A 9-day adventure by 4 x 8 nog & Wojtek Read more

List of countries

  • United States
  • England
Categories
Around the world, Couple, Sightseeing
  • 11.5kkilometers traveled
Means of transport
  • Flight8,770kilometers
  • Walking-kilometers
  • Hiking-kilometers
  • Bicycle-kilometers
  • Motorbike-kilometers
  • Tuk Tuk-kilometers
  • Car-kilometers
  • Train-kilometers
  • Bus-kilometers
  • Camper-kilometers
  • Caravan-kilometers
  • 4x4-kilometers
  • Swimming-kilometers
  • Paddling/Rowing-kilometers
  • Motorboat-kilometers
  • Sailing-kilometers
  • Houseboat-kilometers
  • Ferry-kilometers
  • Cruise ship-kilometers
  • Horse-kilometers
  • Skiing-kilometers
  • Hitchhiking-kilometers
  • Cable car-kilometers
  • Helicopter-kilometers
  • Barefoot-kilometers
  • 16footprints
  • 9days
  • 215photos
  • 52likes
  • Day 1

    Dzień najdłuższy

    April 27 in England ⋅ ☀️ 13 °C

    Start: 5:30, Cosham. Półmetek: Los Angeles (a przynajmniej lotnisko). Meta: Idyllwild, San Jacinto Mountains, California - jakieś 24 godziny później, choć dla nas będzie to nadal ten sam dzień :-).
    Właściwy dzień pierwszy dla naszej maksymalnej południowozachodnio-amerykańskiej przygody: 8 dni, 4 stany, 6 parków narodowych, LA i Las Vegas, pickupem przez bezdroża i pustynię. Dobrze, że potem będzie można odespać na konferencji :-D.
    Witaj przygodo! Żegnaj śnie…
    Read more

  • Day 1

    Przystanek Alaska

    April 27 in the United States ⋅ 🌙 4 °C

    A wydawało się, że jesteśmy w Kalifornii!
    Los Angeles, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jest nachalnie paskudne. Płaskie, nieprawdopodobnie wręcz płaskie, szare, i zastawione barakami zamiast domów.
    Fakt faktem, że przede wszystkim widzimy teren dookoła lotniska, a nie centrum, ale tego terenu jest dużo, zdecydowanie za dużo, a z lotu ptaka nie wyglądało wcale że gdzieś jest lepiej.
    Opuszczamy je bez żalu, po szarej, szerokiej, oczywiście płaskiej i na szczęście względnie niezatłoczonej autostradzie.
    Po prawie dwóch godzinach krajobraz wreszcie staje się bardziej urozmaicony, jakieś górki, jakieś drzewka, jakieś malowniczo położone rezydencje. Zdecydowanie lepiej. I nagle GPS nakazuje odbicie z autostrady, a po zjeździe, w zasadzie natychmiast, krajobraz zmienia się diametralnie. Wjeżdżamy we wzgórza, droga pnie się ostro w górę serpentynami, po obu stronach strzeliste sosny i strome zbocza zarzucone kamieniami, a do drogi podchodzą wszędobylskie sarny. Zapominamy o LA, i docieramy serpentynami do tytułowego Przystanku Alaska - czyli Idyllwild. Miasteczko jak z pocztówki, wszystkie domki drewniane ze spadzistymi dachami, ozdobione kolorowymi lampkami, a przed każdym domkiem rzeźba jakiegoś dzikiego zwierzaka. W konwencji raczej jarmarcznej, ale są i niedźwiedź, i orzeł, i sowa, i że 100 saren. Jak krasnale na Podhalu! Ale nic to, dokoła szczyty gór, więc może i klimat zakopiański jest usprawiedliwiony. Mimo rzeźb, miasteczko jest prawdziwie bajkowe, a motel w którym się zatrzymujemy okazuje się być kompleksem chatek kempingowych, poukrywanych wśród strzelistych sosen, i z widokiem na góry. A nadto, bez niedźwiedzi i saren. Chatka jest malutka, ale pełna uroku, i wita nas ciepłem i wygodnym łóżeczkiem. Więc Idyllwild dostaje od nas spokojnie 9/10! A do tego, to idealna baza do wyruszenia na szlak, z samego centrum wychodzą ze cztery.
    Idyllwild jest położone na totalnym odludziu, więc jest nie tylko świetną bazą wypadową, ale też musi być samowystarczalne - jest nie tylko sklep, ale i apteka, biblioteka, sklepik z kryształami, szkoła Zen, akademia artystyczna i salon tatuaży. A, jeszcze kino!
    Przekrój fascynujący!
    Ale to wszystko odkrywamy tak naprawdę następnego dnia, bo dziś wieczorem wystarcza nam siły żeby wprowadzić się do naszej drewnianej chatki, z kominkiem i ogrzewaniem nastawionym na max, i zapaść w sen po 22 godzinach w podróży.
    Read more

