- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Saturday, July 25, 2020 at 4:42 PM
- 🌧 18 °C
- Altitude: 27 m
EnglandCosham50°50’54” N 1°3’48” W
Pogoda się zgadza :)

Przez cały lockdown świeciło przepiękne słońce. A dziś, w pierwszy dzień wakacji, pogoda jak w najlepszym dowcipie...jak na zdjęciu. Wygląda na to, że do krainy Deszczowców wyruszymy od razu na mokro. A BBC potwierdza, że specjalnie na naszą cześć w poniedziałek w Edynburgu też będzie deszcz...Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 1
- Sunday, July 26, 2020 at 6:00 PM
- ☀️ 15 °C
- Altitude: 6 m
ScotlandOcean Terminal55°58’54” N 3°11’42” W
Edinburgh Newhaven

Edynburg przywitał nas słońcem, więc niezwlekając wyruszyliśmy zwiedzać port Newhaven - kiedyś zaniedbaną, przemysłową część miasta, teraz jedną z turystycznych atrakcji.
Dodatkowo nasi gospodarze z airBnB zostawili info, że w porcie można kupić znakomitą rybę z frytkami, więc ekipa została zmotywowana podwójnie.
Port malowniczy, jak obiecali, z latarnią morską, kutrami i długim spacerem wzdłuż wybrzeża, a do tego widok na most Firth of Forth. Rybkę trzeba było zamawiać przez internet - i dzięki temu udało się nam zamówić bez frytek...do głowy nam nie przyszło, że fish and chips może występować bez chips. Za to zjedliśmy siedząc na ławeczce i oglądając zachód słońca nad portem, i czując przy tym dreszczyk emocji, jako, że w czasach epidemii takie zachowanie zakrawa na awanturnicze igranie z przeznaczeniem (czym nie jest, bo na świeżym powietrzu i wietrze wirus nie straszny, ale dreszczyk emocji po niemal pøł roku w kwarantannie pozostaje).Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 2
- Monday, July 27, 2020 at 3:15 PM
- 🌧 14 °C
- Altitude: 27 m
ScotlandNew Town55°57’18” N 3°12’42” W
Zwiedzanie w deszczu

Zgodnie z prognozami pogody, nasz poniedziałek w Edynburgu jest zalany deszczem. Mimo tego dzielnie wyruszamy na trasę i odkrywamy sieć ścieżek spacerowo- rowerowych, i z naszego mieszkania przy porcie wybieramy się z buta do centrum.
Pierwszy raz w historii naszych wizyt w Edynburgu centrum świeci pustkami - nie wiadomo czy bardziej przez Covid, czy bardziej że względu na deszcz. Ale tłumaczymy młodym, że takie są uroki Szkocji i dzielnie brniemy w potokach wody w górę królewskiej mili. Przed zamkiem pustki, tylko ekipa rowerzystów świętuje - zapewne zakończenie jakiejś długiej trasy - bo świętują intensywnie, mieszając deszcz z szampanem, i, na prawdziwie szkocką modłę, pokazując co też mają pod kiltem (czy rowerowymi spodenkami).
W celu przechytrzenia pogody negocjujemy zwiedzanie po dachem ( galeria - nie, muzeum - nie, muzeum chirurgii - nie, mimo wstępnie pozytywnej odpowiedzi Mieszka: "let's go". Jak się okazuje w całości brzmiała " let's go AWAY". Zwiedzanie podziemnego Edynburga spotkało się że względnym entuzjazmem, ale nie było już biletów...) i w efekcie kończymy na tradycyjnych szkockich noodles.
Za to posileni wyruszamy z powrotem w deszcz, i odkrywamy kolejne ścieżki i zaułki - niezwykle urokliwe, dawniej przemysłowe, Dean, spacer nad rzeką i wodospadami - Edynburg którego jeszcze nie znaliśmy, a na pewno warto odwiedzić.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 3
- Tuesday, July 28, 2020 at 10:00 AM
- ☀️ 15 °C
- Altitude: 11 m
ScotlandOcean Terminal55°58’58” N 3°11’42” W
Edynburg, wietrzne (przez trz) miasto

Zgodnie z zapowiedziami BBC weather, wtorek obudził nas słońcem - i wichurą, która wkrótce rozwinęła drobne 50mph (to już bonus z zaskoczenia, nie zauważyliśmy, żeby BBC o tym przestrzegało).
Planowanie zwiedzania znòw zgodnie z rozkładem Covid-19 - zamek zamknięty, pałac królowej w Holyrood zamknięty, i zamek nad Firth of Forth też. Na szczęście uliczki Edynburga są otwarte, i szlaki trekkingowe też. To po prawdzie olbrzymia zaleta Edynburga - położony na wzgórzu wulkanicznym, i otoczony innymi wzgórzami, dla uzależnionych od trekkingu jest rewelacyjną bazą wypadową, nawet w czasach zarazy. Za każdym razem zwiedzając Edynburg z ciekawością i pewna dozą tęsknoty oglądaliśmy wzgórza na horyzoncie włócząc się przez uliczki i zaułki Starego Miasta. Jak się okazuje, jedynym czynnikiem ograniczającym był brak informacji, do parkingów, z których można wyruszyć na przysłowiowy szlak jest 20 min jazdy, spokojnie dociera też tam komunikacja miejska. Parking zresztą przylega do rezydencji królowej ( oczywiście zamkniętej z okazji Covida), ciekawe czy rodzina królewska korzysta z okazji i wybiera się na Arthur's seat pobiegać co rano....
Z rodziną królewską czy bez, na szlakach jest sporo ludzi, nic dziwnego - pogoda piękna. Dreszczyku emocji dostarcza świadomość, że otaczające skały są kruche i mogą spadając człowieka rozpłaszczyć. Wspinamy się zachwycając widokami (względnie ubolewając na planistów przestrzeni, którzy pozwolili obok przepięknych zabytków wybudować socrealistyczne potworki rodem z lat 70 ubiegłego wieku ( widać na zdjęciach!). Szczególnym przypadkiem jest parlament, wybudowany w stylu wioski olimpijskiej, na przeciwko pałacu Holyrood. Zęby bolą nawet tych mało wrażliwych na brzydotę miejską).
A na szczycie, znienacka, uderza w nas 50 mph wiatru - niewiarygodna siła, utrzymanie się na nogach jest prawie niemożliwe, można za to ćwiczyć loty jak w tunelu powietrznym. W chwilach przerwy w walce z żywiołem dech dla odmiany zapiera panorama (i rzeczywiście, wygląda na to, że wzgórza wulkaniczne ciægnæ się rozległym pasmem, czyli możliwości trekkingu prosto z miasta jest sporo). Lepiej ją jednak podziwiać 20m niżej, gdzie nie ryzykuje się zdrowiem i życiem 😉.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 3
- Tuesday, July 28, 2020 at 5:00 PM
- 🌬 12 °C
- Altitude: 28 m
ScotlandWatten58°29’18” N 3°21’49” W
Loch Watten - nasza brama do Caithness

