- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- domingo, 29 de julho de 2018 09:34
- ⛅ 15 °C
- Altitude: 6 m
InglaterraWymering50°50’38” N 1°4’36” W
Plan wyprawy

Decyzja zapadła już niemal rok temu. Po 15 latach koncentrowania się na wychowywaniu dzieci i tworzeniu małej stabilizacji, postanawiamy wrócić na szlak :-). Z dziećmi, rzecz jasna. Nie aż tak ambitnie jak niektórzy znani w internetach, podróżujący z kilkumiesięcznymi czy kilkuletnimi maluchami, nasze wędrowniczki mają 11 i 13 lat - i po prawdzie są zaprawione w boju na wielu kilkudniowych wycieczkach. Ale, żeby zacząć z przytupem, wybieramy trekking po Peru, ze szczególnym uwzględnieniem peruwiańskich Andów.
Jako, że mamy alergię na wycieczki autokarowe i zwiedzanie w grupach 50-osobowych, na gwizdek pilota i pod dyktando KO-wca, nawet najbardziej entuzjastycznego, planujemy wszystko sami. Co prawda, po przemyśleniu, opcja wyczynowa, która najbardziej by nam odpowiadała, czyli wędrówka z namiotem i przemieszczanie się własnym (wypożyczonym) samochodem odpada, ze względów zdroworozsądkowych (czyli kompletną nieznajomość warunków, i, niestety języka hiszpańskiego). Dlatego wybieramy wersję "light", czyli samodzielnie - ale korzystając z bazy transportowo/noclegowej.
Stawiamy na maksymalizację doznań lokalnych - transfery autobusami kursowymi, noclegi głównie w gospodach i u prywatnych gospodarzy a nie w hotelach, jedzenie w lokalnych restauracjach i kramach. Ale!! - woda tylko butelkowana :-))
Na początek przegląd wszelkich dostępnych przewodników i internetowych stron podróżniczych (niestety, Lonely Planet rozczarowuje dość dokładnie, dużo dokładniejsze informacje można znaleźć na różnorodnych blogach). Z tego też powodu, postanawiamy dorzucić swoją cegiełkę, i opublikować nasz blog. Może nasze doświadczenia i pomysły też okażą się dla kogoś przydatne ;-)
Przegląd literatury co nieco weryfikuje wstępne ambicje przemierzania Peru całkowicie poza utartym szlakiem, wygląda na to, że nie obejdzie się bez tradycyjnego "Gringo trail". Najzwyczajniej, nie bez powodu jest to najpopularniejsza droga turystyczna - po prostu wzdłuż niej znajduje się większość najciekawszych (i najbardziej znanych też) atrakcji. Wybierając, co chcemy zobaczyć zupełnie samodzielnie, i tak wytyczyliśmy sporą część drogi jak wielu przed nami. Ma to też swoje zalety, jak się później okaże - zdecydowanie największą bazę turystyczną, gwarantującą największą łatwość samodzielnego podróżowania.
Plan nasz, w dużym skrócie, wygląda tak:
1.08: Lot do Limy przez Barcelonę - niby Iberia, ale wykonywana przez Latam, wiec nie spodziewamy się super komfortu :-)) (zamówiony juz w lutym).
2.08: Noc w Limie - i przesiadka do Talary/Mancory - tam 4 dni na plaży na wybrzeżu Pacyfiku, a w planie wycieczka po oceanie żeby zobaczyć wieloryby i wyprawa w poszukiwaniu lasów mangrowcowych
6.08: Powrót do Limy - peruwiańskim autokarem....20h czy coś koło tego...I lot do Arequipy - wspinamy się na 2300npm, w zasadzie luzik. A od tego jak bardzo luzik zależy czy uderzymy do kanionu Colca oglądać (z góry) szybujące kondory, czy też udamy się spacerkiem po Arequipie :)))
10.08: Lot do Cuzco (3400m npm) i galopkiem (lokalnym colectivo) do Pisac - 2900 m npm - tu zaczynają się schody, czy może Andy. I zobaczymy - albo aklimatyzacja plackiem w hotelu, albo wędrówki po okolicznych górach
13.08: Powrót do Cuzco (3400) i dalsza aklimatyzacja
15.08: Zaczynamy epicki trekking przez Lares do Machu Picchu - z polską przewodniczką Sylwią mieszkającą od lat w Peru, z lamami i koniem (na wszelki wypadek gdyby dzieci jednak pękły - a może my ;-))
20.08: I tu się zaczyna improwizacja :). Mamy do wyboru (względnie do połączenia) jezioro Titicaca z pływającymi wyspami i noclegiem w lokalnych chatach, tęczową górę Ausangate, dżunglę w Maldonado, a na koniec powrót na wybrzeże i rezerwaty w okolicach Limy. 8 dni do zagospodarowania.
Jak piszą we wszystkich poradnikach, loty i noclegi należy potwierdzać na bieżąco (oczywiście po hiszpańsku, ciekawe jak nam pójdzie przez rozmówki i google translatora). Trzeba być przygotowanym na wszelkiego rodzaju opóźnienia (nawet kilkudniowe) i problemy, ale jesteśmy pełni optymizmu że damy sobie rade. Z pomocą booking.com, air'b'n'b i, oczywiście, wujka googla ;-)Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- terça-feira, 31 de julho de 2018 22:17
- 🌙 16 °C
- Altitude: 5 m
InglaterraCosham Railway Station50°50’23” N 1°3’53” W
Przed wyprawą

Bilety kupione, plan wyprawy opracowany, nawet noclegi i przejazdy zamówione aż do połowy drogi - teraz stos rzeczy do spakowania rośnie, i gorączka podróżna razem z nim.
Przy pakowaniu negocjujemy każdą podkoszulkę, każdą parę majtek, każdą gumkę do włosów. Zastanawiamy się czy odłamywać rączki od szczoteczek (kto czytał "Specnaz" Wiktora Suworowa, ten wie, o czym mówię ;-)). W końcu cokolwiek zabierzemy, będziemy nosić na własnych plecach. W sytuacji, kiedy plecy połowy ekipy są całkowicie nie doświadczone, a plecy drugiej połowy ekipy zdążyły już zapomnieć jak to jest nosić swój domek i dobytek na grzbiecie. W efekcie udaje się nam spakować całkiem zgrabnie, nawet dość sporo luzu zostaje w plecakach - więc od razu zakrada się panika, czy na pewno o wszystkim pomyśleliśmy, i czy na pewno jesteśmy dostatecznie przygotowani na każdą okoliczność.
Największe obawy budzi choroba wysokościowa, jeszcze nigdy nie byliśmy powyżej 3,300 m npm. A w planie jest 4,600 a może nawet 5,200. Czy aklimatyzacja w Arequipie (2300) i Pisac (2900) wystarczy? Czy dzieciaki przejdą 5-dniowy trek przez Świętą Dolinę Inków? Mimo restrykcyjnego ograniczania przy pakowaniu, apteczek, na wszelki wypadek mamy 3... Wojtek wysuwa propozycję, żeby, też na wszelki wypadek, kupić monitor stężenia tlenu we krwi (bo jak rozpoznamy inaczej, czy np. ból głowy i nudności są spowodowane przez wirusa czy wysokość). Niestety (na szczęście??) w pobliskich aptekach nie mają, wyruszamy więc bez monitora tlenu.
Wszystkie strony internetowe + przewodniki przeczytane, i jedno jest wiadome, niczego nie da się przewidzieć, wszystko okaże się na miejscu. Wylot w pojutrze :-)Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 1
- quarta-feira, 1 de agosto de 2018 07:25
- ☀️ 13 °C
- Altitude: 20 m
InglaterraEmsworth50°51’3” N 0°55’56” W
Z powrotem na szlaku

No i wyruszamy😀. Plecaki spakowane, górskie buty na nogach, wszystkie okna i drzwi zamknięte, kot nieszczęśliwy.
Dotuptalismy wszyscy z plecakami dzielnie na stację, więc pierwsze 1500 kroków zrobione :) możemy z czystym sumieniem powiedzieć jesteśmy znowu na szlaku 😁Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 1
- quarta-feira, 1 de agosto de 2018 14:51
- ☀️ 31 °C
- Altitude: 7 m
EspanhaBarcelona–El Prat Airport41°17’28” N 2°4’28” E
Przesiadka w Barcelonie

- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 1
- quarta-feira, 1 de agosto de 2018 22:47
- ⛅ 16 °C
- Altitude: 38 m
PeruJorge Chávez International Airport12°1’26” S 77°6’29” W
Lima!!!