  • Day 2

    Trochę zimy w lecie

    April 28 in the United States ⋅ ☀️ 8 °C

    Park Narodowy Jacinto, nasz pierwszy trek.
    Rozpoczynamy od centrum rangerów, którzy bardzo uprzejmie pytają, co chcielibyśmy zobaczyć. Naszą odpowiedź: “sekwoje” kwitują - to wyjrzyjcie przez okno :-).
    I w zasadzie jeśli chodzi o sekwoje to by było na tyle, bo do parku z tymi olbrzymimi nie uda się dostać, droga zamknięta. A tu wszędzie, rzeczywiście, rośnie ich każda ilość (choć być może nie są aż takie olbrzymie).
    Wybór pada na Devil’s slide trail, bez obietnicy sekwoi, ale z obietnicą pięknych widoków. Zostajemy zaopatrzeni w mapę - średnio przydatna, bo opisująca w detalach jak dojechać do parkingu, natomiast bez informacji o dalszej trasie -zaznaczony jest na niej tylko początek szlaku.
    W ogóle ciekawe jest podejście tutejsze do oznaczania szlaków - pierwsze 50 metrów to drogowskazy co trzy kroki - szlak jest tu, popatrz, strzałka, o jeszcze jedna tabliczka, i dla pewności kolejny drogowskaz. A po 50 metrach - radź sobie sam. Dalej szlaku nie oznaczamy, jak tu wlazłeś to chyba wiesz co robisz. A jak nie, to nasze niedźwiedzie dawno nie jadły, przydasz się, nic się nie martw :-).
    Z początku szlaku góry wyglądają imponująco, i co ciekawe, mimo bezchmurnego nieba, i mocnego słońca, wygląda na to, że górna partie są pokryte śniegiem. Ruszamy.

    Szlak jest przepiękny, widoki wspaniałe, sekwoi może i nie ma za dużo, ale są olbrzymie sosny, z długachnymi igłami, i gigantycznymi szyszkami.
    Gdzie nie gdzie rzeczywiście leży śnieg, na szlaku, i na drzewach. Konfunduje to zmysły - słońce grzeje mocno, ale zimna bryza chłodzi i lepiej być w rękawiczkach, a do tego w cieniu, gdzie leży śnieg robi się całkiem zimno. Powietrze pachnie jednocześnie żywicą i śniegiem, dokładając swoje do zamieszania sensorycznego.
    A lato walczy o lepsze z ostatkami zimy. Część drzew, porządnie ośnieżona, zrzuca czapy śnieżne i sople w promieniach słońca, boròwki (oczywiście, olbrzymie, amerykańskie) zaczynają kwitnąć, a ptaki wyśpiewują w niebogłosy.

    Wrażenie niesamowitości potęguje to, że jesteśmy w zasadzie zupełnie sami. Spotykamy dosłownie 4 osoby w trakcie wychodzenia, z czego jeden, Francuz, wybiera się pieszo do… Kanady(!!!). Założył sobie na to 6 miesięcy. Tak trzeba żyċ!