Droga do Caithness - najbardziej na północny wschód wysuniętej części Wielkiej Brytanii wije się malowniczo najpierw wśród pól, potem wśród wzgórz a w końcu wśród fiordów ( tu nazywanych firths). Jak zawsze w słoneczny dzień na tej szerokości geograficznej powietrze jest nieprawdopodobnie wręcz przejrzyste, a kolory nie tylko jaskrawe, ale wręcz migoczące. Jak za każdym razem wrażenie zapiera dech w piersiach, i jak za każdym razem myślę że nie ma piękniejszego miejsca na ziemi. Ale jak zawsze, takie wrażenie jest ulotne, i trwa do pierwszej deszczowej chmury...A niebo robi się coraz ciemniejsze, chmury coraz cięższe, i dokładnie widać gdzie wjedziemy w prawdziwą krainę Deszczowców, gdzie częściej widzi się tęczę niż słońce. Do tego wiatr przybiera ciągle na sile, więc gratulujemy sobie zamówienia przyczepy kempingowej. Jak wiemy z doświadczeń z poprzednich wypraw, stawianie namiotu w tych warunkach powinno być uznane za dyscyplinę olimpijską...wakacje w Szkocji :)
Po minięciu Inverness okolica robi się zupełnie bajkowa ( z takiej bardziej mrocznej bajki, powiedzmy atmosfera kiedy bohater dociera do jaskini smoka, względnie zbójcy planują rabunek), poszarpane urwiska, grzywacze na falach na zupełnie granatowym morzu, drzewa uginające się na wietrze ( duje jak cholera) - i wyrywa okrzyki autentycznego zachwytu - jak tu pięknie. Dlatego lekko jesteśmy rozczarowani, że ostatnie mile prowadzą nas w dużo nudniejszy, płaski, i szary krajobraz. Cóż, jak møwią, Caithness to niziny za górami Szkocji, a przyjeżdża się tu, żeby oglądać klify, puffiny i foki. Z czego dwa ostatnie najlepiej z łódki.
Na kemping docieramy w pełnym deszczu, i biegiem instalujemy się w przyczepie. Kemping to zbyt ambitne określenie - ktoś ewidentnie wykorzystał zakaz podróży poza Wyspy Brytyjskie w czasach zarazy, i przystosował podwórko na farmie jako bazę turystyczną.
Otoczenie zdecydowanie odbiega od wyobrażeń na temat typowych "holiday parks", ale układ przestrzenny mimo wszystko jest dziwnie znajomy. Po przespanej nocy, i porannej kawie dociera do nas, że to typowe zakwaterowanie robotników sezonowych, dobrze znane nam z czasów zbierania truskawek i malin na południu Szkocji 😂😂😂.
Tak czy inaczej, jako baza wypadowa do zwiedzania Caithness nada się spokojnie, a przynajmniej mamy wrażenie, że znów jesteśmy piękni i młodzi.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 4
- Wednesday, July 29, 2020 at 4:00 PM
- ☁️ 12 °C
- Altitude: 9 m
ScotlandJohn O' Groats58°38’34” N 3°4’11” W
Polnocno-wschodni koniec wysp

Wieje. Tak, że trudno jest zrobić krok i właściwie trzeba walczyć o utrzymanie się w miejscu. Do tego pada, a w zasadzie zacina deszczem, bo, uwaga, wieje...A wiatr jest bardzo, bardzo zimny. W końcu to środek lata...29 lipca. Nawet nie potrafimy sobie wyobrazić jak John o'Groats wygląda w, dajmy na to, styczniu...A przecież można stąd wyruszyć jeszcze dalej na północ, na Orkady, których zarysy widać za mgłą, albo jeszcze dalej, na Szetlandy. Na prawdę trudno uwierzyć, że kiedyś ludzie osiedlali się tu z własnej woli, mając do wyboru całą resztę wysp i kontynent...no chyba że to dno morza tropikalnego zachowało się wtedy lepiej 😉.
M'n'Ms nie są bynajmniej zachwycone okolicznościami, i rejterują z powrotem do samochodu. Nam w nagrodę za dzielność pokazuje się uchatka (ale nie aż na tak długo żeby zrobić jej zdjęcie), i też uciekamy - choć kilka mil bardziej na południe, obiecując sobie powrót w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 4
- Wednesday, July 29, 2020
- ⛅ 12 °C
- Altitude: 13 m
ScotlandCastle Girnigoe (duplicate)58°28’38” N 3°4’5” W
Na szlaku zamków Caithness

Caithness, nazywane nizinami poza górami Szkocji, są idealnym miejscem startowym do wyprawy na Orkady i Szetlandy, początkiem najdłuższej trasy rowerowej na Wyspach Brytyjskich - z John o'Groats do Lands End w Kornwalii (837 mil) i bazą wycieczek morskich po zatoczkach i fiordach w poszukiwaniu dom, uchatek, delfinów, wielorybów i puffinów. Dzięki Covidowi dwa z tych 3 są praktycznie niemożliwe, a rowerów że sobą nie zabraliśmy (zresztą, jakiś pechowiec musiałby wracać autem...).
Na szczęście zatoczki można zwiedzać również pieszo, a do tego, jak wynika z przewodników, stron internetowych i blogów wszelkiej maści, co tam Orkady i Szetlandy, to właśnie w Caithness należy szukać osad neolitycznych i odkrywać ruiny zamków, począwszy od najstarszego w Szkocji, aż do niemal zupełnie współczesnych. Do tego, jak się okazuje, jest to jedyne miejsce gdzie występują "broche" - neolityczbe wieże, w których mieszkano, spotykano się, dobijano targów i planowano wyprawy. Chcąc nie chcąc zmieniamy cel wyprawy z podziwiania dzikich zwierząt na podziwianie (dzikich) ruin i malowniczych zatoczek.
Najbliższy z najciekawszych ( po zdjęciach sądząc) jest zamek Sinclair, jednego z dwóch najznamienitszych rodów Szkocji. I rzeczywiście, nie dość, że położony jest w obłędnie malowniczym miejscu, to jeszcze trzeba założycielom pogratulować wyboru strategicznego - własny naturalny port, osłonięty wysokimi skałami, z wąskim ukrytym wejściem, do tego morze przed zamkiem najeżone podwodnymi skałami. Wiało im jak cholera, ale na pewno trudno było go zdobyć, przynajmniej od strony morza.
A bazaltowe skały wyrzeźbione przez morze tworzą tak fantastyczne labirynty i konstrukcje, że, chcąc nie chcąc, do tematyki wycieczki dołączamy geologię :)
Z ciekawostek geologicznych dowiadujemy się, że teren na którym stoimy, i na którym wybudowano zamek, powstał jako dno morza tropikalnego 15 stopni od równika. W obecnej aurze śladów po tym nie ma za grosz...Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 5
- Thursday, July 30, 2020 at 10:00 AM
- ☁️ 12 °C
- Altitude: 27 m
ScotlandWick Bay58°25’47” N 3°4’38” W
Odkrycia geograficzno-historyczne

Z malowniczego portu Wick (z którego zamierzaliśmy planowo wyruszać łódka w poszukiwaniu fok i wielorybów) wyruszamy w poszukiwaniu najstarszego zamku w Szkocji - Old Wick Castle.
Po drodze małe odkrycie - zegar słoneczny - a w zasadzie resztki zegara, bez cyferblatu, tylko z wygniecionym okręgiem tarczy - ale czas udało się na nim bezproblemowo odczytać. I baseny kąpielowe, wydzielone z morza blokami kamiennymi - może nawet woda w nich ma szansę się ogrzać jeśli w jakiś dzień przestałoby wiać...
Ruiny z daleka wyglądają bardzo niepozornie, ale okazuje się, że zamek wybudowano na jęzorze magmy, rozbijającej klif na kilka części, i w efekcie miejsce ma klimat z dramatów Szekspira.
Maya zachwycona obfotografowuje skały na projekt z geografii, bo i magma, i łupki, i granit i jeszcze widać warstwowanie. Dokładnie tak jak Sinclair, ten zamek tez jest położony idealnie do obrony przed najazdem z morza - i zupełnie niemożliwie do życia...Ale najwyraźniej taka była moda w czasach Wikingów.
Pełna radość, a do tego jeszcze w ramach dzikich zwierząt mewy i kormorany drą się na potęgę szybując nad klifami (mewy) i nurkując (kormorany).Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 5
- Thursday, July 30, 2020 at 4:00 PM
- ☁️ 13 °C
- Altitude: 110 m
ScotlandLoch of Yarrows58°22’4” N 3°11’14” W
W poszukiwaniu neolitu