Mimo naszych obaw co do lini poludniowo-amerykańskich LATAM, dotarliśmy do Limy w całości, z bagażami, bez opóźnień, a nawet, ku rozpaczy naszego zamówionego z wyprzedzeniem kierowcy, przed czasem. Ku rozpaczy, bo ofiarnie monitorował lot, i przyjechał z godzinnym wyprzedzeniem, ale okazało się, ze jak przylot jest zapowiedziany na 23, to nie ma siły, nie wypuszczą nas z samolotu przed 23...Kurcze, lokalny jest, powinien chyba wiedzieć? Tak czy inaczej, po odstaniu swojego na płycie lotniska, zaraz w hali przylotów zaczęliśmy odbierać rozpaczliwe telefony od kierowcy, rwącego włosy z głowy, że on płaci za parking, a nas nie ma...
Kierowca był pilotem wycieczek z powołania, udziałowcem w hostelu, gdzie się zatrzymaliśmy, i właścicielem firmy turystycznej. Usilnie tłumaczył nam przez cały czas, że nikt lepiej niż on nie zorganizuje nam całości pobytu, do tego stopnia, że prawie nie chciał od nas zapłaty, przecież na pewno jeszcze wrócimy...
Hostel okazał się domkiem z charakterem, i nieobecnym portierem, którego nasz kierowca rozpaczliwie przywoływał przez telefon (na szczęście zmaterializował się bardzo szybko). Niestety, oprócz charakteru bydynek miał też swoje lata, i mimo, że najwyraźniej starali się nieba turystom przychylić - w pokoju czysto, i świeża pościel, i obłędnie grube i puchate ręczniki - totalnej wilgoci, zaduchu, i centymetrowego grzyba na suficie w łazience nie sposób oswoić... Cóż, niestety, Casa de Viajero nie możemy polecić...Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 2
- quinta-feira, 2 de agosto de 2018 12:46
- ☀️ 27 °C
- Altitude: 12 m
PeruLos Organos4°10’41” S 81°7’57” W
Widok na Pacyfik

Les tortuguitas bungalows - bajkowe miejsce nad oceanem. Choć kiedy dotarliśmy tam taksówką z Talary, oboje z Wojtkiem mieliśmy nietęgie miny. Uliczka z zaschniętej gliny, baraki z gliny/ tektury/ dykty, pojedyńcze zdezelowane półciężarówki i wiatr przetwierający śmieci z jednej strony na druga. Dwie bramy do naszych "bungalowów" to z jednej strony żelazne ciężkie wrota zamknięte na cztery spusty, z drugiej krata. Kierowca taksówki też miał wcale nie wesoła minę, zastanawiając się co ma zrobić w takim miejscu z dwójką gringos z dziećmi.... Ale za kratą znalazł się gospodarz, który wprowadził nas na taras, z którego widok roztacza się wprost na Pacyfik. Dokładnie jak na zdjęciu na booking.com. I to co z zewnątrz prezentuje się jak barak z zaschniętej gliny, w środku jest bungalowem z bambusa, z tarasem, ogrodem i kuchnią. Dokładnie jak na zdjęciu... Jeden problem, że w łazience tylko zimna woda, ale jesteśmy w stanie to przeżyć....
O 8 padamy na twarz (jednak jet lag robi swoje) a za oknem słychać osławione fale przyboju. Miejsce jak z bajki - mimo pierwszego wrażenia.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 3
- sexta-feira, 3 de agosto de 2018 12:58
- ☀️ 25 °C
- Altitude: 12 m
PeruLos Organos4°10’41” S 81°7’57” W
Rozmówki hiszpańskie

Pobudka o 5.00, nie, żeby ktoś nas budził albo była potrzeba, po prostu jet lag. Wczoraj odkryliśmy, że wybieranie się w te strony bez znajomości hiszpańskiego jest nie tylko nieeleganckie, ale najzwyczajniej w świecie - głupie. Zakupione rozmówki hiszpańskie, zapewniające, że w 7 dni opanujemy podstawy, są równie pomocne jak dajmy na to książka telefoniczna (mogę spokojnie konwersować o tym ile mam braci i sióstr, ale zapytanie o drogę do sklepu mnie, i rozmówki, przerasta). Na szczęście istnieje Google translator (to nie jest reklama, ale gdyby Google chciał nam coś zapłacić, czemu nie ;)) i dzięki temu od wczoraj wiemy nie tylko jak dotrzeć do sklepu, ale i to że rano dostaniemy śniadanie. Co prawda gospodarze patrzą się na nas z lekkim rozbawieniem jak każde ich słowo wstukujemy w komórkę, ale cel uświęca środki.
Z tarasu czekając na śniadanie podziwiamy pelikany i albatrosy (chyba albatrosy) które walczą o resztki połowu wyrzucone przez rybaków do wody i zastanawiamy się jak najlepiej zabrać się za wykonywanie planu zwiedzania - czyli pływanie z żółwiami, oglądanie wielorybów i wycieczka do lasów mangrowcowych. Oczywiście nasza nieznajomość hiszpańskiego nie ułatwia zadania, lekka ręką - 100 do skuteczności.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 3
- sexta-feira, 3 de agosto de 2018 13:20
- ☀️ 25 °C
- Altitude: 12 m
PeruLos Organos4°10’41” S 81°7’57” W
Pływanie z żółwiami

Po śniadaniu z widokiem na Pacyfik rozpoczynamy zwiedzanie. Przed wejściem do bungalowów wita nas wielki znak: agencja turystyczna "David Tours". Licząc na anglosaskie korzenie właścicieli ufnie decydujemy się sprawdzić co i jak. Anglosaskie korzenie są jedynie w nazwie, więc cóż, dziękujemy Ci Google. Wiemy już ze chodzi nam o tortugas, i ballenas, zaczynamy też mieć opanowane liczebniki... Trochę drogo wychodzą te liczebniki, postanawiamy szukać dalej. Jak się okazuje, pływać z żółwiami można 200 m od nas (i od agencji turystycznej) - wstęp na molo i kamizelki po 4 sole od osoby... Tak, czytaliśmy w przewodnikach, że dla turystów wszystko jest drożej....
Żółwie są niesamowite - przyciągają je na przynętę z wypatroszonych ryb (obrzydliwe w dotyku, niestety wiemy już z osobistego doświadczenia), więc przypływają stadami i mają w żołwim nosie to że banda oszalałych ludzi robi wszystko żeby je posmyrać. Jako bonus są ławice obłędnie kolorowych rybek, które roją się wokół żółwi (i rybiej padliny). A przy wejściu, na wielkim posterze, stoi napisane (po hiszpańsku, a jakże), że żółwie (tortugas) są roślinożerne (herbivorus). Najwyraźniej te tutaj nie czytały posteru, albo jak my nie znają hiszpańskiego ;-). M'n'Ms zachwycone żółwiami, ławicy rybek, także zwabionych kanibalistyczną w przypadku rybek padliną, chyba nie dostrzegają z przejęcia, a i padlina im niespecjalnie przeszkadza, chcą więcej i więcej żółwi, najlepiej gdybyśmy w ogóle nie wychodzili z wody od tych obłędnych olbrzymów. Bo, zapomniałam dodać z wrażenia, te zółwie są spokojnie wielkości człowieka. Chyba jednak po zastanowieniu wolałabym żeby były roślinożerne.
A po pożegnaniu z żółwiami można podziwiać pelikany i albatrosy (czarne?????) rojace się po drugiej stronie pirsu. Na wyciągnięcie ręki i bez lornetki (i niestety bez aparatu który na wszelki wypadek został w pokoju). Trzeba będzie wrócić jeszcze do pelikanow....Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 4
- sábado, 4 de agosto de 2018 07:00
- ⛅ 18 °C
- Altitude: 12 m
PeruLos Organos4°10’41” S 81°7’57” W
Ale skąd wieloryby przecież nie wyszłyby