    Na koniec wspinaczki widok bonusowy - spoglądamy z satysfakcją z góry na Tahquitz peak, tak przecież imponująco górujący nad parkingiem, a teraz sporo poniżej nas.

    Zdecydowanie chcemy tu wrócić!
    Read more

  • Day 2

    Pustynia, palmy i kaktusy

    April 28 in the United States ⋅ ☀️ 21 °C

    Żegnamy Przystanek Alaska i góry Jacinto, i znowu po płaskiej, szerokiej, i szarej autostradzie przemieszczamy się w kierunku pustyni. AI podsuwa tutaj obrazek wielbłąda 🐪 i 🐫 ale tych akurat nie spotkaliśmy.

    Początkowo to same góry po prostu pustynnieją, i zamiast strzelistych sosen i sekwoi pokryte są najpierw suchymi badylami, a następnie już po prostu niczym, goła sucha skala i kruszejące kamienie.
    Zza zakrętu wyłania się punkt widokowy, i roztacza obraz pustyni, przez który najpierw szosa się wije, a następnie przechodzi w płaską, szarą i prostą jak strzelił autostradę.

    Zaskoczeniem jest natomiast Palm Desert i Indio, oaza palmowa, której z punktu widokowego nie widać, a która rozciąga się kilometrami po dnie pustynnej doliny pomiędzy dwoma łańcuchami wzgórz. Wrażenie jest mocno nierealne, po horyzont piach, skały i wzgórza, a droga prowadzi arterią wysadzaną palmami, i gdzie tylko sięga zieleń, tam rozprzestrzeniają się kompleksy hotelowe. Przed którymi, jak to na pustyni, fontanny.

    Po długich kilometrach oaza się kończy i mkniemy przez pustynię prostą jak strzelił autostradą. Pustynia tutaj wygląda jak plac budowy, olbrzymie puste ubite klepisko, na którym ktoś powysypywał wywrotki piasku. I wreszcie wjeżdżamy do Joshua Tree Park, kolejnego parku narodowego na naszej liście. Nazwa jest całkowicie myląca, jako że park jest (oczywiście) pustynią, a tytułowe drzewo to dłonie jedno Joshua tree (uwiecznione na ostatnim zdjęciu). Z drzew są jeszcze małe, suche krzewinki, które ponoć wkrótce zaczną przemieszczać się po wydmach w charakterze skłębionych suchcieli.

    Plan zakłada oglądanie pustyni przy zachodzie słońca, ale początkowo słońce stoi wysoko, i praży niemiłosiernie. Tu już nie ma dysonansu poznawczego, jest upał, i w perspektywie, być może, halucynacje.
    I, dokładnie tak jak w wielu książkach o pustyniach opisywano, niby pustka, cisza i monotonia, a gra światła i zmienność krajobrazu zatrzymuje nas co chwilę, zmuszając do podziwiania i uwieczniania. Stąd 150000 zdjęć traw, piasku, skał, wzgórz (na południu już różowe od zachodzącego słońca i chmur nad horyzontem, na północy czarne, a na zachodzie złote) i absolutnie przepięknych kaktusów.

    W zachwyceniu zastaje nas noc - i trzeba w ciemnościach odnaleźć drogę do auta, choc wcale nie jest to łatwe. Są też tacy którzy zostają na noc na pustyni, rozstawiając obóz w kamperwanach. Wygląda to zjawiskowo, maleńkie światełka wśród cieni skał i wydm, pod niemal bezksiężycowym niebem. Może następnym razem!
    Read more

  • Day 3

    Dziki dziki zachód

    April 29 in the United States ⋅ ☀️ 26 °C

    Po czym poznać że jest człowiek na dzikim zachodzie? Jak się okazuje po motelu w corralu, a pokojach w boksach stajennych :-). Dla zainteresowanych doświadczeniem, adres: Joshua Tree.

