- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 12
- Thursday, August 6, 2020
- ⛅ 16 °C
- Altitude: 247 m
ScotlandLoch Affric57°14’59” N 5°4’16” W
W pełnym słońcu w środku lata

Wśród łagodnych fal zieleni przemierzamy Glen Affric. Mieliśmy wybrać się na dwudniowy "prawdziwy" trek po munros, z noszeniem dużych plecaków z namiorami, prowiantem i wodą, ze spaniem na dziko, i kąpielą w jeziorze albo strumyku, ale wczorajsze przeżycia zostawiły nas pogryzionych i bez butów (tzn z przemoczonymi butami górskimi). Do tego wizja rozbijania biwaku na bagnie i dzielenia wieczoru z meszkami odebrała nam trochę ducha bojowego, i postanowiliśmy przenieść "prawdziwy" trek w bardziej sprzyjające okoliczności przyrody.
Oczywiście, złośliwie, dzisiaj pogoda jak malowanie, piękne słońce i leciutki wiatr - w sam raz na długie wyprawy. Idziemy więc, z plecakami, prowiantem i wodą, 20km dookoła Loch Affric, podziwiając munrosy z doliny. Pełen opis trasy tu: https://www.walkhighlands.co.uk/lochness/Lochaf…
Oczywiście na walking Highlands.
Wybieramy zaczęcie od bardziej cywilizowanej części trasy, po południowej stronie Glen Affric. Wszelkie wątpliwości co do nazwy doliny znikają już na poczatku. Łagodne wzgórza są pokryte trawą ( i bagnem,ale nie wchodzimy) i z daleka całkiem przypominają sawannę, a pojedyncze drzewa, powykrzywiane ciągłymi wiatrami, kształtem całkiem w klimat sawanny się wpisują. Podobnie jak dzisiejsza pogoda. Różnica jest tylko jedna - z grubszego zwierza udaje się nam spotkać żabę ( choć wrzasku było tyle, że ktoś z daleka mógłby uznać, że to co najmniej krokodyl).
Mimo względnego ucywilizowania terenu ludzi mało, i czujemy się jak odkrywcy schodząc ( po bagnie) na plażę nad Loch Affric. Plaża z daleka wygląda zachęcająco, ale z bliska okazuje się dopiero jak całkowicie jest niewiarygodna. Wiele miejsc nadmorskich szczyci się "złotym piaskiem", ale tu piasek jest dosłownie złoty, i mieni się jak brokat. Na nasze zupełnie nieobznajomione oczy, to pewnie duża domieszka kwarcytu, w drobniusieńkich płatkach, jakby folię aluminiową zetrzeć na tarce. Niestety, nie do uchwycenia na zdjęciu. Widok jest tak niesamowity, że nawet Mieszko stwierdza "This is, actually, pretty cool". Trudno o lepszą rekomendację 😉. Woda w jeziorze jest zaskakująco przyjemna, bawimy się więc piaskowym brokatem do woli, i żałujemy, że nie przyszło nam do głowy zabrać strojów kąpielowych.
Na półwyspie z plażą stoi samotna chatka, z pomostem, miejscem na ognisko ( choć drewno to tu sobie trzeba przywieźć z supermarketu), i stojakiem - chyba tylko po to, żeby móc przywiązać konia, innego zastosowania nie sposób znaleźć. Chatka stoi pusta i zamknięta na 4 spusty - niewiarygodne, bo lokalizacja na wakacje jak marzenie. Za to na końcu półwyspu rozbici namiotami są ci, którzy nie byli na munros wczoraj, i nie stracili ducha przygody...no cóż, następnym razem!
Z zachodniego krańca Loch Affric do gór jest już naprawdę blisko, a okolica zalana słońcem mami pięknem gór i zaprasza. Jednak wspomnienie krwiożerczych meszek jest ciągle zbyt żywe, a przed nami ciągle 10 km powrotu po drugim, trudniejszym brzegu jeziora. I rzeczywiście, mimo tego że niby dalej idziemy po ubitym trakcie, powrót jest urozmaicony przez setki mniejszych i większych strumyków ( świetna zabawa zwłaszcza dla części ekipy sandałach), kałuż (ćwiczymy skoki), bajorek i błotnych mokradeł (mało przyjemne dla części ekipy w sandałach, ale po trzecim bajorze przestajemy się przejmować, wiedząc że w kolejnym strumyku się umyjemy).
Tradycyjnie, zza gór zaczynają wyłazić czarne chmurzyska (jeden dzień lata na raz jak widać wystarczy), a my zamykamy pętlę 20 km i usatysfakcjonowani trasą i widokami wracamy na kemping. Dla równowagi ta wycieczka podobała się Mai, ale i tak wszystkim trzeba było obiecać dzień lenia w piątek, zanim jakiekolwiek kolejne, dalsze i bliższe wyprawy podejmiemy.Read more