął jak gdyby nigdy nic. A mi adrenalina wciąż wychodzila jeszcze oczami, więc przeczytałam do rana chyba pół internetu.

    $ Zwierzątka domowe.
    W miejscowkach, w ktorych zamieszkujemy zwykle nie jesteśmy zupełnie sami. Mamy psy i/lub koty. Lubimy tych naszych dodatkowych współlokatorow. Są też niestety i tacy, ktorych lubimy mniej - jaszczurki i karaluchy. Tych drugich nie lubimy najmocniej. W Tulum też mieliśmy jednego w lazience. Tlusciocha mierzacego jakieś 4cm. Pojawial sie zawsze ok 22.30 i zawsze na tym samych kafelku na ścianie przy suficie. Trudno go było nie polubić za tę punktualność i konsekwencje. Nie wchodzilismy sobie w drogę i ostatecznie nieźle nam się razem żyło.

    $ Waga ciężka.
    Read more