    Zakwaterowanie bardzo zgodne z charakterem dnia, bo dziś długi przelot przez pustynię, przez rezerwat Indian Mojave, przecinając wielokrotnie linię kolejową. Całkiem jak w westernie. Droga prosto jak strzelił, zdecydowanie więcej krzywizny ma w osi z, bo nikt nie bawił się w wyrównywanie terenu. Po obu stronach towarzyszą nam wzgórza, zza których spokojnie można się spodziewać ataku kowboi, szeryfa, albo lokalnego plemienia Indian, w zależności od tego kto jest bohaterem naszego westernu.
    Krajobraz całkowicie obłędny, co chwilę wyrwają się nam okrzyki zachwytu, nie do wiary jak mocno przemawia prosto do serca. Jest zupełnie zaskakujące jak taki surowy i pusty krajobraz może budzić tyle pierwotnego entuzjazmu, ewolucyjnie nadto patrząc, raczej powinien budzić przerażenie i chęć ucieczki.
    Nie do uchwycenia na zdjęciach, próbujemy więc posiłkować się materiałem wideo.

    Po ok 100 milach docieramy do Eldorado. Konkretnie, jest to stacja benzynowa położona o 70-100 mil od kolejnej w każdym w zasadzie kierunku. Ceny zupełnie wolnorynkowe (100% narzutu), ale z pustym bakiem na środku pustyni nie ma dyskusji…Ciekawe w jaki sposób zdobywa się koncesję na taką miejscówkę???

    Kolejne 50 mil i wita nas Arizona. Droga niezmiennie prowadzi przez pustynię, ale za to skały z szaro/czarnych stają się złoto-czerwone, a pustynie zaczynają zarastać Joshua trees. W parku było jedno - tu jest bezkres.

    Do Wielkiego Kanionu podjeżdża się właściwie w (pustynnym) lesie Joshua trees, i kiedy ściany kanionu zaczynają się wychylać na horyzoncie, nie wiadomo na czym skupiać zachwyconą uwagę (i obiektyw). Na szczęście władze stanu czy może parku przychodzą z pomocą, i pojawiają się tablice informacyjne: za pół mili niesamowity widok, za ćwierć mili niesamowity widok, jeszcze jeden zakręt, i…. Jest! Joshua trees odchodzą w zapomnienie. A całość uwagi, westchnień i fokus obiektywów skupia się tylko i wyłącznie na kanionie, u stóp zboczy którego będziemy dziś nocować. Zboczy zewnętrznych, dodam dla uściślenia.
    Read more

  • Day 3

    Kanion jaki jest każdy widzi

    April 29 in the United States ⋅ ☁️ 18 °C

    Widok, który każdy zna z książek, filmów i zdjęć. A jednak, w naturze, imponujący i przejmująco piękny. Żadne zdjęcie ani nawet film, nie odda skali i potęgi tak wyraźnie (chyba że Sir David’s Attenborough, ale na to jeszcze musimy popracować). Tym niemniej, oczywiście próbujemy, uchwycić rzeźbę skalną nakładających się na siebie ścian odnóg, barwę pasm, i światłocienie w zachodzącym słońcu. I oczywiście rzeki Kolorado, która uparcie kryje się w załomach i w głębinach wąwozu.

    Wymyśliliśmy sobie w dodatku, że koniecznie chcemy zobaczyć w kanionie zachód a może i wschód słońca, dlatego zatrzymaliśmy się u Indian Hualapai, w zachodniej części kanionu, w obozie rozłożonym pod samymi ścianami zewnętrznymi kanionu.
    I być może tym wzruszyliśmy wszechświat na tyle, że udało się nam zwiedzić Kanion w zasadzie w trybie prywatnym. Poza nami było może z 10 osób, z czego do samego zachodu słońca zostało pięć. Może to kwestia pory roku, może dnia tygodnia a może uszanowaliśmy lokalne bóstwa - nie sposób stwierdzić.
    Darowanemu kanionowi w żeby się nie zagląda ( tu nawet byłoby troszkę niebezpiecznie!).

