Kornwalia 10x20

April - May 2022
A short but fine adventure by 4 x 8 nog & Wojtek Read more
  • 4footprints
  • 1countries
  • 4days
  • 33photos
  • 0videos
  • 288kilometers
  • Day 1

    Wycieczka pełna znaczeń

    April 29, 2022 in England ⋅ ☁️ 9 °C

    Wycieczka nietypowa - po pierwsze, w zdecydowanie większym składzie, aż 10 osób, Szuberty z babcią Elą i my też z babcią - Kasią. Po drugie - bez Mieszka, który zainspirował się królową angielską, i zdecydował obchodzić 17 urodziny wtedy, kiedy jest najwygodniej, i pogoda dopisuje, czyli w maju, a w dodatku kiedy rodzice są oddaleni bezpiecznie o setki mil i nikt nie będzie monitorował zabawy. Po trzecie - to dla mnie przerwa pomiędzy starą i nową praca, całe 4 dni na zresetowanie systemu. A po czwarte, zatrzymujemy się w wypasionej chacie, a nie jak zwykle pod namiotem czy w przyczepie. Chata jest ogromna, 5 sypialni, dwa salony, dwie werandy - każdy może się zaszyć we własnym kącie, albo bawić w chowanego do woli. A gdyby było jeszcze mało, to dookoła grunty posiadłości, jezioro, strumień, las, i pewnie coś jeszcze, choć po ciemku nie widać.
    Więc tym razem ekskluzywnie, ale program jak zawsze wypełniony maksymalnie, więc dziś tylko laba i odpoczynek po długiej drodze, po coraz węższych dróżkach
    Read more