Pobudka o 7 rano - i wyruszamy na bezkrwawe łowy wielorybnicze. Jesteśmy z siebie dziko dumni bo udało się nam wynegocjować 25% niższa cenę (oczywiście po hiszpańsku, w liczebnikach jesteśmy coraz lepsi), i jednocześnie przerażeni, czym my za te 25% taniej popłyniemy.
Ale na pirsie tłumy, wszyscy ładują się do łódek, więc chyba wszystko w porządku. Nasz sternik opowiada dużo (po hiszpańsku), rozumiemy że muchos ballenas i moj bonita - czyli że ma być dużo i ładne. No to super.
Płyniemy tylko z 40 minutowym opóźnieniem, jako że kilka osób się spóźnia. W sumie to ładnie ze strony sternika, że poczekał. W okół stada pelikanów, tak pokracznych kiedy startują i lądują, że człowiek zaczyna wątpić w siłę ewolucji. Do tego jakieś inne ptaszydła nurkujące z wysokości 5-10m pionowo w dół, i wynurzające się nie tylko żywe ale z ryba. Do tego majestatycznie kołujące nad nami albatrosy i coś co z braku wiedzy nazwijmy umownie mini kondorami morskimi. Kształt całkowicie kondorowy, tylko wielkość nie ta, jakieś 1.20 m rozpiętości skrzydeł kiedy Wiki mówi ma być prawie 3 m.
OK, ptaków jest zatrzęsienie, ale nam dziś chodzi o wieloryby. Muchos i moj bonita. Z plaskaniem ogonami, skokami nad wodę i ogólnym baraszkowaniem w stadzie.
Przewodnik i sternik po skończeniu wykładu przepatruja horyzont oraz wody bliższe i dalsze w poszukiwaniu sobie tylko znanych znaków zwiastujacych wieloryby. Inne łódki już na horyzoncie, ale płyną dalej, czyli wielorybów póki co brak.
Co chwilę albo sternik albo przewodnik machają w podekscytowaniu ręka, na co cała ekipa zrywa się z ławeczek i nastawia aparaty - żeby za chwilę opaść z rozczarowaniem.
Ale, po kilku falstartach, nareszcie - jest! Grzbiet wieloryba, jak żywy. Są również 4 inne łódki w okolicy, które rzucają się w kierunku ballena, więc ten uznaje, że trochę mu za tłoczno i przechodzi w pełne zanurzenie. Ale zaraz są następne, a nasz sternik wydusza co się da z silnika, i odstawiamy innych, żeby napawać się widokiem, (grzbietów) wielorybów w samotności. Wrażenie prawdę mówiąc niesamowite, wielkość tych grzbietów i nosów jest porażająca i wzbudza w człowieku zupełnie pierwotny zachwyt. Jest też chwytająca za serce para cielaka z mamusia (cielak był wielki, ale mamusia....wooow) - i niestety to już koniec.
Przewodnik stwierdził że było muchos enough i wracamy. Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę jak daleko od brzegu wypuściliśmy się w takiej łupince.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 5
- domingo, 5 de agosto de 2018 09:00
- ⛅ 20 °C
- Altitude: 12 m
PeruLos Organos4°10’41” S 81°7’57” W
Upiorne noce dyskotekowe

Oprócz wrażeń podróżniczych, Los Organos również niestety zapewnił nam krótki kurs jak raj zamienić w piekło. Czwartkowej nocy do snu kołysały nas fale przyboju, a w piątek o 22 ze snu (cóż, jet lag) wybudził nas łoskot i dudnienie dyskoteki - za ścianą. Subwoofer, beat, disco peruwiano pełna parą ZA ŚCIANĄ. Trzęsie się sufit, ściany, podłoga i łóżko. Decybeli nie liczę, myślę że poza wszelką skalą. Czary goryczy dopełnia fakt że wzdłuż całej długiej plaży jest to jedyna dyskoteka. ZA ŚCIANĄ . Otumaniony ze snu umysł próbuje tłumaczyć sobie i dzieciom, że weekend, że pewnie do 24, no 1 w nocy skończą. Gdzie tam...4 rano i dalej łup łup łup...a jutro sobota...
PS w sobotę zaczęli o 7 i skończyli o 6 rano. W sumie dziwne, że po tym wszystkim jakoś funkcjonujemy...ale jak widać co ci nie zabije to cie wzmocni - w piątek nie dało się spać, w sobotę obudziliśmy się że 2 razy.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 5
- domingo, 5 de agosto de 2018 09:01
- ⛅ 23 °C
- Altitude: 6 m
PeruPuerto Pizarro3°30’13” S 80°23’30” W
Tumbes i mangrowce

Miało być zjawiskowo pięknie a było, no cóż, niestety jak na wycieczce z (nieekskluzywnym) biurem podróży. Gdybyście kiedyś odwiedzili Peru, to stanowczo odradzamy agencje David Tours, Rafa Tours i zapewne ogólnie Puerto Pizzaro. 4 godziny drogi w nieklimatyzowanym busie w jedną stronę, żeby na samych rozlewiskach spędzić 2 godziny - z czego jedną w restauracji...Rozlewiska może i ciekawe, trochę podobne do laguny weneckiej (- Wenecja), maksymalnie komercyjne. Liczyliśmy na wyprawę po parku narodowym, a skończyło się na krótkiej przejażdżce łódka po zatoczkach w okolicy Puerto. Do prawdziwego parku narodowego było tylko dodatkowe 13 km.... Tak się kończy wiara w zdjęcia w folderach, i brak rozeznania w temacie.
Mangrowce jakieś tam były, choć płynelismy od nich bardzo daleko, ptaków z naszej chatki widac 100 razy więcej (i więcej gatunków, tu przede wszystkim wszędobylskie pelikany, które ewidentnie są tu tak powszechne jak mewy i rybitwy na europejskich plażach)... Do tego pilot, zapewne w celu zaoszczędzenia kilku soli za osobę, zamiast umówić się z kapitanem przy pomoście, przegonił nas do łódki po slumsach Puerto Pizzaro, przez błoto po kostki wymieszane z odpadkami ryb, i najprawdopodobniej innych zwierząt też. Przygoda do szybkiego zapomnienia, nauka na przyszłość - co się da organizować samemu - a do rezerwatu mangrowców musimy jeszcze wrócić.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 6
- segunda-feira, 6 de agosto de 2018 14:15
- ☀️ 23 °C
- Altitude: 192 m
PeruQuebrada de Las Moras4°42’4” S 81°4’22” W
Kulinarne podboje

