- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 17
- Friday, August 17, 2018 at 5:33 PM
- ⛅ 11 °C
- Altitude: 2,852 m
PeruOllantaytambo13°15’28” S 72°15’56” W
Ollantaytambo i goraca inkaska czekolada

W hostelu wita nas płynnym angielskim Belg, który, ożeniwszy się z Peruwianką pomaga jej prowadzić hostel. I to właśnie sformułowanie jest jak najbardziej właściwe, jako że bez pozwolenia żony nie zrobi absolutnie nic, nawet nie wyda kluczy do uprzednio zarezerwowanego pokoju. Belg cieszy się natomiast, że spotkał Polaków, i chwali jedynym znanym po polsku słowem, sami zgadnijcie jakim.
Na szczęście peruwianska żona szybko wraca, i możemy zainstalować się w pokojach. Widok z okien znowu obłędny. Byliśmy tacy z siebie dumni, że udaje się nam wybrać przez sieć malowniczo położone gospody i pensjonaty, a to, prawdę mówiąc, żadna sztuka. Co jeden to piękniej położony. Zwracać uwagę natomiast trzeba na wyposażenie - koniecznie gorący prysznic, najlepiej gazowy, bo elektryczne różnie działają. I jeszcze, idealnie, choć to luksus niebywały i rzadko występujący, ogrzewanie. Tu spełniony jest warunek pierwszy, po pierwsze więc - gorący prysznic. Po drugie - obiad. M'n'Ms domagają się pizzy, ruszamy więc do centrum w poszukiwaniu takowej.
Pizzerie są w zasadzie na każdym kroku, w dodatku wyposażone w profesjonalne, piękne piece opalane drewnem, idziemy więc pełni nadzieji. Niestety... Peruwiańczycy nie odkryli, że pizzę w piecu trzeba podtrzymać wystarczająco długo, żeby upiekło się ciasto, a nie tylko, żeby stopił się ser... Czego jednak nie robi się z głodu. Pochłaniamy....
W pizzerii spotykamy się z Sylwią, która nie tracąc czasu sprawdza inne hotele na potrzeby przyszłych wycieczek, i zaczynamy kolejną lekcję historii inkaskiej.
Spacerem ruszamy do ruin, a Wojtek do hotelu, odsypiać chorobę, i dosuszać ciuchy w miarę możliwości.
Ruiny są piękne i ogromne, znowu położone na skrzyżowaniu szlaków, znowu zbudowane na miejscu istniejących pre-inkaskich budowli. Podobają się nam bardzo, i wrażenie robią większe niż te w Pisac, może dlatego, że w całości położone na jednej górze, dają się na raz ogarnąć spojrzeniem. Sylwia wprowadza nas w tajniki inkaskiej architektury, uwzględniającej elementy przeciw - sejsmiczne, i techniki przechowywania żywności, w olbrzymich spichlerzach, starannie zaprojektowanych, by umożliwić cyrkulację powietrza. Po dwóch świątyniach, słońca i księżyca, wspinaczce na tarasy i 2 godzinach zwiedzania, M'n'Ms mają trochę już dość, i nie robi na nich nawet wrażenia, że budowla była jednocześnie obserwatorium astronomicznym, skonstruowanym tak, że o wschodzie słońca w dniu przesilenia promienie padają wzdłuż dokładnie zaprojektowanego szlaku przez szereg rzeźb i okien prosto do świątyni słońca.
Przenosimy się więc do muzeum czekolady, zaraz przy wejściu do ruin, gdzie nastroje wyraźnie się poprawiają.
Na dzień dobry (w zasadzie na dobry wieczór) kosztujemy 8 różnych gatunków czekolady, o różnej zawartości kakao, z przyprawami, i z różnych odmian kakaowca. Najlepsza jest zdecydowane lokalna odmiana peruwiańska, nie eksportowana nigdzie, super intensywna w smaku. A w ramach otwierania na świat, czekoladę serwuje nam Francuz, biegle mówiący po angielsku. M'n'Ms od razu wyczuły bratnią duszę ( czy może ofiarę) i prowadzą zażartą dyskusję o czekoladzie, podróżowaniu i Peru. Po degustacji wstępnej przechodzimy do pijalni czekolady, gdzie można wybrać czekoladowy deser. W czasie (długiego, czas peruwiański) oczekiwania, oglądamy film relacjonujący produkcję czekolady, od ziaren kakaowca. M'n'Ms zafascynowane, nie wiadomo, czy tematem, czy faktem, że pierwszy raz od długich tygodni widzą telewizor.
Czekolada jest wspaniała, gęsta, w zasadzie w sam raz do smarowania. Niestety, zamawialiśmy po hiszpansku, więc wszyscy dostali gorzką, a nie mleczną. Mnie to w graj - tak chciałam, ale M'n'Ms rozczarowane, i mówią, że w krakowskiej Prowincji czekolada jest lepsza. Mimo tego orzekają, że musimy jeszcze wrócić zabierając Wojtka, więc chyba nie było najgorzej.
W hostelu czeka nas miła niespodzianka - Sylwia uzgodniła z Pania Peruwianką, że ta wybierze nasze ciuchy, wysuszy na słońcu, jako że suszarki nie ma, i przyniesie do nas do pociągu kiedy będziemy wracać z Machu Picchu za dwa dni. Czysty zysk - nie dość, że wysuszymy zapyziałe ciuchy, to jeszcze będzie lżej wędrować. Zgodzilibyśmy się za każde pieniądze. Do tego możemy cześć bagażu odesłać z kierowcą do Cuzco, do odbioru po powrocie. Więc, zgadnijcie co, niespodzianka, znowu pełne przepakowanie plecaków na dobranoc...
W końcu, padnięci, usypiamy przy szumie ( albo może prawdziwej wg Mieszka : ryku) strumyka. Pobudka o 4.30...Read more