Satellite
Show on map
  • Day 4

    Śladami króla Artura i nimf

    May 2, 2022 in England ⋅ ⛅ 13 °C

    Ostatni dzień wolnego, i przed nami 5h drogi powrotnej, ale nie od tego mamy k-owca, a nawet dwóch, żeby nam takie drobiazgi przeszkadzały w układaniu planu wycieczki z rozmachem. Na liście lądują Tintagel Castle, St Nectar Glen, baseny skalne w Loop i rybacka wioska w Polperro.

    Babcie, choć zaopatrzone w buty sportowe, żeby na pewno było wygodnie przemierzać kilometry, słuchają tych planów z lekkim niepokojem, ale dzielnie robią dobre miny do ambitnej gry. Zamek Tintagel jest łatwo dostępny - w zasadzie idzie się po płaskim, i w dół, do platformy widokowej. Jako, że sam zamek jest w całkowitej ruinie, odpuszczamy sobie wspinanie się na most i przebieżkę po wyspie, na której stoi. Ale, zamiast skorzystać z opcji wygodnego powrotu landrowerem, Babcie decydują wspiąć się na klif, w poszukiwaniu mocnych wrażeń zapewne, i satysfakcjonujących dusze widoków. Rzeczywiście, widoki są zdecydowanie warte wysiłku, i ryzyka nadwyrężenia kolan. Jak to na wybrzeżu wysp brytyjskich, z każdym krokiem niemal otwiera się nowy obłędny widok - a to piaszczysta zatoczka, a to skały sterczące z fal, w dodatku romantycznie zamglone, a to zupełnie nowa perspektywa na zamek. Trudno sie oprzeć, i wspinaczce, i robieniu tysięcy zdjęć. Robimy je zresztą wszyscy, zajmując gigabity na kartach komórek i aparatów, uwieczniając po wielokroć zupełnie te same widoki (ale każdy z własną artystyczną interpretacją!).

    Powrót jest zdecydowanie większym wyzwaniem, zwłaszcza że ścieżka jest stroma, kamienista, mokra i zdradliwa, a w perspektywie ostre podejście asfaltem w górę. Na szczęście obiecane landrowery materializują sią jak na zawołanie, i wymęczone, ale zadowolone Babcie w zachwycie pokonują ostatni odcinek w wielkim stylu, budząc dziką zazdrość wnuczek.

    I tu niespodzianka od K-owców (dwóch). Bo zamiast zarządzić powrót i koniec atrakcji po takim wyczynie, dają wybór - albo wodospady, albo kamienne baseny morskie. Wybór jest trudny, i w zasadzie sprowadza się do określenia, gdzie jest krótsze i łatwiejsze odejście. Zwyciężają wodospady (tylko pół godzinki po płaskim, a potem krótkie schody w dół w kontrze do. - w zasadzie nie wiemy jak długo trzeba będzie chodzić). I wszystko jest pięknie, aż do momentu, kiedy łagodna ścieżka wzdłuż strumyka zaczyna gwałtownie wznosić się w górę, który to fakt zupełnie k-owcom (dwóm) umknął. W oczach Babć pojawia się chęć mordu, a na pewno nie ponownego zejścia do wodospadu (już naprawdę super krótkiego, i łagodnego i po wygodnych schodkach, w relacji mówcy motywacyjnego naszej wycieczki). Jednak duch w drużynie jest wielki, i decydujemy się na ostateczny atak, w dół zjawiskowego wąwozu, gdzie uduchowieni zwiedzający pozawieszali setki wstążeczek, karteczek i wotów, a także poustawiali małe acz cieszące oko kurchaniki z otoczaków. Teorii na temat co inspirowało takie dekoracje jest kilka, od oceny, że były zawieszane żeby zapewnić sobie powrót w to miejsce (po schodach od wodospadu), aż do przekonania że są to ofiary dla Św Wojciecha, patrona k-owców, tzn wędrowców. Tak czy inaczej, w drodze w dół humory dopisują, a sam wąwóz i wodospad wynagradzają całą męczarnię dojścia. Ściany wąwozu, nie dość, ze majestatycznie wysokie i przytłaczające, są do tego porośnięte jakimiś kłączami, lianami i innymi wiszącymi wodorostami, czujemy się więc żywcem jak poszukiwacze zaginionej arki. Wszyscy bez zawahania zrzucajmy buty i skarpetki, żeby brodząc w lodowatej wodzie dotrzeć do jaskini z wodospadem, i w zasadzie nic już nie przeszkadza, ani zmęczenie, ani odrętwiałe i pokłute stopy. A k-owce dwa puchną z dumy.

    Jeszcze tylko wspięcie się w górę wąwozu, powrotne pół godzinki nad strumykiem do auta, i już można zdecydowanie oświadczyć, że wrażeń na dziś dość, i baseny i wioski rybackie muszą zaczekać na następną wizytę. Za to w nagrodzę za niebywałą dzielność i ofiarność wychodzi słońce, więc Kornwalia żegna nas w calej swojej krasie (i nawet Babcie zaczynają wspominać, że może by jednak tak zawinąć nad morze jeszcze raz...)

    A na pożegnanie, za nieocenionym googlem "Good Food Okehampton" zawijamy do The London Inn, w rzeczonym Okehampton. Jest to zdecydowanie local pub for local people, i na wejściu nawet zastanawiamy się czy nie zmienić opcji. Siwy dym, stół bilardowy, piwo i rzutki. Ale przemiła gospodyni już pamięta od progu, że dzwoniliśmy, ma dla nas stoliki, i karty z menu, decydujemy się więc zostać i dać im szansę. I rzeczywiście, nie tylko dziewczyny na zakończenie odkrywają miłość do bilarda, ale do tego jedzenie jest znakomite i bardzo szybko podane, niej słuchać, jak w telefonie wyjaśniają, że mają remont sali jadalnej, i bardzo przepraszają....

    Do zobaczenia Kornwalio!
    Read more