Satellite
  • Day 3

    Nowicjat (Cercedilla)

    August 8, 2016 in Spain ⋅ ☀️ 25 °C

    Dwa pierwsze dni, po rozgrzanej suchej ziemi madryckiej stanowią swoisty nowicjat dla mojej kondycji i wytrzymałości. Choć jak na razie tereny są zaledwie pagórkowate (z kilkoma ostrzejszymi podejściami), dwa inne czynniki stanowią sprawdzian pielgrzymich ambicji: dystans i temperatura.

    Dystans: wbrew pozorom to trudno ocenić. Większość przewodników zaleca około 25 kilometrów dziennie. Na trasie francuskiej i innych bardziej zaludnionych i popularnych szlakach da się wyodrębnić jeszcze krótsze kawałki, po 15-20 kilometrów. Wiadomo, że jeśli w grę wchodzi odcinek górski, będzie to aż nadto. Inne drogi, zwłaszcza te przebiegające na południu, o słabszej infrastrukturze, nie dają za wiele pola do manewru. Nierzadko przez bite 30-40 kilometrów człowiek będzie miał szczęście, jeśli znajdzie jakąś wieś na krótki odpoczynek, ale możliwość noclegu pojawi się dopiero u końca etapu.

    W tym roku, podobnie jak w poprzednim, nie daję sobie dwóch pierwszych dni na rozgrzewkę, ufając, że średnia ilość kilometrów dziennie w ostatnim roku otwiera mi punkt startowy powyżej trzydziestki. Bardzo szybko jednak okazuje się, że autorzy przewodników zgubili po drodze nieco kilometrów i te planowane 30-35 kilometrów na dzień oscyluje bardziej wokół dystansu maratońskiego. A to wymaga nie tylko roztropnego rozłożenia sił, ale i dużej cierpliwości. Bo nawet najbardziej urozmaicona krajobrazowo droga, szczególnie odbywana w pojedynkę, po siódmej, ósmej godzinie zaczyna nużyć. I strach jeszcze pomyśleć, ile do celu pozostało! W takim wypadku zdrową praktyką jest zaprzestać zerkania na zegarek czy słupki kilometrowe. Wszak od zmęczenia gorsza frustracja.

    Sprawdzian dystansu zostaje sprzężony ze sprawdzianem temperatury. To ona sprawia, że od pewnej godziny każdy kolejny kilometr staje się czyśćcem na ziemi. To ona ostatecznie stawia granicę możliwej drogi: co z tego, że nogi jeszcze nie zmęczone, co z tego, że po paru minutach przerwy powrócą nadwątlone siły, skoro za cieniem czeka skwar, w którym przebywanie przez pięć minut sprowadzi Cię niezawodnie do stanu sprzed pauzy.

    Dlatego kluczowym słowem w ciągu dwóch pierwszych dni madryckiego słońca jest „źródło”. Pod tym względem Opatrzność zdaje się dostosować hydraulikę do pogody – inaczej niż w kolejnych, spokojniejszych dniach, ujęcia wody są rozmieszczone dość regularnie, tak że co parę kilometrów mogę nabierać wody do pełna. Całe szczęście, bo i tak ostatecznie zawsze dochodzę z pustym bukłakiem.

    Może to zabrzmi po księżowsku, ale naprawdę z każdym rokiem utwierdzam się w przekonaniu, że nic tak nie sprawdza i kształtuje relacji jak wspólne chodzenie z plecakiem. Zmęczenie, ból, konieczność poznania siebie w niesprzyjających warunkach, do tego ubóstwo rzeczy, spraw i osób, które mogłyby bezpiecznie odwrócić uwagę od kwestii trudnych, zmuszają do wzajemnej pracy. Kto dojrzały, ten szybko zreflektuje się, że w pierwszym rzędzie nie nad drugą osobą (zmienianie) ani nawet nad relacją (akceptowanie), ale – nad własnym egoizmem.

    Chyba właśnie na tym polega każdy nowicjat (nie tylko ten zakonny, ale i narzeczeński, i zwyczajnie: ludzki). Każdy z nich ma swoje środki. Na camino były nimi: dystans i gorąc. No i osoba do oswojenia zdecydowanie mniej wdzięczna niż druga połówka czy nawet współbrat zakonny – ja sam.
    Read more