    A teraz trochę krytyki, żeby nie wyszło na to, że wszystkim się tylko zachwycamy. Eagle point jest po prostu słaby, pewnie dlatego zwiedza się go jako pierwszy. I pewnie dlatego wszyscy kupują wejście na skywalk (my też, jasna sprawa, dobre choć tyle że też w trybie prywatnym, kasę dla nas musieli od nowa uruchamiać) choć wartość dodana jest mała, a do tego zdjęć nie można robić.

    Guano point, mimo nazwy, jest dużo dużo piękniejszy.
    Do tego, o ile przy Eagle wszędzie są barierki i sznury, przy Guano po prostu wbili tabliczki - lepiej nie podchodź za blisko. Można swobodnie chodzić brzegiem kanionu, a nawet wspinać się na skały i kamienie odtwarzające góry guana nietoperzowego od których pochodzi nazwa miejsca. I które w pierwszej połowie XX wieku stanowiło nieprawdopodobne bogactwo naturalne, eksploatowano je więc bez zawahania, mimo, ze jaskinia wypełniona guanem położona była na dnie kanionu. Do jaskini zjechać się nie da (zresztą, czy byśmy chcieli???), ale są pozostałości wyciągu którym zjeżdżali hmmm górnicy.
    Z punktu widzenia turysty nonszalancja vs komercja 10:0.
    Read more

  • Day 4

    Zaskoczenia

    April 30 in the United States ⋅ ☁️ 23 °C

    Po szutrze, po asfalcie, po pustyni, po słynnej drodze 66, i w końcu, w pełnym zaskoczeniu, wśród lasu sosnowego dojeżdżamy do południowej części kanionu.

    Zaskoczeń przy kanionie jest więcej. Pierwsze - skala. To co wczoraj wydawało się nam potężne i imponujące to wstęp tylko był i przygrywka. Drugie - położenie. Niby wiadomo było, że kanion to szczelina w ziemi, w kierunku pionowym w dół, i niby było jasne, że skoro ściany zewnętrzne sterczą w niebo wysoko, to płaskowyż musi być na sporej wysokości, ale jednak przewyższenie na ponad 2000 metrów i zmiana z pustyni na regularny las sosnowy wprawiają nas w osłupienie. Trzecie, znowu być może do przewidzenia, to rozległa pustynia na większości płaskowyżu. Tu wysokość nie pomaga, po prostu nie ma wody, żeby cokolwiek rosło. I kiedy piszę rozległa, to mam na myśli skalę amerykańską, 5000 km2.
    Czwarte - rozłożystość kanionu. To nie jest jeden wąwóz, co cały olbrzymi, skomplikowany system szczelin, przecinających wspomnianą pustynię, i przyległe tereny też.
    A, no i piąte - tu też zdarzają się pochmurne dni, na przykład dzisiejszy. Ale za to na kanionie kładą się piękne cienie chmur :-)
    I jeszcze szóste, po całym terenie wałęsają się pojedyńcze, podwójne i stadne samice mulaka (rodzaj jelenia), powodując zresztą niebezpieczeństwo na drodze, bo wszyscy wjeżdżający stają dęba gdy tylko je zobaczą, nie wiedząc, że w samym parku są ich setki, i można robić zdjęcia bez powodowania zatoru na drodze.

    Sam kanion (główny) jest po prostu gigantyczny - za Wikipedią powtarzam, bo te liczby robią wrażenie. 446 km długości, do 29 km szerokości, i do 1.6 km głęboki.

