- Vis rejse
- Tilføj til træskolisteFjern fra træskoliste
- Del
- Dag 4
- tirsdag den 11. februar 2025 kl. 12.10
- ☀️ -3 °C
- Højde: 2.824 m
KirgisistanPereval Charkuduk42°38’30” N 79°9’52” E
Shreeeding
11. februar, Kirgisistan ⋅ ☀️ -3 °C
Ostatnie dwa dni wataha spędziła na tym, po co tu przyjechał – rozwalaniu lokalnego powderu, ujeżdżaniu lokalnych dzikich stoków, wyciu do księżyca i wpadaniu głową w śnieg. Poranek zaczynamy jak przystało na prawdziwych narciarzy: śniadanko,kawa i toaleta , wciągamy na siebie nasze super stylowe łaszki (przecież, jak się nie jeździ, to trzeba chociaż dobrze wyglądać) i robimy szybki group check lawinowy w myśl zasady którą nasz guide Wadim powtarza "safety first" . Następnie wskakujemy na skutery i ruszamy na pobliskie zbocza z naszymi dwoma niezastąpionymi przewodnikami.
Pierwszy poranek poświęcamy także na przypomnienie szkolenia lawinowego – lepiej mieć pewność, że w razie zagrożenia każdy wie, co robić. Na miejsca startowe naszych zjazdów trafiamy skuterami śnieżnymi – mamy dwie opcje: albo siadamy jako pasażerzy za kierowcą, albo jesteśmy ciągnięci linką na nartach. Nie mogliśmy się jednak zdecydować, która metoda daje większy wycisk, bo nasi kirgiscy kierowcy czasem lubią poszaleć. Generalnie jednak forma transportu na narty jest ciekawa i pełna adrenaliny.
Pierwszy dzień mija na wykonaniu 9 zjazdów (plus dodatkowa jazda na skuterach, która daje niezłe cardio i wycisk w przedramionach w przypadku linki) i zapoznaniu się z okolicą. Warunki i śnieg – mimo że nie padało od dwóch tygodni – są prawdziwą petardą. Co jakiś czas ktoś z nas musiał zanurkować głową w śniegu – sytuacja śmieszna i bezbolesna przy tej jego ilości, ale jednocześnie dająca niezły trening przy wydostawaniu się z puchu.
Po nartach wracamy do bazy na szybką zupkę, odpoczynek, a potem czas na regenerację w saunie i gorącej bali. Drugi dzień zaczynamy od 15–20 minutowej jazdy na skuterach, a potem podejścia na skiturach na pobliski szczyt, z którego czeka nas długi, przyjemny zjazd po nietkniętym śniegu. Następnie decydujemy się na standardowy zjazd przez las, po miękkim, przyjemnym śniegu.
I tu właśnie zaczyna się kolejna przygoda – skitura, która tym razem nie obyła się bez problemów. Przemek padł ofiarą złośliwej foki (albo raczej śniegu i lodu, które postanowiły zrobić mu psikusa zalepiając klej na foce), co uniemożliwiło mu normalne podejście na nartach. Część trasy przeszedł z buta, a część – korzystając z nart od Bartka, który się nad nim zlitował. Sam Bartek najpierw pocisnął z buta, a potem już na Przemkowych nartach. W międzyczasie my zamieniliśmy się w bryłki lodu, czekając na chłopaków. Po szybkim popasie i kolejnej jeździe przez las udało się nam wykonać jeszcze jeden zjazd, po czym wróciliśmy do bazy na kolejną rundę zupki, leżanka i pakowania – boruszamy na następną miejscówkę: Karakol. Ogolnie lokalsi nie szczędzą słowa „karkar” (co czasami brzmi jak diesle odpalany na zimnie), a my jutro śmiganie z wyciągów.Læs mere






