Honorując wieczorne dyskusje i zgłoszone zapotrzebowanie na wycieczkę w głąb lądu i w poszukiwaniu prehistorii, wybieramy się w poszukiwaniu szlaku archeologicznego Yarrows. Nie jest to proste, bo żadna dostępna nam mapa, ani przewodnik, go nie opisuje - wzmiankę znaleźliśmy w broszurze reklamującej region w 2018. Wojtek znalazł na maps me Loch Yarrows, zakładamy, że nazwa własna nas poprowadzi - i rzeczywiście, przy jednym z ostatnich zakrętów jest znak drogowy wskazujący szlak.
Po wstępnym falstarcie i zaparkowaniu prawie u kogoś na podwórku udaje się nam namierzyć właściwy początek szlaku - i to by było na tyle. Bo oprócz tablicy informującej że to początek, żadnych więcej wskazówek nie ma.
Wiemy, że na szlaku miała być broche na małym półwyspie, więc kierujemy się na azymut w kierunku półwyspu z kupą kamieni. Ten azymut nie jest najlepszym pomysłem, bo jak się okazuje, jeśli teren nie jest ławą, jest bagnem...
M'n'Ms podekscytowane, wreszcie zaczyna się coś co względnie przypomina przygodę - wyszukujemy przejście względnie suchą nogą.
I rzeczywiście, kupą kamieni i trawy okazuje się być ruinami bochy (czyli wieży z czasów Neolitu), tak przynajmniej wyjaśnia tablica informacyjna. Więc instynkt łowcy bierze w nas górę, i decydujemy się ruszyć na odkrycie szlaku, wbrew rozsądkowi i dostępnym informacjom. Kompas i niezawodne (dzięki 4G) maps me określają kierunek natarcia, i ruszamy. Pierwsze niepowodzenie - bramka zamknięta na kłódkę...trzeba szukać innego przejścia. Chwila rozeznania w okolicy (bagiennej, więc nie łatwo) i Mieszko odnajduje rozpadnięte przejście przez płot, typowe dla szlaków turystycznych.teraz już nic nas nie zatrzyma ( może z wyjątkiem ulewy, ale na szczęście dzisiaj względne słońce).
Przechodzimy - jedni pod płotem, inni przez płot, ryzykując rozpadnięcie płotu to końca - i Dale po ścieżce która wygniotły może owce, może konie, a może ludzie przygotowujący szlak.
I - jest! Po jakichś 200m jest słupek z oznaczeniem szlaku - i kolejna tablica - czyli jednak (chyba) nie owce wygniotły. Więc przez bagno, po kępach trawy, wśród wrzosów, wytyczamy na nowo trasę neolitycznego szlaku archeologicznego. I są kolejne kurchany, pojedyncze, grupowe, starsze, młodsze, przy każdym( a jakże) tablica informacyjna, informująca o tym, że od 5000 lat mieszkali tu ludzie, prawdopodobnie rolnicy, którzy grzebali zmarłych. Całkiem jak w szkole, wg M'n'Ms, w kółko powtarzają to samo innymi słowami 😂😂.
Dzięki elementowi łowów i z konieczności biegowi na orientację w terenie, oceniamy wycieczkę wysoko - ciekawe, czy ten szlak jest dopiero przygotowywany, czy też odkrywaliśmy resztki szlaku z przeszłości bliższej również.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 6
- Friday, July 31, 2020 at 3:00 PM
- 🌬 15 °C
- Altitude: Sea level
ScotlandDuncansby Head58°38’34” N 3°0’58” W
Ach te klify

No dobrze, nie oprę się, kolory i krajobrazy są tak oszałamiające, że 6 zdjęć nie oddaje sprawiedliwości tym klifom....
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 6
- Friday, July 31, 2020
- 🌬 15 °C
- Altitude: 56 m
ScotlandDuncansby Head58°38’38” N 3°1’34” W
Północ północny wschód

To dziś w północnej Szkocji było lato. Ten jeden magiczny dzień w roku kiedy po prostu świeci słońce. Wybraliśmy się zatem na plażę - ale plażę specjalna, położoną na najbardziej północno-wschodnim krańcu wyspy. Z buta z John o' Groats ścieżką po plaży (zaskakująco piaskowej, z oślepiająco białego piasku) wzdłuż wybrzeża - i dalej nad klifami gdzie mewy urządziły sobie wesołe miasteczko, ślizgając się na wietrze i w kominach powietrznych.
Zdecydowaną zaletą wakacji w Szkocji jest ich mała popularność, nawet ( a może szczególnie) w czasie zarazy. Dlatego nie tylko łatwo jest robić zdjęcia, nawet największych atrakcji, bez tłumu turystów w tle, albo na pierwszym planie, ale także można znaleźć dla siebie prywatną plażę w zatoczce na piknik. Co też z dużą satysfakcją robimy.
A z plaży co odważniejsi mogą zamoczyć stopy albo i kolana w wodzie (przez dziury w klifie widać, że w zatoczce obok rodowici Szkoci zanurzają się w morzu całkiem po uszy - w końcu dziś lato) a Ci mniej odważni robić zdjęcia fokom i uchatkom, które też przypłynęły korzystać z pięknej pogody.
Północ północny wschód zdobyte, wracając odwiedzamy jeszcze, już autem, najbardziej na północ wysunięty cypel Dunnet Head, i można przyjąć, że ten zakątek Wysp Brytyjskich mamy obmierzony 🏆🏆Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 7
- Saturday, August 1, 2020
- ☀️ 16 °C
- Altitude: 69 m
ScotlandRed Point58°33’33” N 3°51’26” W
Puffin cove

Ostatni pełny dzień w Caithness, a lista ciekawych miejsc do odwiedzenia ciągle długa. Część pozycji z góry odpada - za daleki dojazd - w efekcie zostają dwie opcje: jedyny szczyt Caithness albo zatoczka puffinów. Choć zdania ekipy są podzielone, i niektórych ciągnie bardziej w góry, głos rozsądku przeważa i puffiny wygrywają. Podobnie jak że szlakiem archeologicznym wiemy o zatoczce tyle co opisane na blogu, i udało się nam zlokalizować ścieżki na maps me. Blog jest pisany przez mamę z dwójką kilkuletnich dzieci, więc po prawdzie to spodziewamy się łatwego spacerku do urokliwej plaży.
Miejsce to parkowania jest, jak w blogu stało, do morza jakieś 500m na oko, wszystko jak należy. I to by było na tyle "łatwej i przyjemnej trasy"
Na dobry początek - mokradła. Ścieżka owszem, jest, ale miejscami zatopiona w bagnie - skaczemy z kępy trawy na kępę. Kolejne zaskoczenie - zatoczka, owszem, jest, puffiny też, jak najbardziej, ale nad nią żywy klif. W blogu stało napisane że odrobinę musieli się powspinać, ale w najdzikszych snach nie wyobrażamy sobie schodzenia po ścianie klifu, z dwójką kilkulatków czy bez!
Alternatywy na pierwszy rzut oka nie widać, na drugi też - w sensie alternatywy dla przedszkolaków. Jest dolinka strumienia schodząca nieco łagodniej do zatoczki, decydujemy się więc sprawdzić, czy do przejścia.
No owszem, dla dorosłych i prawie dorosłych sprawnych ludzi - do przejścia, pod warunkiem, że suche buty nie stanowią priorytetu i lubi człowiek od czasu do czasu wykręcić piruet na mokrej trawie i kamieniach. Ścieżka raz pojawia się, raz znika, poza strumykiem do wyboru urwisko, piarg i mokradła, nie widać gdzie się stawia stopy, a wszędzie pełno dziur, kamieni i uskoków. Zdrowia życzę schodzić tu z dziećmi...Z drugiej strony, nawet bez zdolności tropiciela, widać, że krowy też tedy chodzą, może więc jednak z tą naszą sprawnością jest nie najlepiej?
Zatoczka wynagradza trudy zejścia z duuużą nawiązką. Plaża otwiera się na majestatyczny granitowy wąwóz od strony morza, na którego ścianach gnieżdżą się setki, albo i tysiące ptaków - rzeczonych puffinów, mew, rybitw i kormoranów. Oczywiście nie ma tu prawie żywego ducha, a kolory i światło tradycyjnie zapierają dech w piersiach. Dodatkowym bonusem jest przejście naturalnym tunelem w skale do kolejnej zatoki, z widokiem na otwarte morze, i kolonie kormoranów i (chyba?) czapki - albo innych podobnych większych ptaków.
Można wspinając się po kamieniach przejść na platformy granitowe wychodzące w otwarte morze, i podziwiać groty i jaskinie w klifie dużo powyżej linii wodnej.
Po pikniku na plaży powrotna wspinaczka - trasą łatwiejszą, jak dla awanturniczych przedszkolaków. Jak się okazuje z jednego małego parkingu do jednej małej zatoczki może prowadzić wiele ścieżek ( i klifów).
Zdecydowanie jedna z najbardziej udanych wypraw, i jednogłośnie uznana za taką przez całą drużynę.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 8
- Sunday, August 2, 2020 at 3:00 PM
- ☁️ 16 °C
- Altitude: 71 m
ScotlandCannich57°20’37” N 4°45’32” W
Cannich