    Nam udało się dzisiaj przejść około 6 km wzdłuż brzegu, i zejść na jakieś 40 metrów - mizernie, z braku czasu, ale jednak też robi wrażenie. Teoretycznie zalecają, żeby przewidzieć 2x więcej czasu na powrót niż na schodzenie, ale nie wiem czy brali pod uwagę, że schodząc każdy zatrzymuje się co dwa kroki z okrzykiem „aaaaaaaah jak tu pięknie muszę zrobić zdjęcie”. Nam zdecydowanie powrót zajął mniej czasu :-) Tak czy inaczej, zostało jeszcze duuużo do zobaczenia. Wygląda na to, że musimy tu wrócić!
    Read more

  • Day 5

    Rzeka wśród wypalonej ziemi

    May 1 in the United States ⋅ ☀️ 20 °C

    Nazwa Arizony wywodzi się ponoc ze słowa "alĭ ṣonak" w azteckim języku O'odham oznaczającego "małe źródło". Hmmm. Naszym zdaniem dużo bardziej pasuje "arid zone", czyli "strefa wypalona słońcem".
    Tym niemniej mały, a nawet duży "strumyczek" tu płynie, ale pomimo całej swojej potęgi niewiele poprawia nawodnienie okolicy. Choć podejmowane są próby. W Page, gdzie się zatrzymujemy, wybudowano olbrzymią zaporę (choć pewnie chronologia odwrotna, najpierw zapora potem Page). I dzięki temu mają cudownie malowniczy zalew, z przystanią, spływami, i całą wodną rekreacją, a nawet parkiem narodowym - Glen Valley, czyli dolina w dolinie, w samym centrum pustyni. A w Page, oddalonym od tamy o 2 mile, i suchym jak pieprz, co krok stoją przysypane piachem motorówki, a wzdłuż drogi pustynnej surrealistyczne warsztaty szkutnicze i bardzo suche doki.

    Za to wszędzie gdzie spojrzeć skały o fantastycznych kształtach - część jak olbrzymie babki z piasku, część sterczy w górę jak samotne kolumny czy baszty, a część ciągnie się przez caly horyzont. Niesamowite jest też to jak wystrzeliwują w górę z całkiem płaskiej równiny, i jak wszystkie są idealnie płaskie i wyrównane na tym samym poziomie tylko kilkaset metrów wyżej.
    Choć jałowa, wysuszona i wypalona słońcem Arizona jest po prostu zjawiskowo wręcz piękna.
    Read more

  • Day 5

    Schodzimy pod ziemię (spaloną)

    May 1 in the United States ⋅ ☀️ 23 °C

    A konkretnie do kanionu Antylopy, w krainie indian Navajo (dla uważnych czytelników: potwierdzone przez źródło mówione, przewodnika z plemienia Navajo. Przewodnik był autentyczny, i uwiarygodnił się poprzez znajomość roślin pustynnych i ich wykorzystania). Uwiarygodnione również przez znak: „Rezerwat Navajo. Wchodzisz na własną odpowiedzialność”.
    ….. Ok? Spodziewaliśmy się jakiegoś „welcome, miło Cię widzieć” ale niech będzie.

    Arizona zbudowana jest z piasku, a piasek poddawany przez miliony lat siłom wody (z ulewnych deszczy) i wiatru, przybiera najfantastyczniejsze kształty. Na przykład tworzy jaskinie które wyglądają jak wyrzeźbione w gęstej bitej śmietanie (hmmm, pomarańczowej? To może w kremie do tortu). Dwa kompleksy jaskiń, dolny i górny kanion Antylopy, udostępniane są zwiedzającym przez Navajo. Górny jest bardziej znany, i ponoć jego główną atrakcją są słupy świetlne. Dolny jest znany z fantastycznych pofaliwanych skał, mniej zatłoczony i grupy turystyczne są mniejsze. Wybieramy dolny.

    Na samym poczatku zaskoczenie: nie można brać ze sobą żadnych toreb, nawet najmniejszych.
    Jak się okazuje, toreb nie można zabierać, bo zwiedzający przynosili tu prochy swoich zmarłych i rozsypywali.
    .........
    Ponieważ dla Navajo prochy przodków to świętość, rozsypywanie ich w kanionie było desakracją, i za kazdym razem musieli zbierać. Prochy. Z piasku.
    ........

