• Wzgórza Hollywood

    May 5 in the United States ⋅ ☁️ 18 °C

    Jeśli pamiętacie z pierwszego wpisu, Los Angeles z lotu ptaka było nachalnie paskudne. Z bliska jest bardzo podobnie, tylko widać wyraźniej. Jest oczywiście stalowo-szklano-betonowe centrum, imponujące i wymuskane, ale my wzrokiem reporterskim przyglądamy się Los Angeles troszkę poza centrum, jakieś dwie ulice dalej… Gdzie pomiędzy maleńkimi enklawami dawnej świetności, pomału dezintegrującymi się w czasie, jest całe mnóstwo przerażającej wręcz brzydoty, biedoty i brudu.
    Dokładnie tu widać, że Stany to najbogatszy kraj trzeciego świata, te dwie ulice od ścisłego centrum nie sposób powiedzieć czy jest się na Kubie, w Brazylii, w Limie (bo inne miasta Peru są dużo ładniejsze) czy w LA. Elewację jeśli są, to odchodzą, kable elektryczne zwisają nisko między słupami, a wiatr przewiewa tony mniejszych śmieci pomiędzy tymi większymi, typu kanapy czy lodówki.
    Ratują to tylko kwiaty, pokrywające obłędnymi kolorami część balkonów, i niesamowicie wysokie palmy.
    Brak większego planowania przestrzennego (poza kratownicą ulic) wiec rudery z blachy i paździerza stawiane są gdzie popadnie.

    W założeniu miał to być dzień relaksu, najpierw rowerem (elektrycznym, w końcu relaks) na wzgórza Hollywood, oglądać panoramę i miejsca wszelkich morderstw serialowych, a potem przenieść się z relaksem na słynną plażę Santa Monica, gdzie w promieniach słońca mieliśmy rozkoszować się Malibu i Tequila Sunrise. Ale jak to bywa z planami i losem który się z nich śmieje. Dogonił nas w końcu (w zasadzie to już wczoraj) deszcz przed którym uciekaliśmy od Wielkiego Kanionu Zachodniego, a Los Angeles chyba obraziło się za pierwszy komentarz, bo całe w chmurach i szarej mgle.

    Jak nie, to nie, na przekór skupiamy się reporterskim okiem na brzydocie (co jak się okazuje jest dużo trudniejsze od skupiania się na pięknie, choćby lokalnym).
    Relaks nie udał się nawet w pierwszej części, tej rowerowej, jako że aplikacja wypożyczająca rowery stanęła w lidze z LA i powiedziała nie. Poddaliśmy się po pół godzinie walki i ruszyliśmy z buta, a tak łatwiej uchwycić (brzydkie) detale.
    I na zakończenie wyprawy zamiast wycieczki miejskiej, albo plażowej odbyliśmy 16 kilometrową przebieżkę po wzgórzach, może nie najwyższych, ale za to całkiem stromych, w dzikim parku (który akurat się nam podobał), aż do obserwatorium astronomicznego, które chyba jeszcze ma finansowanie, bo prezentuje się znakomicie, i na rzeczone wzgórza.
    I na złość LA nie zrobiliśmy żadnych zdjęć z centrum miasta, kto chce zobaczyć, musi przyjechać sam. Ale tak po prawdzie, to nie polecamy.

    I tak kończymy naszą ekstremalnie intensywną wyprawę, nie z drinkiem na plaży tylko w korku na stację kolejową i na lotnisko…
    Read more