  • Day 2

    Południowym wybrzeżem na koniec Anglii

    April 30, 2022 in England ⋅ ☁️ 12 °C

    Plan wyprawy ustalamy jak zwykle zgodnie z prognozą pogody. A, że BBC uprzejmie donosi, że jedynie w dniu dzisiejszym będziemy widzieć słońce, wypada to niecodzienne w Kornwalii zjawisko wykorzystać. Planujemy zatem wycieczkę wybrzeżem szlakiem atrakcji turystycznych - Mount St Michael, Minnack Theatre, no i tytułowy Lands End. Tyle tylko, że jak się okazało plany należy konfrontować z rzeczywistością.
    Na przystanek pierwszy - Mount St Michael - udało się nam dotrzeć, zupełnie przypadkowo, w idealnym czasie, w czasie najniższego odpływu. Na wyspę, i pod klasztor, można było zatem dotrzeć łatwo i zupełnie suchą nogą. I...ani kroku dalej, bo wyspę zamknięto z powodu ślubu siostrzenicy właściciela wyspy. Powtórzę - wyspa, z opactwem i podegrodziem, ma prywatnego właściciela ...
    Pozostał nam zatem tylko spacer po plaży, z przeskakiwaniem strumyków i rzeczek (nie do końca udanym, ku uciesze kibiców), obgadywanie gości weselnych, i jedzenie pierogów kornwalijskich z widokiem na klasztor.
    Zwiedzanie przystanku drugiego, Minnack Theatre, czyli amfiteatru wykutego w skale z widokiem na ocean, zakończył się równie spektakularnym niepowodzeniem. Z parkingu, z nieziemską cierpliwością i iście angielskim opanowaniem odesłała nas pani kierująca ruchem. W zasadzie nie powinno nas tam być, bo od pierwszego skrętu tablice wielkie jak stodoła, że wstęp tylko za uprzednią rezerwacją. Za to wolno odwiedzić plażę nieopodal, a kto bardziej ambitny, powspinac się na coastal path, z przepięknymi widokami. Decydujemy się zatem odwiedzić plażę, a tu kolejna niespodzianka. Za parking przyjmowana jest opłata tylko w monetach, nie ma żadnej innej opcji. Co prawda, jak to w Kornwalii, nie ma ani zasięgu telefonu, ani internetu, więc ma to sens - ale co z tego, skoro dla nas to całkowicie nieosiągalne.
    Na szczęście, nieoceniona Ania nosi że sobą prywatny bank, i w dwudziestopensowkach uzbierała 2x£2.30.
    Plaża jest zupełnie obłędna, ze złotym piaskiem, i niebiesko-zielonym morzem, które mimo wczesnowiosenne temperatury wzywa (niektórych nawet skutecznie).
    Kiedy część ekipy rozgrywa intensywnie piłkę plażowa,babcie decydują się na spacer po klifach. I, ambitnie, zamiast szukać ścieżki opisanej jako ŁATWY DOSTĘP postanawiają zdobyć powyższe klify w ataku bezpośrednim. Mimo korzeni, głazów, pnączy i butów na koturnie. Wysiłek uwieńczony sukcesem, i nagrodą, jako, że z klifu otwiera się widok na kolejną zatoczkę, z jeszcze piękniejszą plaża, bardziej intensywnym morzem, i całkowicie bez dostępu. Jest to jakaś rekompensata za brak wizyty w amfiteatrze...
    I na koniec Lands End, gdzie jak twierdzi Maddie, są najwspanialsze lody, na które już od rana wszyscy ostrza sobie żeby. Ale zgodnie z motywem przewodnim dnia dzisiejszego - docieramy za późno, wszystkie sklepy i lodziarnie pozamykane, a do tego maszynka parkingowa domaga się 2x£3 w monetach, a tego już nawet portmonetka Ani nie pomieściła. Więc tylko galopem do brzegu,, zdjęcie południowo-zachodniego krańca Anglii, i uciekamy.
    Żeby całkiem nie stracić twarzy, dodajemy przystanek czwarty, St Ives, gdzie mamy nadzieję uda się kupić lody i kawę na zakończenie dnia. St Ives jest bardzo malownicze, lodziarnia otwarta, i nie tylko 37 smaków lodów, ale i kawa i lody bezmleczne. Za to dostępu broni sto stromych schodów przez wąskie zaułki, i stada żarłocznych mew, polujących (niestety, skutecznie) na rzeczone lody. Ale z pominięciem utraty jednej gałki lodów na rzecz mew, i utraty ducha przez część ekipy na widok schodów, udaje się odnieść sukces na zakończenie dnia i wycieczki, i wrócić do domu zdecydowanie z tarczą.
    Read more

  • Day 3

    W ogrodzie Edenu

    May 1, 2022 in England ⋅ 🌧 11 °C

    Tym razem, nauczeni doświadczeniem jesteśmy tak zorganizowani, że bilety kupujemy już poprzedniego wieczoru, mimo zmęczenia, i fatalnego połączenia z internetem. Niestraszna nam prognoza pogody (bezustanny deszcz), w dużej mierze dlatego, że główna część Eden project jest osłonięta kopułami, zapewniającymi mikroklimat. Zupełnie nie odczuwając upływu czasu, zanurzamy się w gigantycznym ogrodzie botanicznym, najpierw w biomie śródziemnomorskim, a potem przechodzimy do tropików, gdzie stukot deszczu znakomicie wpisuje się w klimat lasów deszczowych.

    Na rozbuchaną roślinność jesteśmy przygotowani, natomiast dużym zaskoczeniem są wszechobecne ptaki, które na okrągło dają koncert, potęgując wrażenie. Do tego są tak przyzwyczajone do tabunów zwiedzających, że publiczność im zupełnie im nie przeszkadza, ani w poszukiwaniu robaków, ani w koncertowaniu, ani w pędzeniu życia rodzinnego. Wręcz patrzą z oburzeniem, jeśli muszą ustąpić miejsca jakimś wielkoludom również (bezczelnie) korzystającym z ich ścieżki.