    Trzeba za to zabierać wodę, w dużych ilościach, i można dowolne aparaty fotograficzne. Przygotowanie w sam raz do eksploracji kanionu - w jednej ręce butla wody, w drugiej aparat, na głowie kapelusz żeby chronic przed słońcem pustyni. Urzędnik health and safety szlocha z bezradności.
    Ale nie na się co dziwić, historia kanionu wskazuje, że dopóki coś nie doprowadzi do tragedii (albo desakracji) to nie jest zakazane. Na pewno po pierwszym połamańcu przez wodę w rękach zmienią zalecenia.

    Tak jak zmienili zalecenia po powodziach błyskawicznych, które zalewają kanion kilkanaście razy do roku. I to z deszczy niekoniecznie nad samym wąwozem Antylopy, tylko czasem w sporym oddaleniu. Jak np ulewne deszcze dzisiaj nad wielkim kanionem.

    Kanion antylopy nazywa się kanionem antylopy na pamiątkę antylop które ponoć kiedyś tu wędrowały (po pustyni????). Śladów antylop nie ma, są za to...ślady dinozaurów. W piaskowcu. Po którym się chodzi. W centrum doliny na otwartej przestrzeni. Jakim cudem przetrwały miliony lat powodzi błyskawicznych i erozji na putyni smaganej wiatrem, tego nawet Navajo nie wiedzą. (Choć wiedzą na pewno, że są to ślady Dilophosaurusa).
    Read more

  • Day 6

    Góry cassate

    May 2 in the United States ⋅ ☁️ 24 °C

    Utah. A może Arizona. Jednak Utah. A, nie, Arizona. I tak w kółko, zegarki szaleją, łapiąc sygnał to z jednego to z drugiego stanu, i strefy czasowej. Trudno całkiem wyznać, która dokładnie jest godzina, dobrze, że jesteśmy na wakacjach 🤠.
    Celem dzisiejszego dnia jest dotarcie do parku Zion, ale ponieważ nigdzie się nam nie spieszy, wybieramy przejazd boczną, widokową drogą. I to jak widokową! Oczywiście pustynia i klify, tym razem wielokolorowe, ale także zjazd nad samą rzekę Kolorado i nawet zanurzenie w niej stóp przez część ekipy (tą bardziej wyczynową). Woda wypływa z samego dna pod tamą, jest więc lodowata (4-10°C, dziś bardziej 4...), ale i tak cieszy.
    Niestety nie mamy czasu na spływ - to wymaga osobnej dedykowanej kilkudniowej wycieczki, ale zazdrościmy bardzo tym, którzy wyruszają.
    Pustynia i klify nadal nas cieszą, a krajobraz, wbrew pozorom, wcale nie nuży. Skały po obu stronach drogi do Zion różnią się diametralnie. Po prawej klify vermillion (cynobrowe), surowe, skaliste, poszarpane, i jak sama nazwa wskazuje, pomarańczowo-czerwone. Po lewej, białe, łagodne pagórki, porośnięte kępami trawy i krzewinkami. Najwyraźniej kolor czerwony charakteryzuje prawdziwych twardzieli, przynajmniej wśród skał.
    Kolorów klifów jak się okazuje na tym plateau jest więcej, zatrzymując się na punkcie widokowym dowiadujemy się, że są jeszcze czekoladowe (najniższe) i różowo-koralowe. Jakby nie patrzeć, pięknie układają się w lody cassate.
    A przy samym Zion jeszcze niespodzianka z natury ożywionej, choć niekoniecznie dzikiej. Stado bizonów! Przy samej drodze. Co prawda zagrodzone, i najwyraźniej hodowane, ale są, całe piękne olbrzymie stado, można udawać, że nie widzi się ogrodzenia, i zaraz jeszcze Indianie, i szeryf i kowboje.
    Read more