Zdecydowanym pozytywem ( i celem wyprawy) jest poznanie Peru od podszewki. Zaczęliśmy ostrożnie, przejazdy taksówką, noce w hotelu ( no dobrze, 3***, mały b&b), jedzenie w restauracjach które mają menu po angielsku), ale w miarę poszerzania zasobu znanych rzeczowników poza wieloryby i zółwie o kurczaki, ryż, ryby i frytki, czujemy się coraz pewniej. Kuchnia peruwiańska, przynajmniej na północy, jest mało skomplikowana, a menu, po wykreśleniu owoców morza, niejadanych przez 3/4 ekipy, składa się właśnie z kurczaka lub ryb (nie konkretnych gatunków, tylko ogólnie ryb, "catch of the day"), i nie ma dyskusji. Smażone albo z grilla. Do tego góry węglowodanów (ryż, frytki, juka, podawane razem). I cebula zalana sokiem z limonki w ramach sałatki, zaskakująco smaczna (albo organizm już się domaga witamin). Co widać po populacji bardzo, bardzo wyraźnie.
Rozpisuję się o kuchni nie bez powodu.
Sporym zaskoczeniem był dla nas od początku rozdźwięk pomiędzy cenami a ewidentnym ubóstwem wokół. Trudno jest uwierzyć, że mieszkając w lepiankach, i poruszając się albo "moto" czyli rikszą za motorem, albo zdezelowanym samochodem, w okolicy gdzie nie ma rolnictwa, plantacji ani, na ile widzieliśmy, przemysłu, ludzie mają środki, żeby płacić 150 soli ( jakieś $50) za obiad, bardzo prosty, z czterema butelkami wody czy lemoniady w najpodlejszej knajpie (innych nie ma). Turystów dewizowych też nie zauważyliśmy, tylko Peruwiańczycy wokół. Nic dziwnego, że restauracje stoją puste...Więc przed wyjazdem z Organos, uzbrojeni w kulinarne słownictwo, udaliśmy się do garkuchni jakich tu jest sporo - starsze Peruwianki przygotowują obiad u siebie w kuchni, albo wręcz na ulicy, i można wejść i zjeść. I okazuje się, że w istocie, za taki sam obiad zapłaciliśmy soli 28. Dwadzieścia osiem. Całość, dla 4 osób. Jeśli przeżyjemy do jutra, wiemy gdzie jeść!!!Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 6
- segunda-feira, 6 de agosto de 2018 14:27
- ☀️ 23 °C
- Altitude: 101 m
PeruPampa Larga4°47’15” S 80°57’3” W
Autobusem liniowym z Organos do Limy

Koniec błogiego wypoczynku w raju nad oceanem (raj i błoga cisza z falami przyboju powróciły wraz z niedziela). Jeszcze ostatnie smażone jajka, smażone banany i sok z papaji na śniadanie (dzieci płaczą i jedzą jajka bo nie ma wyjścia, my z Wojtkiem opychamy się smażonymi bananami aaaaaaa!!!!), ostatnie pływanie z żółwiami i pływanie bez żółwi ale za to wśród fal - zapakowane plecaki na plecy - i ruszamy. Łapiemy moto (zaczynaliśmy od 2 osób na moto, potem 4, dzisiaj 4 z plecakami - a moto dzielnie pomyka, choć trochę rzęzi), i docieramy do stacji autobusowej. I - uwaga uwaga, bez pomocy Google translator kupujemy 4 bilety na lokalny autobus do Piury, skąd mamy wykupiony autobus liniowy do Limy z super wygodnymi siedzeniami w ekstraklasie (życzenie Wojtka). W porównaniu ze zdezelowanym busem który nas zabrał do Puerto Pizzaro ten jest rewelacyjny, wygodne, rozkładane siedzenia, nie ma klimy ale można otworzyć okna, a disco peruwiano puszczanie jest cicho i dyskretnie. Za oknem po raz kolejny krajobraz marsjanski koło Talary, ale czym bardziej na południe, tym bardziej porośnięty (suchą jak siano) trawą. Wzgórza i pagórki, pustkowie i ocean, te 38 milionów Peruwianczykow chyba w całości mieszka w Limie...Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 7
- terça-feira, 7 de agosto de 2018 19:09
- 🌙 14 °C
- Altitude: 2.378 m
PeruArequipa16°23’37” S 71°31’53” W
Arequipa, miasto do którego chcę wracać

Po zatłoczonej, brudnej, brzydkiej i obezwładniającej hałasem Limie, Arequipa wita nas panoramą gór i kolonialną architekturą. Nic dziwnego, że wszyscy z miejsca poddajemy się jej urokowi, i zastanawiamy, czemu tak długo zajęło nam dotarcie tu ( i czemu przewidzieliśmy na nią tylko dwa dni.....).
Przed bramę hostelu Casa de Leonardo dojeżdżamy przez labirynt nastrojowych uliczek. Bramę, która otwiera się na (czy już wspominałam) kolonialny dziedziniec z fontanną, palmami, kaktusami i niesamowitym urokiem. Wbrew pozorom, po dwóch dniach w podróży, nasz największy zachwyt budzą nie wygodne łóżka, ale wyczekany (od tygodnia) i wymarzony gorący prysznic :))
Rano kolejna niespodzianka: śniadanie al fresco. Z obowiązkowymi jajkami i bananami, ale dla urozmaicenia jest przepyszne awokado.
Planowo mamy się tu zacząć aklimatyzowac, ale nie możemy jakoś wykrzesac w sobie entuzjazmu dla żadnej z dwóch aklimatyzacyjnych opcji. Wyjazd na jeden dzień do kanionu Colca(opcja A) to pobudka o 3 rano, i perspektywa 2x4h w autobusie, z 2-3h w samym kanionie. Mało atrakcyjna w dowolnych okolicznościach, a w kontekście ostatniej wycieczki do mangrowców całkowicie odstręczająca. Z kolei plan B, czyli wspinaczka na wulkan Misti, wymaga co najmniej dwóch dni - pomimo, że Misti jest bliżej, opcji wyjścia z przewodnikiem do połowy, i wcześniejszego powrotu, niestety nie ma. Poza tym, co tu ukrywać, zwiedzanie samej Arequipy pociąga nas bardzo...Wdrażamy więc w życie plan D (C zakładał wycieczkę do wodospadu, ale niestety ze względu na porę suchą, nie było pewności, że wodospad istnieje) - czyli wędrowanie po kolonialnych uliczkach i dziedzińcach, odkrywanie smaków kuchni andyjskiej, spotkanie z Juanitą, i dokumentowanie wszystkiego na zdjęciach 😊.
Jak się okazuje, decyzja jak najbardziej słuszna, jako że po dwóch dniach planu D mamy wciąż niedosyt, i już planujemy żeby wrócić tu w dniach po Cuzco i Titicaca. Może wtedy zdecydujemy się wykonać plan A i B 😉.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 8
- quarta-feira, 8 de agosto de 2018 07:42
- 🌬 18 °C
- Altitude: 2.299 m
PeruArequipa16°24’23” S 71°32’40” W
Z wizytą u lam

