Satellite
  • Day 8

    Samotność (Valdestillas)

    August 13, 2016 in Spain ⋅ ☀️ 27 °C

    Chociaż, jak wspomniałem na początku, te zapiski z podróży dotyczą tego co na marginesie, to co istotne pozostawiając niedopowiedzianym, dopuściłbym się poważnego przekłamania, gdybym nie poświęcił paru słów mojej nieodłącznej towarzyszce – samotności.

    Tak wyszło – nigdy tego nie planowałem i po dwóch tygodniach tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że nigdy świadomie bym do tego nie dążył – że ostatecznie w tym roku po raz pierwszy wyruszyłem w podróż sam. Nie byłoby to może aż tak dotkliwe, gdybym, jak w poprzednich latach, dzielił drogę z innymi przygodnymi pielgrzymami. Spotykalibyśmy się w kolejnych schroniskach, planowali następne postoje, uczyli się siebie, aby w końcu z nieukrywanym żalem się pożegnać. Jednak i tych pielgrzymów zabrakło – zostałem sam ze sobą – rekluz goniący horyzont otwartej przestrzeni.

    Doświadczenie samotności powracało do mnie falami, przywołując różne jej oblicza i strachy. Najpierw ta fundamentalna samotność, gdy zdaję sobie sprawę, że nigdy do końca nie zostanę przez nikogo zrozumiany. Jak bliskich więzi bym nie budował, jak wiele z siebie nie wylewał, w głębi zawsze pozostanę dla drugiego człowieka tajemnicą. Muszę ją sam w sobie znosić. Mogę starać się ją zagłuszyć, uciekać z siebie w ramiona drugiego. Jednak ta samotność będzie wracała. Dojrzałość, zdaje się, polega między innymi na przyjęciu tej chłodnej pani, z pełną świadomością, że jej ból nigdy nie stanie się rozkoszą.

    Mogę też, pokonany przez nią, popaść w jej inną formę. Obrazić się na ten podły świat, który nie chce mnie zrozumieć. Odrzucić strach przed samotnością, wybierając ją na złość. To samotność egoisty zmęczonego nadmiarem drugiego człowieka, który, nie przystając do mnie, bodzie w mój upór budowania świata na własną miarę. Nie chcę go więcej znosić. Niech chcę zestrajać z nim rytmu moich kroków. I wypieram się go, zostając z jedynym, od którego się nie uwolnię, a zarazem najniewdzięczniejszym z towarzyszy – sobą samym.

    Idę zatem, ucząc się mężnie wytrwać z tą pierwszą nieusuwalną samotnością, a opierając się pokusie fałszywej wiary, która rodzi samotność egoisty. Koniec końców, choć w żaden sposób nie unieważnia to bólu wewnętrznej pustki, wiem, że nie jestem sam. Idą ze mną dziesiątki, jeśli nie setki cichych towarzyszy. Modlę się za nich, wspominam, tęsknię. W myślach przewijają się łączące nas melodie, miejsca, cytaty. Raz po raz śmieję się do i z siebie.

    Uczę się dojrzałości, to znaczy nie wymagania od nikogo, by zapełnił moje braki. Nie potrzebuję was do niczego – chcę was na waszych warunkach. Zgadzając się na waszą wolność, zwracam ją samemu sobie – w tej szczególnej lekkości, jaką daje poprzestanie na owej skromnej chwili, którą dajemy sobie. Nie chcę szukać w niej niczego więcej niż bezinteresownej radości. Nabieram kolejny łyk gorzkiej samotności, szczepię się na zgorzknienie, bym tęsknym uściskiem nie zgniatał drugiego człowieka.
    Read more