Pożegnaliśmy Caithness, w dalszym ciągu zalane słońcem, i ruszyliśmy po raz kolejny w stronę chmur deszczowych. Dziwne uczucie, zmierzać do Inverness, najbardziej na północ położonego miasta Szkocji, na południe :-).
Krajobraz łagodnieje z każdym kilometrem, i z poszarpanych, surowych klifów zmienia się w łagodne, zielone pagórki, wzgórza, i w końcu na horyzoncie widzimy prawdziwe góry, rzecz rzadki spotykana na wyspach.
Do kempingu dojeżdżamy wzdłuż Szklanej Rzeki ( River Glass), i choć chmury ( i BBC) ciągle starszą deszczem, namiot rozbijamy na sucho (nie takie małe zwycięstwo, a cieszy bardzo).
Kemping jest rewelacyjny - cichy, pusty, zielony, przestrzenny. Miejsce do rozbicia 4 razy większe niż normalnie (social distancing), więc na sporej polanie jesteśmy za zupełnie sami. Do tego zasady covidove ograniczają liczbę namiotów i przyczep, a do tego wymuszają "prywatne" używanie łazienek ( tylko jedna rodzina na raz) - więc czujemy się trochę jak w prywatnym parku/ ogrodzie. Trudno na epidemię narzekać w tym kontekście 😉Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 9
- Monday, August 3, 2020 at 10:00 AM
- ☁️ 10 °C
- Altitude: 188 m
ScotlandAllt Riabhach57°16’30” N 4°51’31” W
Plodda falls: zaczynamy od wodospadów

Po naradzie nad mapą wybieramy wodospady jako cel pierwszej wycieczki. Bynajmniej nie jest to decyzja zaskakująca, zazwyczaj wybieramy wodospady 😉. Jak zawsze, w opisie w przewodniku są one "najwyższe", "najbardziej spektakularne", "niespotykane". I jak zawsze, patrząc na nie, rozumiemy autorów opisu 😋.
Człowiek ma jednak olbrzymie powinowactwo do wody, zwłaszcza spadającej z wysokości, rozbryzgującej się i migoczącej. Może o to migotanie chodzi najbardziej.
Wodospady można podziwiać z platformy powyżej, przy okazji doświadczając lęku wysokości, można też do nich zejść po stromej, śliskiej, i zabłocone ścieżce. Oczywiście idziemy i tu i tu. A do tego M'n'Ms wytyczają pozycję nr 3, czyli oglądanie z kamieni na rzece.
Które jak się okazuje nadal jest nie wystarczająco wyczynowe, należy więc urozmaicić je w uprawianie yogi.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 9
- Monday, August 3, 2020 at 7:00 PM
- ⛅ 6 °C
- Altitude: 491 m
ScotlandLoch nan Eun57°14’35” N 4°49’49” W
Wreszcie góry - z morałem o prędkości

Mimo, że wodospady piękne, ciągnie nas do gór - słoneczko świeci, ścieżki zapraszają - ruszamy przez las. W opinii zbiorowej - las jak las, trochę jak Biała, trochę jak New Forest, płaska szutrowa droga, lekko rozczarowujący ( jak na góry Szkocji oczywiście). I ciągnie się zdecydowanie za długo. W końcu wynurzamy się na otwartą przestrzeń, w bonusie trzeba pokonać wysokie na 2m ogrodzenie - testujemy zręczność. A tak po prawdzie, to trzeba było testować inteligencję, bo najbardziej pochylony segment ogrodzenia okazał się być bramką. Na naszą obronę mamy tylko to, że bramki nie przypomina, tylko pochyloną drabinę.
I w końcu są - góry, i jeziorko - głównie na horyzoncie, ale jako że droga się wznosi, to czujemy się nimi otoczeni i we właściwym miejscu. Jako dodatkową nagrodę za ostatnim zakrętem (ostatnim zupełnie arbitralnie, mierząc dystans tylko) widzimy jeziorko, do którego planowalismy dojść. Ale tu aura krzyżuje nam plany ( i wspomaga zmęczenie tak po prawdzie), jako że wszystko wokół wyraźnie ciemnieje, temperatura spada, a wiatr się wzmaga. Dramatyzmu dodają ciemne chmury, które jak to zwykle w górach wyłażą zza szczytów, i nie tylko straszą deszczem, ale wyraźnie nim podlewają szczyty na zachodzie. Zaczynamy więc powrotny wyścig z chmurami, widząc jak ściana deszczu (a ulewa potężna) zbliża się nieuchronnie. Oczywiście, nabijamy się z BBC, że na dziś deszczu nie zapowiedzieli - a tu, zaskakująco, chmury wprowadziły korekcję kierunku, i zamiast na nas, suną bokiem :) i przeszliśmy dzięki temu suchą nogą i głową, a BBC musimy przeprosić za niewiarę.
W drodze powrotnej na zakończenie przygoda mało sympatyczna. Zatrzymał nas, jak założylismy, optymistyczny autostopowicz, który myślał, że uda się mu zabrać w ścisku i bałaganie naszego auta. Pamiętni czasów stopa, zaczęliśmy zastanawiać się co i jak przestawić, kiedy chłopak doszedł kilka metrów do naszego auta, pokazuje zakrwawioną rękę i ubranie, i mówi: miałem wypadek...I rzeczywiście, jakieś 50 metrów wyżej, z drogi pokazuje nam swoje auto, którym spadł ze skarpy, minął drzewo o 30 cm, i wbił się w poszycie. Prawdę mówiąc, wbił się i zamaskował tak, że gdyby nie udało mu się z tego auta wyjść, nikt by go nie zauważył z drogi. A ci którzy zaczęliby go szukać nie wiedząc gdzie się rozbił mogliby spędzić godziny i dni przeczesując teren.
Na szczęście wyszedł,na szczęście wygląda na to że rozcięty łokieć i wybity bark to jedyne uszkodzenia. Szybko okazuje się, że chłopak jest z Podhala, przyjechał do rodziny za pracą, a tu, jak sam mowi, nie dostosował prędkości do warunków...no ewidentnie nie dostosował. Oczywiście w tym akurat miejscu, i przez następne 10 km zasięgu nie ma, zabieramy więc go z nami na kemping, i dzwonimy na pogotowie .
A tam mają nowe protokoły, i przepytują najpierw, oczywiście, z Covida. Więc ja mówię " był wypadek, jest poszkodowany" a pani mi się pyta czy ma temperaturę i dreszcze. Ja, że ma rozcięty łokieć, wybity bark i jest w szoku powypadkowym, a ona : czy kaszle i od jak dawna....Cyrk. Tak czy inaczej zarządziła przyjazd karetki, która dociera do nas po jakiejś godzinie, w sumie równocześnie z policją i rodziną chłopaka. Pogotowie oglada, przepytuje ( już na szczęście nie z Covida), mierzy, zagląda i ocenia ( wygląda na to, że większych obrażeń nie ma). Będzie mógł o tym wnukom opowiadać. My mamy wolne, policjant z chłopakiem jadą szukać auta, a rodzina zastanawia się jak zorganizować wyciągnięcie wraku. Życzymy im powodzenia, i znikamy - na szczęście wygląda na to że skończy się na strachu i stratach finansowych...Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 11
- Wednesday, August 5, 2020
- ☁️ 10 °C
- Altitude: 1,040 m
ScotlandTom a' Choinich57°17’44” N 5°2’31” W
Bagno, meszki i pierwszy munro