Nauczeni doświadczeniem, przed wyruszeniem w miasto przeglądamy wszystkie dostępne materiały z blogów podróżniczych, trip advisor, i ogólnie googla. Bardzo słusznie, bo możliwości jest sporo, a czasu mało.
Po pierwsze, żeby wyciągnąć młodzież z łóżek, wizyta w Świecie Lam (Mundo Alpaca, http://www.mundoalpaca.com.pe) gdyby ktoś chciał odnaleźć miejsce). Jak zachwala blog można nie tylko obejrzeć jak powstają obłędne inkaskie gobeliny, szale, poncha, swetry i płaszcze (te ostatnie niekoniecznie tradycyjnie inkaskie) od momentu strzyżenia lam, przez czyszczenie wełny, przędzenie, farbowanie i wyplatanie, ale też poznać i nakarmić lamy, alpaki, vicunie (wigonie) i guanaco. Mamy szczęście, trafiamy do Mundo Alpaca w chwili całkowitej ciszy, i zwiedzamy sami, z osobista Panią przewodnik. Na początek wizyta u lam. Jak się okazuje jest 6 głównych gatunków, plus 2 gatunki kóz, yaki i wielbłądy. W kolejnych dniach dowiadujemy się, że lam ogółem jest 36 odmian, a klasyfikuje się je po kropkach na sierści 😁. W realu udaje się nam zobaczyć "tylko" 6 gatunków lam, wszystkie ciekawskie, wszystkie żerte i chętnie wyjadające zielone badyle które dostaliśmy żeby je karmić. Na nasze niewprawne oko kropek nie mają żadnych. M'n'Ms zachwycone, my, co tu ukrywać, też. W następnej kolejności produkcja gobelinów. Pani przewodnik co prawda nie mówi po angielsku (przynajmniej nie dużo), ale za to bardzo wolno i cierpliwie, wspomagając się gestykulacją i planszami opowiada ciekawie po hiszpańsku o tajnikach rzemiosła. Wydaje się nam, że rozumiemy :) a jeśli nawet nie wszystko, to i tak wystarczająco żeby ogarnąć i podziwiać proces. Nieprawdopodobne jest nie tylko jak skomplikowane i bogate wzory potrafią wyplatać przy użyciu prostego krosna i patyka albo kości (lamy, a jakże), ale też jakie fantastyczne barwy uzyskują z (ponoć) wyłącznie naturalnych barwników (roślinnych, owadzich i mineralnych). Błękit, głęboka czerwień, i kilka odcieni fioletu, nie mówiąc o żółciach, brązach i zieleniach.
Zdecydowanie polecamy wizytę u lam, jeśli tylko kiedyś zawitacie do Arequipy.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 9
- quinta-feira, 9 de agosto de 2018 08:06
- 17 °C
- Altitude: 2.356 m
PeruBasilica Cathedral of Arequipa16°23’53” S 71°32’13” W
Przez zaułki i place Arequipy

Pierwsze zachwycenie po wyjściu z hotelu - ulicę zamyka... wulkan. Olbrzymi, majestatyczny, oszałamiający - mimo tego, że w oddali, zajmuje cały horyzont. W dodatku, mimo tego że zmieniamy i uliczkę, i kierunek, wulkan jest u każdego wylotu ulic. Jak się okazuje, jest ich tu kilka (wulkanów), Chachani, Misti i Pichu Pichu otaczają miasto łukiem od północy przez wschód na południe. Uchwycić ich majestat na zdjęciach jest trudno, w rzeczywistości góruja nad całym miastem i określają jego nieprawdopodobny klimat. Lekko niepokojące jest to, że są to czynne wulkany, często dymiące i plujące ogniem - ale zakładamy że skoro oryginalna architektura kolonialna przetrwała przez stulecia, przetrwamy i my przez kilka dni.
Centrum historyczne Arequipy zajmuje spory obszar na mapie, więc nawet jeśli nie zyskujemy aklimatyzacji wysokościowej, trenujemy mięśnie i wytrzymałość 😁. To w ramach usprawiedliwienia planu C. Ale, rzeczywiście, kilometry robimy uczciwie, w zasadzie bez odczuwania, dzięki co i rusz nowym odkryciom przyciągajacym uwagę i zachęcającym do zwiedzania. A to dziedziniec muzeum/ uniwersytetu, a to kawiarnia z małym ogrodem udającym dżunglę, a to wieża, portyk, brama, pasaż. Zdjęcie za zdjęciem, krok za krokiem, coraz głębiej i głębiej w zakamarki Arequipy. Dzięki temu, że tu wszyscy chodzą, nawet taksówkarze nie trąbia bez przerwy żeby zaoferować podwiezienie - za to hotelarze i restauratorzy nagabują co krok. Mamy zamiar zaprojektować koszulki z nadrukiem "no, gracias" , bo od ciągłego odmawiania bolą nas szyje i ręce.
Nagle wychodzimy na Plaza de Armas, główny plac w Arequipie, opisywany z zachwytem przez wielu. I nie ma się co dziwić, Plaza de Armas zachwyca bez reszty. Otoczony krużgankami, i arkadami przypomina plac Św Marka w Wenecji, ale centrum placu zajmują obłędne palmy i fontanny, tworząc zupełnie unikalny klimat. Po obu stronach gigantycznej katedry widać ośnieżone szczyty wulkanów - Chachani i Misti.
Wzdłuż jednego boku targi rzemiosła, artyści na żywo malują, rzezbia w drewnie i kamieniu, rysują na pergaminie, i wykuwają zdobienia i figury z (chyba) żelaza. Trudno się zorientować czy to jakiś pokaz, czy konkurs, ale podziwiamy przez długie kwadranse - M'n'Ms chyba po raz pierwszy w życiu maja okazję spędzić dzień włócząc się po ulicach i odkrywając ciekawostki w charakterze ulicznych gapiów. Wyglądają na zadowolone 😁.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 9
- quinta-feira, 9 de agosto de 2018 12:16
- ☀️ 23 °C
- Altitude: 2.356 m
PeruBasilica Cathedral of Arequipa16°23’53” S 71°32’13” W
Juanita

Czyli dlaczego nie lubimy religii.
W 1996r Johan Reinhard odkrył mumię 12-letniej dziewczynki złożonej w ofierze na szczycie wulkanu przez inkaskich kapłanów. Szukając miejsca jej pochówku (mumijka wypadła do krateru na skutek lokalnej aktywności wulkanicznej), Reinhard odkrył jeszcze 2 kolejne ofiary - 8- i 10-letnie dzieci. Kolejnych 6 odkryto na pobliskiej górze w mogiłach zbiorowych - po 3, żeby im smutno nie było. Ogólnie do dnia dzisiejszego odnaleziono 18 takich miejsc ofiar ( kaźni). Jak donoszą kroniki, dzieci były wybierane po urodzeniu, i specjalnie hodowane w celach ofiarnych, a kiedy przyszedł ich moment dostąpienia boskości, wyruszały pieszo (w sandałach i tunice) z Cuzco przez Andy na miejsce ofiary (kaźni). Wszystko po to, żeby oszczędzić plemieniu klęsk żywiołowych, częstych na terenach sejsmicznych, oraz klęsk urodzaju, wywołanych przez El Nino.
Jak zapewniała Pani przewodnik, dzieci czuły się dumne i zaszczycone mogąc złożyć się w ofierze ku chwale plemienia, podobnie jak ich rodziny, którym odbierano je w wieku 3 lat.
Dla kronikarskiego porządku - muzeum jest bardzo ciekawe, M'n'Ms się bardzo podobało mimo drastycznych elementów, a mumia Juanity, mimo że rewelacyjnie zachowana, tak naprawdę nie jest mumią. Czysty przypadek (???) sprawił, że zamarzła natychmiast po śmieci (do tego stopnia natychmiast, że badania pozwalają określić co jadła przed śmiercią, a w żyłach Juanity jest nadal zamrożona krew), i przetrwała pogrzebana pod grubymi warstwami śniegu i lodu nienaruszona przez 500 lat.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 10
- sexta-feira, 10 de agosto de 2018 10:38
- ☀️ 23 °C
- Altitude: 2.374 m
PeruCayma16°23’20” S 71°32’47” W
Krótkie podsumowanie Arequipy

Wysokość npm: 2300m
Dojazd: autobus, Cruz del Sur albo Oltursa, samolot- Avianca sprawdziła się świetnie, mimo 1.5h opóźnienia
Nocleg: La Casa de Leonardo - rewelacyjny hostel, super miła obsługa, bardzo czyste pokoje, urokliwy dziedziniec
Warto zobaczyć - gorąco polecamy:
Plaza de Armas i całe centrum historyczne
Mundo Alpaca
Mirador Yanahuara z widokiem na Arequipę i wszystkie trzy wulkany: Chachani, Misti i Pichu Pichu
Muzeum Santuarios Andinos (z mumią Juanity)
Uliczki i zaułki wszelakie
Monastyr Świętej Cataliny (miasto w mieście, samo centrym)
Dalsze wyprawy ( jeszcze musimy wrócić do Arequipy żeby sprawdzić czy są warte grzechu):
Capua Cascada, Yura (1 dzień, z Peru Adventures albo z Perou voyages)
Kanion Colca (przynajmniej 3 dni)
Wulkany Misti i Chachani: (po 2 dni na każdy, z przewodnikiem, PO AKLIMATYZCJI!)Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 10
- sexta-feira, 10 de agosto de 2018 10:52
- ☁️ 14 °C
- Altitude: 2.970 m
PeruPisac13°25’24” S 71°51’5” W
Ruszamy w Andy