    Dziewczyny, niespodziewanie, też są zachwycone ogrodami, i biegają jak szalone pomiędzy kopułami. W zasadzie nie ma się co dziwić, z każdego hmmm...no nie kąta, bo kopuły są przecież okrągłe, ale każdego zakątka zadziwiają przepiękne kwiaty, w zupełnie niesamowitych kolorach (choć głównie wszystkie odcienie czerwieni i błękitu), a rozmach i wielkość roślinności wprawia w osłupienie. Ale atrakcją nie do przecenienia okazuje się możliwość robienia sobie miliona zdjęć na tle w zasadzie wszystkiego, i zwabianie niczego się, przynajmniej początkowo nie spodziewającej reszty ekipy na most gdzie para bucha znienacka pokazując tworzenie chmur.

    Jeszcze tylko wspiąć się na podniebną, czy w zasadzie podkopułową platformę widokową, z premedytacją oszukując w zasadzie na wszystkich punktach BHP (czy bierzesz leki na nadciśnienie, czy masz lęk wysokości, czy przeszkadzają Ci wysokie temperatury....) - nie będziemy przecież poddawać się ograniczeniom, a ze schodów na platformę można w każdej chwili zawrócić. Albo, jeśli ktoś woli, zejść na czworaka, wyjaśniając, że to dopiero pierwszy raz w historii tak się przestraszył. Nic takiego na szczęście nie nastąpiło, i nasze oszustwa zostały nagrodzone natychmiast panoramą lasu tropikalnego.

    A na sam koniec - podniebna huśtawka, która daje potężny zastrzyk adrenaliny, zwłaszcza rodzicom, którzy się przyglądają z boku. Huśtawka wygląda niepozornie, ale okazuje się, że wygląd bywa mylący. Cała konstrukcja jest wyciągana bardzo, bardzo powoli, na wysokość 10m, i zwalniana gwałtownie, kiedy pasażerowie są odpowiednio psychicznie przygotowani (tzn ich nerwy napięte są do ostatnich granic). Wtedy następuje zwolnienie spustu i wiuuuuu z tych 10 metrów w przepaść. Oczywiście przy akompaniamencie wrzasków, i zachwycie oglądających. Czyli, kolejny sukces.
    Read more

  • Day 4

    Śladami króla Artura i nimf

    May 2, 2022 in England ⋅ ⛅ 13 °C

    Ostatni dzień wolnego, i przed nami 5h drogi powrotnej, ale nie od tego mamy k-owca, a nawet dwóch, żeby nam takie drobiazgi przeszkadzały w układaniu planu wycieczki z rozmachem. Na liście lądują Tintagel Castle, St Nectar Glen, baseny skalne w Loop i rybacka wioska w Polperro.

    Babcie, choć zaopatrzone w buty sportowe, żeby na pewno było wygodnie przemierzać kilometry, słuchają tych planów z lekkim niepokojem, ale dzielnie robią dobre miny do ambitnej gry. Zamek Tintagel jest łatwo dostępny - w zasadzie idzie się po płaskim, i w dół, do platformy widokowej. Jako, że sam zamek jest w całkowitej ruinie, odpuszczamy sobie wspinanie się na most i przebieżkę po wyspie, na której stoi. Ale, zamiast skorzystać z opcji wygodnego powrotu landrowerem, Babcie decydują wspiąć się na klif, w poszukiwaniu mocnych wrażeń zapewne, i satysfakcjonujących dusze widoków. Rzeczywiście, widoki są zdecydowanie warte wysiłku, i ryzyka nadwyrężenia kolan. Jak to na wybrzeżu wysp brytyjskich, z każdym krokiem niemal otwiera się nowy obłędny widok - a to piaszczysta zatoczka, a to skały sterczące z fal, w dodatku romantycznie zamglone, a to zupełnie nowa perspektywa na zamek. Trudno sie oprzeć, i wspinaczce, i robieniu tysięcy zdjęć. Robimy je zresztą wszyscy, zajmując gigabity na kartach komórek i aparatów, uwieczniając po wielokroć zupełnie te same widoki (ale każdy z własną artystyczną interpretacją!).