Ciągnie nas w góry, które widać na horyzoncie w którą stronę nie spojrzeć. Rozkładamy więc mapy, i internet, i planujemy które z otaczających nas szczytów zaatakować najpierw. Nieocenione walking Highlands proponują pętlę z dwoma prawdziwymi (= metrycznymi, =>1000 mnpm) munrose: Tom a' Choinich i Toll Creagach ( szczegóły dla zainteresowanych w linku https://www.walkhighlands.co.uk/lochness/Tollcr…)
Brzmi zachęcająco, ruszamy zatem. Co prawda zanim dotarliśmy na początek trasy z poranka zrobiło się wczesne popołudnie, (w końcu, jakby nie było, wakacje i ekipę do raźnego zbierania się trudno zmotywować), zamiast mapy mamy maps me, a spray na komary został w namiocie, ale duch w narodzie jest wielki. Tym bardziej, że chmury straszą deszczem tylko odrobinę.
W Cannich i okolicach jest tak mało ludzi, że ciągle spotyka się znajome twarze. Ma to zdecydowanie urok, i sprawia wrażenie, że jesteśmy u siebie i wśród ludzi z tej samej bajki. Na parkingu również spotykamy zaznajomionego wędrowca, siedzącego przy stoliku obok wczoraj w pubie, z którym już oczywiście zdążyliśmy przeprowadzić dyktowany konwenansem small talk. Dowiadujemy się więc, że zna Tatry, i Kraków, i że poleca wycieczkę na Rysy, jako, że nie ma tam wielu cudzoziemców :-) Na odchodnym
użycza nam swojego sprayu, i ostrzega, że mokro i pełno błota, a na szczycie mgła, ale jesteśmy na to przygotowani - to przecież Szkocja.
Po pierwszych kilku kilometrach okazuje się, że błoto w rzeczywistości to prawdziwe mokradła, przez które trzeba się przedrzeć do właściwej ścieżki, a suchą nogą za skarby świata się nie da - nogi grzęzną, zapadają się, kępy trawy ruszają jak żywe, a strumyki atakują z ukrycia i zalewają buty od kostek. Zabawa świetna, czujemy walkę z żywiołem.
Po przekroczeniu nastego strumyka ścieżka odbija do góry, staje się dużo bardziej sucha i przyjazna ( a przede wszystkim wyraźnie widoczna). I wtedy dopadają nas meszki. Ale nie pojedyncze egzemplarze, stada, czy rój, tylko prawdziwa plaga egipska. Dosłownie wrażenie jakby człowiek zanurzał się w chmurze meszek, które czują ciepło i atakują co się da, szczególnie oczy, nos i usta. Masakra. Nic dziwnego zresztą, taki posiłek pewnie nie zdarza im się często. A, zupełnie jak na złość, i całkiem nie jak w Szkocji, wiatru nie ma...
Tylko czyta furia i chęć wydostania się z tej opresji niesie nas w górę. Na szczęście, im wyżej, tym częściej choć odrobinę wiatr powiewa, więc skokami od podmuchu do podmuchu przemieszczamy się w górę. Zatrzymać się na chwilę dłuższa niż minuta nie sposób, bo mikroskopijne potwory zeżrą człowieka żywcem. I nagle, po wygraniu się na grań, meszki znikają (wiatru trochę więcej, poza tym otwarta przestrzeń im nie pasuje najwyraźniej, wolą czyhać na ofiary w kominach skalnych i wśród załomów.
Udaje się nam więc zatrzymać na błyskawiczny piknik, i zregenerować choć trochę.
Czujemy się jak zdobywcy może nie Everestu, ale spokojnie Kilimandżaro. Ale maps me są bezlitosne - do szczytu ciągle daleko.
Ruszamy dalej granią, w końcu walka toczy się o pierwszy w historii M'nMs munrose - ale choć idzie się całkiem nieźle, bez bagna i chwilowo meszek, Tom a' Choinich zdobyty być nie chce, i zsyła mgłę. W sytuacji, kiedy z prawej urwisko, z lewej kawałek łąki i potem też urwisko, a za każdym kolejnym zdobytym garbem maps me mówi - jeszcze nie szczyt, podejmujemy decyzję o odwrocie. Ale i tak czujemy się zdobywcami, zarejestrowane 1032 mnpm, i 15 km trasy, mimo mgły, meszek, bagna (przez które trzeba było wrócić) i wędrówki na rezerwach energii 😆.
Zdania ekipy co do sukcesu wycieczki są podzielone - Maya wściekła na meszki, które uprzykrzyły jej życie okropnie, mówi że najgorsza wyprawa w historii, Mieszko zachwycony twierdzi że szło mu się świetnie jak nigdy...Czyli, można przyjąć wyprawa połowicznie udana 😉.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 12
- Thursday, August 6, 2020
- ⛅ 16 °C
- Altitude: 247 m
ScotlandLoch Affric57°14’59” N 5°4’16” W
W pełnym słońcu w środku lata