Pierwszy przystanek: Pisac. Ale najpierw lot do Cuzco - pobudka o 4.30 rano (kto na miłość boską układał plan podróży?????), na śniadanie suche bułki i wczorajszą herbata.
Na lotnisku od razu widać, że przenosimy się w rejony bardzo turystyczne - już w Arequipie widać było nie całkiem rodowitych Peruwian, a w kolejce do odprawy zdecydowanie przeważają turyści zagraniczni, po fenotypie sądząc. Złośliwości lini lotniczych zawdzięczamy, że na lot przez Andy, przy pięknej pogodzie nie mamy (po raz pierwszy) miejsc przy oknie. Ale na szczęście samolot jest na tyle pusty, ze spokojnie możemy się przesiąść, i podziwiać jak przelatujemy tuż nad dymiącym wulkanem (serio serio!).
Wysiadamy na 3400m npm, krótki ogląd sytuacji czy wszyscy oddychają jak trzeba i czy nikogo nie boli głowa. Jest dobrze - dokucza nam tylko przejmujący głód.
Zaraz po odebraniu bagaży wyłapuje nas pani z biura podróży, która koniecznie chce nam załatwić taksówkę a najlepiej zaplanować cały pobyt w Cuzco. Nie mamy za dużo siły woli po wczesnej pobudce i na głodniaka, udaje się nam jednak wykręcić z taksówki do Pisac, i pozwalamy się tylko zawieźć do centrum z Cuzco, do lokalnego busa który nas dalej zabierze. Za jedyne 30 soli (póżniej, już jako wtajemniczeni i obeznani z topografią, dowiemy się ze to trzykrotnie więcej niż za taksówkę złapaną poza bramami lotniska. Za którymi, również całkiem spokojnie, można wsiąść w autobus do centrum, za 1 sol...)
Tyle dobrego, że taksówkarz podwiózł nas pod sam terminal colectivos (lokalnych busików dla turystów) do Pisac. I tu zaskoczenie, bo wybraliśmy Pisac jako pierwsza bazę że względu na wysokość (2900m npm), a z Cuzco (3400 m npm) zamiast w dół, colectivo ruszył ostro w górę... No cóż, jakby na to nie patrzeć, w górach są przełęcze. Zdobywamy (bez objawów) 3700, i zjeżdżamy do doliny, do naszego Pisac.
Wybrany hotel okazuje się schroniskiem dla wędrowców z plecakami (w skrócie backpackers :-)), z widokiem wprost na góry i rzekę, dziedzińcem-ogrodem, zalanym słońcem i nadal z widokiem na Andy, z kuchnią, gorąca woda, internetem, i gospodarzami mówiącymi po angielsku. Czego chcieć więcej 😁😁😁.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 10
- sexta-feira, 10 de agosto de 2018
- ⛅ 14 °C
- Altitude: 2.959 m
PeruPisac13°25’20” S 71°51’38” W
Pisac - peruwianskie Glastonbury

Kierowca lokalnego busika (colectivo) z Cuzco wyrzuca nas ze wszystkimi bagażami przed mostem nad rzeką Urubamba, twierdząc że to właśnie już Pisac. Twierdząc oczywiście po hiszpańsku, nie mamy więc jak dyskutować. Na szczęście Google map się zgadza, w dodatku twierdzi, że zamówiony nocleg jest zaraz po drugiej stronie rzeki, ruszamy więc bez obaw przez most. Schronisko jest tam gdzie ma być, urokliwe i osobliwe - o czym w osobnym poście, my zaś, mając cały dzień przed sobą, ruszamy zwiedzać i odkrywać.
Po raz kolejny żałujemy, że nie mamy koszulek, albo chociaż tabliczek z napisem "no, gracias", bo lokalni mieszkańcy z entuzjazmem usiłują nam sprzedać wszystko - od transportu po liście koki. Szybko orientujemy się też, że ubrani w górskie ciuchy jesteśmy tu całkiem nie na miejscu - stolica gór zatrzymała się w latach 70 ubiegłego wieku, i wszyscy przyjezdni chodzą ubrani we wzorzyste szarawary, poncha albo choć chusty, ćwiczą jogę, zaklinają węże albo chociaż żują kokę (to akurat miejscowi też robią). Oferta dostosowana jest do potrzeb, miejscowe sklepiki oferują organiczne jogurty z kokosa, tofu i na zimno wyciskany olej z (znowu) kokosa. Restauracje wegańskie, wegetariańskie i szamańskie na każdym rogu Wędliny natomiast nie uświadczysz... Można za to zapisać się na kurs jogi (dowolnej w zasadzie, medytacji (jak wyżej), czy szamańskiego seksu (???? - chyba trzeba było zrobić zdjęcie oferty). Za wszystko zapłacisz kartą visa, o czym uprzejmie informują wywieszki nad każda bramą.
Spacerem ostro pod górkę przez brukowane, wąskie, i oblednie urokliwe uliczki docieramy do miejscowego ryneczku (oczywiście Plaza de Armas), którego całość zajmuje nieprawdopodobnie barwny inkaski targ. Można kupić absolutnie wszystko, pod warunkiem że wyrabia się to z lamy, albo alpaki. Wędrówka wśród kramów zajmuje nam dobrą godzinę, na koniec nawet zaczynamy ogarniać konieczność targowania się absolutnie o wszystko.
Niestety, jedzenia nie oferują, ruszamy więc w poszukiwaniu gospody. Przez bramę i dziedziniec zapełniony plecionymi łapaczami snów docieramy do bardzo zachęcajacego lokalu z piecem opalanym drewnem, I, oczywiście organicznym, menu. Niestety, figuruje w nim jako danie główne "cuy", czyli świnka morska, których całe stadko mieszka sobie w szalenie malowniczym domku w kącie. Jak się domyślamy, pieczeń można sobie wybrać osobiście. Nie jest to na nasze nerwy, więc w efekcie kończymy kilka ulic dalej, w barze głównie wegetariańskim, na fantastycznych peruwiańskich naleśnikach.
Po czym ruszamy dalej w labirynt uliczek, odkrywając targ rolniczy, muzeum, wejscie na szlak do inkaskich ruin, i oszałamiającą panoramę. Pisac zdecydowanie nas zachwyca, a fantastyczna pogoda dodatkowo sprawia, że chcemy tu zostać na dłużej.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 11
- sábado, 11 de agosto de 2018 09:15
- ⛅ 13 °C
- Altitude: 3.201 m
PeruPisac13°25’33” S 71°50’42” W
Hospedije Chaska

Chaska w Quechua znaczy gwiazda. Miejsce magiczne, poza czasem.
Hostel dla backpackerów (wędrowców z plecakami), z kuchnią, dużymi pokojami z łazienką, a przede wszystkim pięknym ogrodem, otoczonym górami, a mimo tego zalanym słońcem.
Na środku wiata, z kolorowymi poduszkami do siedzenia, gitarą i fletnią Pana. Wokół kwiaty, przede wszystkim święty kwiat Inków, cantuta czy raczej qantu (w Quechua), ale wiele innych też. A z boku....siłownia :) gdyby ktoś potrzebował rozładować stres (jaki stres??) przy użyciu hantli.
Wszyscy mieszkańcy maksymalnie wyluzowani, nikt się nigdzie nie spieszy. Jedni przygotowują jedzenie, z jarzyn zakupionych na pobliskim targu, inni czytają rozłozeni w ogrodzie albo pod wiatą, a jeszcze inni ćwiczą jogę. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu.
Na kuchence turystycznej wiecznie ktoś gotuje wodę w staroświeckim, ciężkim czajniku, żeby zaparzyć kawę, herbatę, albo mate.
Do głównego placu jest może 500m, przez wąskie, malownicze uliczki Pisac, z okien widać rzekę Urubamba.
Na wieczorne i nocne chłody gospodarze przynoszą dodatkowe koce, i nieocenione termofory z gorącą wodą, które trzymają ciepło przez całą noc.
Chce się tam wracać, zupełnie nie chce się wyjeżdżać....Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 11
- sábado, 11 de agosto de 2018 09:18
- ⛅ 11 °C
- Altitude: 3.268 m
PeruPisac13°23’57” S 71°49’8” W
Andy- piaskowe góry