    Powrót jest zdecydowanie większym wyzwaniem, zwłaszcza że ścieżka jest stroma, kamienista, mokra i zdradliwa, a w perspektywie ostre podejście asfaltem w górę. Na szczęście obiecane landrowery materializują sią jak na zawołanie, i wymęczone, ale zadowolone Babcie w zachwycie pokonują ostatni odcinek w wielkim stylu, budząc dziką zazdrość wnuczek.

    I tu niespodzianka od K-owców (dwóch). Bo zamiast zarządzić powrót i koniec atrakcji po takim wyczynie, dają wybór - albo wodospady, albo kamienne baseny morskie. Wybór jest trudny, i w zasadzie sprowadza się do określenia, gdzie jest krótsze i łatwiejsze odejście. Zwyciężają wodospady (tylko pół godzinki po płaskim, a potem krótkie schody w dół w kontrze do. - w zasadzie nie wiemy jak długo trzeba będzie chodzić). I wszystko jest pięknie, aż do momentu, kiedy łagodna ścieżka wzdłuż strumyka zaczyna gwałtownie wznosić się w górę, który to fakt zupełnie k-owcom (dwóm) umknął. W oczach Babć pojawia się chęć mordu, a na pewno nie ponownego zejścia do wodospadu (już naprawdę super krótkiego, i łagodnego i po wygodnych schodkach, w relacji mówcy motywacyjnego naszej wycieczki). Jednak duch w drużynie jest wielki, i decydujemy się na ostateczny atak, w dół zjawiskowego wąwozu, gdzie uduchowieni zwiedzający pozawieszali setki wstążeczek, karteczek i wotów, a także poustawiali małe acz cieszące oko kurchaniki z otoczaków. Teorii na temat co inspirowało takie dekoracje jest kilka, od oceny, że były zawieszane żeby zapewnić sobie powrót w to miejsce (po schodach od wodospadu), aż do przekonania że są to ofiary dla Św Wojciecha, patrona k-owców, tzn wędrowców. Tak czy inaczej, w drodze w dół humory dopisują, a sam wąwóz i wodospad wynagradzają całą męczarnię dojścia. Ściany wąwozu, nie dość, ze majestatycznie wysokie i przytłaczające, są do tego porośnięte jakimiś kłączami, lianami i innymi wiszącymi wodorostami, czujemy się więc żywcem jak poszukiwacze zaginionej arki. Wszyscy bez zawahania zrzucajmy buty i skarpetki, żeby brodząc w lodowatej wodzie dotrzeć do jaskini z wodospadem, i w zasadzie nic już nie przeszkadza, ani zmęczenie, ani odrętwiałe i pokłute stopy. A k-owce dwa puchną z dumy.

    Jeszcze tylko wspięcie się w górę wąwozu, powrotne pół godzinki nad strumykiem do auta, i już można zdecydowanie oświadczyć, że wrażeń na dziś dość, i baseny i wioski rybackie muszą zaczekać na następną wizytę. Za to w nagrodzę za niebywałą dzielność i ofiarność wychodzi słońce, więc Kornwalia żegna nas w calej swojej krasie (i nawet Babcie zaczynają wspominać, że może by jednak tak zawinąć nad morze jeszcze raz...)

    A na pożegnanie, za nieocenionym googlem "Good Food Okehampton" zawijamy do The London Inn, w rzeczonym Okehampton. Jest to zdecydowanie local pub for local people, i na wejściu nawet zastanawiamy się czy nie zmienić opcji. Siwy dym, stół bilardowy, piwo i rzutki. Ale przemiła gospodyni już pamięta od progu, że dzwoniliśmy, ma dla nas stoliki, i karty z menu, decydujemy się więc zostać i dać im szansę. I rzeczywiście, nie tylko dziewczyny na zakończenie odkrywają miłość do bilarda, ale do tego jedzenie jest znakomite i bardzo szybko podane, niej słuchać, jak w telefonie wyjaśniają, że mają remont sali jadalnej, i bardzo przepraszają....

    Do zobaczenia Kornwalio!
    Read more