Wśród łagodnych fal zieleni przemierzamy Glen Affric. Mieliśmy wybrać się na dwudniowy "prawdziwy" trek po munros, z noszeniem dużych plecaków z namiorami, prowiantem i wodą, ze spaniem na dziko, i kąpielą w jeziorze albo strumyku, ale wczorajsze przeżycia zostawiły nas pogryzionych i bez butów (tzn z przemoczonymi butami górskimi). Do tego wizja rozbijania biwaku na bagnie i dzielenia wieczoru z meszkami odebrała nam trochę ducha bojowego, i postanowiliśmy przenieść "prawdziwy" trek w bardziej sprzyjające okoliczności przyrody.
Oczywiście, złośliwie, dzisiaj pogoda jak malowanie, piękne słońce i leciutki wiatr - w sam raz na długie wyprawy. Idziemy więc, z plecakami, prowiantem i wodą, 20km dookoła Loch Affric, podziwiając munrosy z doliny. Pełen opis trasy tu: https://www.walkhighlands.co.uk/lochness/Lochaf…
Oczywiście na walking Highlands.
Wybieramy zaczęcie od bardziej cywilizowanej części trasy, po południowej stronie Glen Affric. Wszelkie wątpliwości co do nazwy doliny znikają już na poczatku. Łagodne wzgórza są pokryte trawą ( i bagnem,ale nie wchodzimy) i z daleka całkiem przypominają sawannę, a pojedyncze drzewa, powykrzywiane ciągłymi wiatrami, kształtem całkiem w klimat sawanny się wpisują. Podobnie jak dzisiejsza pogoda. Różnica jest tylko jedna - z grubszego zwierza udaje się nam spotkać żabę ( choć wrzasku było tyle, że ktoś z daleka mógłby uznać, że to co najmniej krokodyl).
Mimo względnego ucywilizowania terenu ludzi mało, i czujemy się jak odkrywcy schodząc ( po bagnie) na plażę nad Loch Affric. Plaża z daleka wygląda zachęcająco, ale z bliska okazuje się dopiero jak całkowicie jest niewiarygodna. Wiele miejsc nadmorskich szczyci się "złotym piaskiem", ale tu piasek jest dosłownie złoty, i mieni się jak brokat. Na nasze zupełnie nieobznajomione oczy, to pewnie duża domieszka kwarcytu, w drobniusieńkich płatkach, jakby folię aluminiową zetrzeć na tarce. Niestety, nie do uchwycenia na zdjęciu. Widok jest tak niesamowity, że nawet Mieszko stwierdza "This is, actually, pretty cool". Trudno o lepszą rekomendację 😉. Woda w jeziorze jest zaskakująco przyjemna, bawimy się więc piaskowym brokatem do woli, i żałujemy, że nie przyszło nam do głowy zabrać strojów kąpielowych.
Na półwyspie z plażą stoi samotna chatka, z pomostem, miejscem na ognisko ( choć drewno to tu sobie trzeba przywieźć z supermarketu), i stojakiem - chyba tylko po to, żeby móc przywiązać konia, innego zastosowania nie sposób znaleźć. Chatka stoi pusta i zamknięta na 4 spusty - niewiarygodne, bo lokalizacja na wakacje jak marzenie. Za to na końcu półwyspu rozbici namiotami są ci, którzy nie byli na munros wczoraj, i nie stracili ducha przygody...no cóż, następnym razem!
Z zachodniego krańca Loch Affric do gór jest już naprawdę blisko, a okolica zalana słońcem mami pięknem gór i zaprasza. Jednak wspomnienie krwiożerczych meszek jest ciągle zbyt żywe, a przed nami ciągle 10 km powrotu po drugim, trudniejszym brzegu jeziora. I rzeczywiście, mimo tego że niby dalej idziemy po ubitym trakcie, powrót jest urozmaicony przez setki mniejszych i większych strumyków ( świetna zabawa zwłaszcza dla części ekipy sandałach), kałuż (ćwiczymy skoki), bajorek i błotnych mokradeł (mało przyjemne dla części ekipy w sandałach, ale po trzecim bajorze przestajemy się przejmować, wiedząc że w kolejnym strumyku się umyjemy).
Tradycyjnie, zza gór zaczynają wyłazić czarne chmurzyska (jeden dzień lata na raz jak widać wystarczy), a my zamykamy pętlę 20 km i usatysfakcjonowani trasą i widokami wracamy na kemping. Dla równowagi ta wycieczka podobała się Mai, ale i tak wszystkim trzeba było obiecać dzień lenia w piątek, zanim jakiekolwiek kolejne, dalsze i bliższe wyprawy podejmiemy.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 12
- Thursday, August 6, 2020
- ⛅ 16 °C
- Altitude: 279 m
ScotlandAthnamulloch57°14’18” N 5°6’2” W
Glen Affric - kilka więcej zdjęć

Tak, tak, poprzedni wpis był długi, wycieczka długa, a zdjęć wolno tylko 6. Wobec tego tu dodajemy jeszcze kilka ze zjawiskowej Glen Affric.
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 14
- Saturday, August 8, 2020 at 2:25 PM
- ⛅ 13 °C
- Altitude: 1,346 m
ScotlandBen Nevis56°47’47” N 5°0’14” W
Najwyższy szczyt UK zdobyty!

Nasz rodzinny kaowiec zadecydował, że w okolicy Glen Affric jest za mało gór i że dla dobra wyprawy powinniśmy zdobyć szczyt najwyższy, szczyt przedstawiający prawdziwe wyzwanie, szczyt z którego roztaczają się najpiękniejsze widoki, słowem szczyt na miarę naszych możliwości.
Z tego też powodu zrywamy się o barbarzyńskiej (jak na tę wakacje) porze, czyli o 7.30 i już o 8:08 wyruszamy w drogę, licząc na panoramę Loch Ness (chętnie z potworem) i względnie sprawne wyjście na Ben Nevis ( wg walking Highlands trasa zajmuje 7-9 godzin).
Krajobrazy wzdłuż A82 są rzeczywiście fantastyczne, ale same Loch Ness przesłaniają przez większość drogi krzaki. Dzięki wysokości geograficznej 9 rano jest ciągle czasem kiedy podnoszą się mgły, więc przybliżające się pasmo Nevis wygląda tajemniczo i bardzo, bardzo pociągająco.
Po dotarciu na miejsce, okazuje się, że podobny pomysł na słoneczną niedzielę miało pół populacji Szkocji (jak również turyści), i parking jest całkowicie zapełniony. Zatrzymujemy się na poboczu, licząc na to, że dobrze pamiętamy wytyczne Highway Code, a jeśli nie, na miłosierdzie lokalnej straży miejskiej (zresztą, jak można się domyślić , nie jesteśmy jedyni).
Jeszcze szybkie śniadanie, i w drogę. Trasa jest wyjątkowo szeroka, jasno wytyczona, i względnie płaska, podstawowym utrudnieniem jest omijanie grup turystów, którzy, tak jak my, postanowili wybrać się na szlak. Wygląda na to, że wszyscy posłuchali Borysa, nawołującego do nie wybierania się na plażę, i zamiast za to wybrali się na Ben Nevis. Chodzenie w tłumie to żadna przyjemność, a do tego z każdym zaobserwowanym oddechem oczy wyobraźni widzą miliony virionow Covida, więc kiedy szybkie tempo i wymijanie kolejnych grup nie pomaga, decydujemy się na zejście z głównej trasy i wędrówkę po trawie oraz korytami wielu strumyków. Dodatkową zaletą jest spore urozmaicenie wspinaczki, bo prawdę mówiąc, jest ona dość nudna - baaardzo długa, zakosami praktycznie po płaskim w poprzek góry, po kamienistym trakcie. Za to widoki są rzeczywiście rewelacyjne - i Fort Williams jawi się bardzo malowniczo, i w Glen Nevis rozsiane są (oczywiście) większe i mniejsze jeziorka, a po dotarciu na szczyt jest w 100% jasne, że wdrapał się człowiek na najwyższą w okolicy górę. Panorama zachwyca (kiedy akurat jest dziura w chmurze) a żaden z otaczających szczytów ( a jest ich wiele) nawet w przybliżeniu nie dorównuje Ben Nevis wysokością. Ale zanim dotrzemy na szczyt trzeba pokonać dwa spore strumienie, wspiąć się po piargu, zaobserwować akcję ratowniczą helikoptera (powinna iść muzyka kina akcji w tle) i 3 razy przeżyć rozczarowanie że to jeszcze nie szczyt :). A im bliżej do szczytu, tym temperatura wyraźnie niższa - od momentu zastąpienia łąk przez kamienie para leci z ust, a ręce grabieją. Idealna demostracja inwersji temperaturowej - startując z poziomu morza wspięliśmy się na 1344m (wg GPS) i straciliśmy około 15C.
Dzięki popularności trasy wśród wędrujących na szczyt można zaobserwować niezły przekrój pomysłów na urozmaicenie trasy. Są oczywiście drużyny wspierające konkretne fundacje charytatywne (różowe Princessy obu płci w spódniczkach tutu idą prawdopodobnie dla fundacji wspierającej pacjentki z rakiem piersi), są drużyny (sądząc po zdjęciu na T-shirtach) upamiętniające konkretną osobę, są wyczynowy pokonujący trasę biegiem, ale jest też szaleniec zjeżdżający z Ben Nevis na rowerze, jak i inny wspinający się na boso...A są i tacy których na szczyt wwozi helikopter.
Wśród tych wszystkich inspirujących wariacji na temat czujemy się wyjątkowo zwyczajni w porównaniu, naszym jedynymi wyróżnikami są niezłe tempo (6h z postojem na szczycie) i autorska trasa, która zresztą szybko została zaadoptowana przez naśladowców.
A na zakończenie wycieczki czeka nas wyśmienite steak pie w lokalnym pubie w Cannich (gorąco polecamy i pie, i pub) - M'n'Ms mówią, że przez sporą część drogi niosła je wizja tego pie na końcu drogi 😆.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 14
- Saturday, August 8, 2020 at 3:30 PM
- ☁️ 14 °C
- Altitude: 1,348 m
ScotlandBen Nevis56°47’49” N 5°0’15” W
I na szczycie Ben Nevis