Pierwsze wrażenie z Andów - zresztą identyczne jak w Kolumbii - to nie góry, to pagórki 😁. Wrażenie które w końcu rozwieje się jak jaki sen złoty, ale na razie trzymajmy się go. Jako, że wznosi się cały teren, a płaskowyż goni płaskowyż, patrząc z dowolnego miasta wydaje się że wejście na dowolny wierzchołek to godzinny (max dwugodzinny) spacer. Dodatkowo gorący klimat powoduje, że ośnieżone są wyłącznie niektóre wierzchołki, a Andy maja albo kolor piaskowo-złoty (klimat gorący i suchy), albo zielony (klimat gorący i wilgotny). Ogólnie nie sprawiają bynajmniej wrażenia niedostępnych - żadnych turni, urwisk, grani czy przepaści nie widać. Zapraszają do wędrówki - i do osiedlania się. Nic więc dziwnego, że to właśnie w Andach położone są prawdziwie wielkie miasta, a Indianie Quechua zamieszkują wioski powyżej 4000 metrów, uprawiając zboża, wypasając lamy i alpaki i... grając w piłkę nożną. Niby od zawsze się o tym wie, ale jednak dopiero widząc na własne oczy dostrzegamy a) że to zupełnie możliwe i b) że to jednak paradoksalne. Paradoksalne, bo turysta dostaje na tej wysokości zadyszki po 10 krokach, a Quechua biegają w górę i w dół nic sobie z wysokości nie robiąc.
Zdecydowanym utrudnieniem wędrówki po Adach jest natomiast brak map. Ani 1:75000, ani 1:50000 ani w żadnym wypadku 1:25000... Można zdobyć przybliżone rysunki okolic atrakcji turystycznych, ale te niestety ani nie trzymają się skali, ani nie odnoszą się do szerszej perspektywy, ani, jak się na własnej skórze przekonaliśmy, nie są specjalnie wierne rzeczywistości. Cóż, lokalni mieszkańcy wiedzą gdzie chodzić a turyści....niech wynajmą lokalnego przewodnika i zapłacą....co się będą szwendać nieregulaminowo....Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 11
- sábado, 11 de agosto de 2018 16:12
- ⛅ 15 °C
- Altitude: 2.970 m
PeruPisac13°25’24” S 71°51’5” W
Kinsa Cocha - 4200 npm

Pierwsze wyjście w prawdziwe góry, z lekkim przerażeniem i pokorą, jako że pierwszy raz w życiu tak wysoko. I to bez haków raków i czekana ( jak pisałam wcześniej, zupełnie zbędne w Andach na tej wysokości). Troszkę oszukane, bo na 4000 wyjechaliśmy autem, ale czego się nie robi dla aklimatyzacji 😁. Na piechotę pewnie nadal byśmy się wdrapywali, a kiedy czas na zejście??
Jako, że informacja turystyczna nie istnieje, podobnie jak mapy, musimy polegać na Google maps i relacjach innych, którzy odwazyli się wypuścić na szlak wcześniej, a do tego byli na tyle mili, że to opisali w internetach. Wojtek wyszukuje na jednym z blogów informację o Kinsa Cocha - trzech jeziorach położonych w pobliżu Pisac, z informacją, że można tam dojechać z lokalnym prywatnym transportem. (Dla porządku referencyjnego, tu link do oryginalnego materiału:https://slightnorth.com/kinsa-cocha-pisacs-thre…). Rzeczywiście, jeden z nagabujących nas nieustannie ("Cuzco, Cuzco??") taksówkarzy przyznaje, że wie jak tam dojechać, więc uzgadniamy, że odbierze nas o 9 rano dnia następnego.
Podjeżdża jak obiecał, auto działajace, choć mocno zdezelowane, z rozbitą szybą, i bez żadnych fajerwerków typu np klimatyzacja, czy pasy bezpieczeństwa. Za to kierowcy towarzyszy trzyletni synek, który jak się okazuje będzie z nami jechać. Gdzie usiądzie? Ano mały jest, zmieści się pomiędzy kierowca i pasażerem na podłokietniku czy też schowku.
Tyle jeśli chodzi o bezpieczeństwo czy przepisy.
Po pokonaniu strefy wjazdu do ruin (jedyna droga prowadzi tamtędy) i przekonaniu strażników że jedziemy do jezior a nie do ruin (za ruiny się płaci, a w planie mamy zwiedzanie ich za kilka dni), kierowca pewnie rusza przed siebie - zna te okolice ponoć jak własną kieszeń. Kończy się asfalt, droga robi się coraz węższa, a urwiska (a jednak są jakieś, dokładnie koło nas), coraz bardziej strome. A mina Wojtka coraz bardziej niewyraźna, bo google map pokazuje że mamy jechać dokładnie w przeciwna stronę. Na szczęście udaje się na migi dogadać z kierowcą, i uzasadniają że droga jest dobra tylko do innych jezior. Upieramy się przy naszych, więc kierowca zawraca, i podążamy tym razem za Google. Asfalt znowu się kończy, droga wąska i urwiska strome, ale docieramy nad pierwsze jezioro, 4000 npm. Kierowca na odjezdnym sprzedaje nam z dobrego serca esencję munia przeciw chorobie wysokościowej (trzeba ją rozejrzeć między dłońmi i inhalować) i obiecuje wrócić za 5h. Mamy jakieś 4km do przejścia + piknik, więc czasu na pewno dość.
Jeziora i Andy piękne, droga prosta, ale na niektórych z nas wysokość działa. Zaczynamy rozumieć, dlaczego ostatnie 15m do szczytu w Himalajach zajmuje kilka godzin i wymaga kosmicznej siły woli. My po 2h zdobywamy pierwsza niziutką przełęcz, 4200m npm, oddaloną o jakieś 1.5 km, i jest już jasne, że wszystkich trzech jezior nie obejrzymy. Nic to - w końcu to wycieczka aklimatyzacyjna, a jest pięknie. Po pikniku pod szczytem wracamy do rozwidlenia, i spacerkiem wśród pól idziemy najprostszą drogą nad jeziorko nr 2. W nagrodę widzimy stada lam i alpak w naturze, i podziwiamy obłędną panoramę pobliskich szczytów i dolin. Nad nami w tradycyjnych strojach inkaskich Indianki z (chyba) pobliskiej wioski pomykają w górę i w dół nosząc naręcza trawy i trzciny. Podziwiamy w niemym zachwycie, dreptając nad drugie jeziorko.
Dramatyzmu dodaje załamująca się pogoda, piknik robimy więc schowani przed wiatrem za niewielkim murkiem. Jak można się domyślić, na Indiankach zbierających trawę pogoda nie robi wrażenia.
Po prawie 5h wracamy spotkać się z kierowcą, i choć dało nam w kość, jesteśmy zachwyceni pięknem Andów, i trochę dumni z siebie, że mimo załamania zdrowia i pogody przeprowadziliśmy aklimatyzację, i sprawdziliśmy, że, wolno bo wolno, ale możemy się przemieszczać na takiej wysokości.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 13
- segunda-feira, 13 de agosto de 2018
- ⛅ 18 °C
- Altitude: 3.142 m
PeruPisac13°25’12” S 71°50’41” W
Inkaskie ruiny w Pisac

Dzień wstał piękny, więc zamiast jechać do Cuzco skoro świt, zgodnie z założonym planem, postanawiamy aklimatyzować się na miejscu, w Inkaskich ruinach w Pisac. Od 2900 do 3500 npm, tylko na własnych nogach - decydujemy się na opcję wyczynową, start w Pisac u podnóża Parku Archeologicznego, a nie podwózka autobusem
Początek ostro pod górę w pełnym słońcu, po pierwszych 15 minutach w głowie każdego zostaje tylko jedna myśl: za jak długo się rozpuszczę...
Mapy do niczego, idziemy na wyczucie. Mija pół godziny, godzina, godzina i pół - a pierwszych ważnych ruin, wg mapy zaraz przy wejściu, jak nie było widać, tak nie widać. Trochę jesteśmy przerażeni, bo na cały trek przewidzielismy 4-5h, a tym tempie, wg mapy, będzie ze 12 jak nic...
W końcu są, ruiny jak z obrazka. M'n'Ms biegają i bawią się w chowanego nic sobie nie robiąc z powagi chwili i ciężaru historii. My robimy zdjęcie za zdjęciem. Po chwili idziemy dalej, bo to ( wg mapy) dopiero początek szlaku...
Spotykamy Francuzow ze schroniska, nie chce się nam wierzyć że (jak twierdzą) do końca szlaku jest tylko godzina - wg mapy przeszliśmy 1/3 drogi, a minęły już 2. Po drodze mijamy jeszcze wielu zdezorientowanych tak samo jak my, ale tak naprawdę nie ma to wielkiego znaczenia, szlak jest przepiękny, pogoda cudowna, więc trzeba się cieszyć i napawać chwilą.
Ruiny są rozrzucone po całej górze, ciekawe, i robia wrażenie, ale tak naprawdę to widoki zapieraja dech w piersiach.
Docieramy do końca po 4 godzinach, i ku zdziwieniu strażników postanawiamy wrócić na piechotę.
Wojtek jest przekonany, że na tablicy orientacyjnej widzi boczną drogę u podnóża, mijająca szczyt, a rozglądając się po okolicy i orientując mapę w terenie cho trochę, rzeczywiście można dostrzec i ludzi którzy po niej idą. Postanawiamy więc zaryzykować. I słusznie - po 20 min jesteśmy przy pierwszych ruinach, w 1/3 drogi od początku. Skrót stulecia.
Wracamy dumni i błądzi, zgodnie z wydawać by się mogło nierealnym planem, i przed podróżą idziemy się pożywić w naszej (prawie) wegańskiej knajpce.
I już czas pożegnać się z Pisac, łapiemy colectivo razem z miejscowymi (wystarczy podążać za nawoływaniem "Cuzco,Cuzco") i jedziemy do stolicy Inków. Dziś nocleg na 3500m npm 😊.Leia mais
- Exibir viagem
- Adicionar à lista de metasRemover da lista de metas
- Compartilhar
- Dia 14
- terça-feira, 14 de agosto de 2018
- ⛅ 17 °C
- Altitude: 3.398 m
PeruQurikancha13°31’10” S 71°58’26” W
Cuzco - stolica inkaskiego imperium

Tak jak Arequipa była śródziemnomorsko-śnieżno-biała, tak Cuzco jest bajecznie złote, jak na stolicę inkaskiego imperium przystało. Położone (oczywiście) w andyjskiej dolinie, rozpościera się wzdłuż dna doliny, i wspina po zboczach, wtapiając w krajobraz. Centrum miasta jest rewelacyjnie zachowane, a hiszpańskie rezydencje, kościoły i muzea są wybudowane dosłownie na murach inkaskich. Niestety, często uprzednio zburzonych w trakcie podboju...
Mieszkamy w dzielnicy turystyczno - artystycznej, San Blas, położonej na północnych zboczach doliny. Labirynt wąskich uliczek i placów przywodzi na myśl Montmartre, tyle, że widok na Cuzco jest piękniejszy, niż na Paryż. No i w Paryżu na każdym rogu nie stoją Peruwianki w tradycyjnych strojach, które zapraszają do zrobienia zdjęć z malutką lamą. (Która podejrzanie przypomina owieczkę, ale może wszystkie kudłate z tej rodziny tak wyglądają).
Nie mamy weny na zwiedzanie zabytków, więc wędrujemy po uliczkach i zaułkach, napawając się atmosferą miasta.
W połowie dnia mierzymy się z wyzwaniem odnalezienia biura Sylwii, z firmy Sylwia Travel, z którą będziemy przemierzać szlak do Machu Picchu. Nie jest to łatwe, bo adresy w Peru (podobnie jak mapy) są dość umowne. Mamy nazwę ulicy (jednej z głównych i najdłuższych w Cuzco), tajemnicze określenie "secundo paradero", i zdjęcie budynku. Budynek ponoć nie ma numeru. A, i jeszcze uściślenie, "niedaleko lotniska". To, niestety, dokładnie po przeciwnej stronie miasta... Najwyraźniej atmosfera Cuzco nastraja nas bojowo, bo decydujemy się wyruszyć miejskim autobusem, a nie taksówką. Zresztą trochę nie wiemy jak zagadać do taksówkarza z tak niedokładnym adresem...
Autobusy wszelkiej maści i rodzaju jeżdżą non stop, i na szczęście maja na boku wypisane główne punkty orientacyjne na trasie. Wsiadamy do jednego z napisem "aeropuerto" i odpalamy Google maps. Po pół godzinie lądujemy na przystanku przed lotniskiem, na rzeczowej Avenida z adresu. I tu zaczynają się schody. Tajemniczego "secundo paradero" Google maps nie potrafi zlokalizować. Tzn lokalizuje, ale na zupełnie innej aleji, zdecydowanie bliżej centrum. A przecież miało być blisko lotniska...Trochę nam słabo się robi, zwłaszcza że upał wściekły, godzina spotkania się zbliża, a z taksówki tak blisko celu korzystać nie honor. Staramy się smsami dopytać Sylwię o nazwę przecznicy, żeby zawęzić rejon poszukiwań, ale okazuje się, że dla ułatwienia orientacji w Peru nie nazywa się ani nie numeruje przecznic.
Udaje się nam uściślić, że rzeczywiście jesteśmy niedaleko i uzgodnić jak dojść do rzeczonego budynku, po światłach sygnalizacyjnych. No cóż, co kraj to obyczaj...
Z Sylwią uzgadniamy plan ataku na dzień jutrzejszy i następne (pobudka jutro niestety o 6 rano, a potem już tylko gorzej), podpisujemy cyrograf, że jeśli zjedzą nas krokodyle albo kondory to będzie to tylko na naszą odpowiedzialność, i dowiadujemy się, że możemy całkowicie przepakować plecaki, bo część rzeczy da się zostawić u niej.
Przy okazji - gdyby ktoś poszukiwał fantastycznie rzetelnego, nieprawdopodobnie sympatycznego, z ogromną wiedzą - a do tego elastycznego i dostosowującego się do potrzeb zainteresowanych przewodnika, możemy z czystym sumieniem polecić, nie przewodnika, a przewodniczkę, Sylwię właśnie - z agencji Sylwia Travel, tu jest link: https://sylwiatravel.com/pl/.
Wracamy już taksówką do naszej San Blas, przy okazji dowiadując się jak bardzo naciągnął nas taksówkarz w pierwszy dzień (zamiast 6 soli do centrum dla wiedzących, 30 dla turystów - jeleni.)
A dla tych, którzy z umierają z potrzeby odwiedzenia się, co znaczy tajemnicze "secundo paradero" - bądź tych którzy wybiorą się do Cuzco i będą próbować orientacji w terenie - to drugi przystanek na danej ulicy....Leia mais