Tak, tak, 6 zdjęć to za mało. Nie udało się dodać widokow ze szczytu - dlatego są tutaj.
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 15
- Sunday, August 9, 2020
- ⛅ 17 °C
- Altitude: 182 m
ScotlandRiver Affric57°18’48” N 4°50’33” W
Kozice rzeczne

Co tu dużo mówić, nogi po wczorajszej wyprawie ( i poprzednich) bolą. A tu BBC zapowiada ostatnie dwa dni przepięknej pogody przed apokaliptycznym załamaniem, z ulewami, burzami i wichurami (od tygodnia wysyłają ostrzeżenia, więc nie ma wyjścia, zbliża się apokalipsa).
Więc po negocjacjach, przeglądaniu map, stron internetowych i blogów i przemyśleniu różnych opcji decydujemy się jednak dziś zebrać ostatnie resztki sił i wyruszyć na krótki spacerek (6km) wzdłuż rzeki i wodospadów, połączony z kąpielą w Loch Affric.
Spacerek warty jest wysiłku. Nastawieni na miniaturę trasy którą okrążaliśmy Loch Affric jesteśmy całkiem zaskoczeni odmiennością krajobrazu - mimo, że trasa prowadzi w okolicy rzeki Affric, czyli blisko. Wysokie sosny, brzozy, poszycie z borówek i paproci przypominają jednym Bory Tucholskie a drugim Beskid. Za to jeziorko do którego zmierzamy to wypisz wymaluj Ósemka 😉.
A po spacerze M'n'Ms przeistaczają się w kozice wodne, skacząc po kamieniach w górę rover Affric ( i w dół też, zabawa świetna, jako że rzeka jest porządnym rwącym strumieniem górskim) i sprawdzają jak długo im zajmie wpadnięcie do wody względnie porwanie przez bystrzycę (dla zainteresowanych: Mieszkowi krócej, za to Maya wykąpała się dokładniej).
I na zakończenie, specjalnie na życzenie Marty, która z utęsknieniem oglądała pewna dziką plażę za każdym razem, kiedy przejeżdżaliśmy wzdłuż Loch Affric, kąpiel w jeziorze. Plaża jest piękna, i całkiem słusznie zapisana na pierwszym miejscu w rankingu " pływanie na dziko w Szkocji" (serio serio, jest taki) i trochę przez chwilę żałujemy, że nie jesteśmy przygotowani na zapalenie ogniska - ale zaraz przychodzą meszki i już całkiem pogodzeni z losem wracamy na kemping, do namiotu, za moskitierę.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 17
- Tuesday, August 11, 2020 at 10:00 AM
- ☁️ 15 °C
- Altitude: 49 m
ScotlandCraigdhu57°25’37” N 4°34’53” W
Szlakiem wodnym przez trzciny i wąwóz

I nastąpił nieuchronnie koniec naszego biwakowania w Cannich. Na wszelki wypadek wczoraj wieczorem zmieniliśmy duży namiot na dwa malutkie, co okazało się nader słusznym posunięciem. Obudził nas zapowiadany rzęsisty deszcz (najwyraźniej Cannich też smutno, że wyjeżdżamy), i w tym deszczu i wśród wściekłych meszek zwijamy resztki obozowiska. Jak również usiłujemy zjeść śniadanie pomykając truchtem od drzewa do drzewa ( uciekanie przed meszkami z talerzem musli w ręce też powinno być dyscyplina olimpijską).
Mimo załamania pogody duch w drużynie nie upada, i zakutani w przeciwdeszczowe kurtki i spodnie ruszamy na spływ canoe po rzece Beauly. A że prognozy zapowiadają ulewy i burze, przygotowujemy się na spływ wyczynowy.
Oczywiście, zupełnie niepotrzebnie - jak zwykle w Szkocji, pogoda ma w nosie prognozy BBC, i zadecydowała dać nam w prezencie upalny, słoneczny dzień - w sam raz na wycieczkę w nieprzemakalnych ubraniach 😂.
W Struy spotykamy się z naszym przewodnikiem Russelem i jego rodziną, i wodujemy 4 canoe + prowiant + apteczki itp + 8 sztuk wioślarzy + wszystko tylko nie krem z filtrem, gotowe do wyprawy. Woda Beauly jest gładka jak lustro, a nurt super spokojny. Nawet dla naszej mało wyćwiczonej ekipy nawigowanie nie stanowi problemu - choć mniej doświadczona część drużyny pokonuje 2 razy dłuższy dystans płynąć zygzakiem ( wszystko po to żeby się lepiej przyjrzeć co drzemie w trzcinach, oczywiście). Za to 11 letnie bliźniaki Russela prowadzą canoe wyczynowo, i dosłownie zataczają wokół nas kółka. Nic dziwnego, pływają na canoe od 3 roku życia, a rzekę Beauly znają jak własne podwórko.
I dzięki tej wiedzy lokalnej zwiedzamy malownicze zatoczki i plaże, a także wąwóz o którym podobno mało kto wie. Wąwóz jest zresztą zupełnie zaskakujący, pojawia się znienacka po wpłynięciu w zupełnie niepozorne odgałęzienie rzeki. Wrażenie robi ogromne, nagle, zamiast płynąć wśród łąk i trzcin, gdzie z wody widać daleko co się dzieje na brzegu, dookoła rzeki wyrastają na oko 30 metrowe ściany skalne i urwiska. Ot, kolejne geologiczne odkrycie do kolekcji Mai.
Wąwóz zresztą podoba się nie tylko nam, na miejsce gniazdowania wybrał go sobie rybołów z rodziną. Nie jest on zresztą zachwycony naszym przybyciem - początkowo próbuje nas zniechęcić bojowymi okrzykami, ale potem wyrusza sprawdzić na ile jesteśmy groźni. Żeby go nie denerwować i nie płoszyć płyniemy cicho jak myszy, i względnie szybko.
Wawoz, choć naprawdę malowniczy, nie jest bardzo długi. Ale nawet po wypłynięciu brzegi pozostają wysokie, więc na zakończenie wyprawy trzeba canoe wytaszczyć kilkadziesiąt metrów w górę stromego brzegu. Dopiero wtedy okazuje się, jakie te bestie są ciężkie!!! A brzeg jest nie tylko strony i wysoki, ale także z ziemi i gliny. Zdrowia życzę tym, którzy je taszczyli w deszczu albo zaraz po, kiedy ta ziemia zamienia się w błotne lodowisko...
I przez cały czas wyprawy pogoda jak marzenie - czyli Highlands nie płaczą po nas aż tak bardzo.
Albo może zachęcają do powrotu!?
Tak czy inaczej, zwiedzanie Szkocji w canoe to bardzo ciekawa opcja - Russel podrzuca nam różne inne ciekawe trasy, dłuższe i krótsze, ale zawsze wśród dzikiej przyrody i w zgodzie z naturą. Polecamy! A dla pamięci albo w żeby rezerwować kolejne wyprawy w canoe link: http://kushiadventures.co.uk/?LMCL=Zny2LLRead more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 17
- Tuesday, August 11, 2020 at 7:00 PM
- ☁️ 20 °C
- Altitude: 80 m
EnglandMorpeth55°8’57” N 1°42’17” W
Na południe!

I niestety, auto spakowane, canoe na brzegu, machamy na pożegnanie Russelowi, Lynn i bliźniakom, i ruszamy na południe. Jeszcze po drodze piknik z fish and chips w Beauly, zaraz pod murami opactwa (my pod murami na łące, a inni, nie przejmując się, wśród murów, ruin i nagrobków), jeszcze wizyta przelotem w lokalnej destylarni - i jedziemy.
Po raz kolejny wzdłuż Loch Ness, po raz kolejny widoki niesamowite. A na horyzoncie piętrzą się chmurzyska. A po jakimś czasie, również na horyzoncie, zaczyna błyskać i grzmieć. Hmmm, to zapewne te zapowiadane apokaliptyczne burze, dobrze, że daleko przed nami, i dobrze, że dziś nocleg w hotelu, nie pod namiotem.
Do tego światło dzięki chmurom jest zupełnie niesamowite, i krajobraz staje się coraz bardziej groźny, i coraz bardziej wyrazisty. Jest pięknie!
Oczywiście do czasu. Za połową drogi, już w północnej Anglii, doganiamy chmury, i oddają nam wszystko co, przed czym udało się nam uciekać przez ostatnie kilka dni. Ulewa dosłownie tropikalna, w intensywności jeśli nie temperaturze, a do tego ciemno, że oko wykol. A to nie koniec atrakcji. Ufając Google maps z dwóch możliwych dróg wybieramy A1, jako krótszą. Niestety, google nie wziął pod uwagę, że wiedzie ona nad morzem, dzięki czemu zaraz po ustaniu deszczu podróż umila nam mgła gęsta jak mleko. Jak widać, Szkocka aura była dla nas zdecydowanie bardziej przyjazna, a Anglia zniechęca nas do powrotu, jak może. Czyżby odzwierciedlenie brexitowych nastrojów??? Musimy poważnie wziąć to pod uwagę...Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 18
- Wednesday, August 12, 2020 at 1:00 PM
- ⛅ 20 °C
- Altitude: 107 m
EnglandRobin Hood's Bay54°26’15” N 0°33’0” W
Robin Hood's Bay

Przed zakończeniem wyprawy jeszcze jeden miły przystanek, u Christine i Paula w Robin Hood's Bay. Na szczęście covidowe restrykcje nie są radykalne, dzięki czemu możemy wykorzystać wyprawę na północ i ich odwiedzić, oczywiście zachowując dystans i pozostając na powietrzu (to taki nowy sport, "spotkania po latach na długi dystans"). Czyli zamiast uściskać się na powitanie machamy do siebie z kliku metrów, powitalne podarunki przekazujemy zostawiając na ławeczce, do domu wchodzimy pojedynczo i tylko skorzystać z łazienki (dostaliśmy oczywiście osobne ręczniki, ktore Paul podpisał imiennie dla kazdego!!), staramy się nie dotykać żadnych przedmiotów, i siedzimy przy osobnych dwóch stolikach.... Ta cała ekwilibrystyka jest możliwa tylko dzięki pięknej pogodzie. Na szczęście, choć zapowiadano (oczywiście) trzy burzowe dni, tu nas lubią, więc również pogoda się dostosowuje, i poranne gęste mgły zastępuje pełne słońce.
Widoki z ogrodu są jak zawsze nieziemskie, na pełne morze i samą zatokę, której klif przytrzymuje mgły i chmury żeby do nas nie przyłączy. Podziwiamy widoki i bajkowy ogród Christine, mamy wreszcie okazję nadrobić ostatnie kilka lat kontaktu jedynie mailowego, i podzielić się wszystkimi opowieściami nagromadzonymi przez ten czas, przedyskutować zagadnienia geologiczne, pomartwić sytuacją epidemiologiczną i polityczną, i porównać wrażenia z Caithness, które jak się okazuje jest ich ulubionym rejonem Szkocji. Do tego Christine rozpieszcza nas najpierw lunchem, a potem jeszcze obiadem. Czujemy się, jakby czas się zatrzymał w miejscu, i nawet M'n'Ms nie wyglądają na znudzonych, mimo, że "tylko" siedzimy przy stole i rozmawiamy. A może po prostu nie mają gdzie uciec 😂😂.
Na zakończenie krótki spacer po okolicznych ścieżkach przez wrzosowiska i farmy - zupełnie pustych, pomimo, że w samej zatoce kotłuje się tłum turystów - i ruszamy na nasz ostatni nocleg, przez malownicze, już ponownie otulone mgłą, Whitby. Rozkładamy mokre namioty, licząc na to, że wyschną do rana, a my jeszcze na pożegnanie przejdziemy szlak nad zatoką zaplanowany i wydrukowany przez Paula specjalnie dla nas.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 19
- Thursday, August 13, 2020
- ☀️ 22 °C
- Altitude: 178 m
EnglandCastleton53°20’43” N 1°46’6” W
I przez Peak District do domu

Niestety, wczorajsza pogoda była jednorazowym prezentem - albo może została ściągnięta magią Christine i Paula. Budzimy się w deszczu, właściwie w mżawce, a niebo nie daje nadziei na poprawę aury w najbliższej przyszłości. Rezygnujemy więc z trasy zaproponowanej przez Paula, zostanie na następny raz, i postanawiamy zatrzymać się w ostatnich górach w drodze na południe - w Peak District.
Zwijanie naszego biwaku budzi zaciekawienie ludzi i zwierząt - sąsiedzi z namiotu obok pytają że źle ukrywanym rozbawieniem czy przestraszyliśmy się pogody. Nasze wyjaśnienie, że to krótki przystanek w drodze z Caithness do Portsmouth zamienia rozbawienie i poczucie wyższości w lekki szacunek, i od razu w ich oczach zyskujemy status prawdziwych podróżników...jak to pozory mogą zwodzić. Natomiast zwierzaki, konkretnie cztery kucyki pasące się na polu obok zaglądają do nas zupełnie bez żadnych uprzedzeń, za to z wyraźnym oczekiwaniem na coś do schrupania. Niestety, gdybyśmy mieli, chętnie byśmy się podzielili, ale w zapasach resztki muesli i surowy makaron. Jak widać, pozory mylą również czworonogi.
Szybki przegląd opcji w Peak District kieruje nas do Castleton, skąd podobno można wybrać się na spacerl z zapierającymi dech widokami, najpiękniejszy w Peak District. No dobrze, brzmi zachęcająco, spróbujemy.
Po zjeździe z autostrady droga przez park narodowy jest rzeczywiście piękna, wśród lasów, wzgórz, strumyków i jezior. Samo Castleton, jak i inne miejscowości, bardzo malownicze. Ale spacer? I widoki? Hmmm, nie jest źle, ale chyba trzeba wysłać tego, który pisał ulotkę na wycieczkę krajoznawczą żeby miał porównanie z krajobrazami które naprawdę robią wrażenie... Bo góry w Peak District to takie bardziej pagórki, w dodatku zajęte w większości przez farmy, podzielone murkami, i bardzo, bardzo rolnicze. Przyjemne dla oka, nie powiem, ale niczego nikomu nie zapiera. Do tego miało być słońce, a jest dżdżysto i pochmurnie, Mam Tor, na który mieliśmy się wspiąć, jest spowity mgłą, więc wygląda na to, że (po raz kolejny - nie jest to nasze pierwsze podejście do Peak District), pogoda nas tu nie lubi, a my z wzajemnością jesteśmy niezachwyceni okolicznościami przyrody. Dobrze choć, że karmią smacznie 😉.
Żegnamy Castleton, żegnamy północ, żegnamy Peak District, i wracamy na południowy kraniec Wysp Brytyjskich, gdzie czeka na nas stęskniony kotek i zepsuta lodówka 😂😂😂. Oraz ostatnie 3 dni wakacji, które zapewne spędzimy na rozpakowywaniu, suszeniu i czyszczeniu sprzętu. I planowaniu kolejnych wypraw! W końcu, do zaliczenia 3 Peaks brakuje nam tylko Snowdona.Read more