• Jirgalan ostatni dzień

    16. februar, Kirgisistan ⋅ ☁️ -5 °C

    W końcu nadszedł przez nikogo nie wyczekiwany ostatni dzień jazdy . 3 dzień jazdy w Jirgalan, tym razem pogoda nie dopisała co nie znaczy że była zła, widoczność pozostawała nadal dobra nawet czasami słońce się przebijało przez chmury. Za taki warun na pilsku niektórzy dali by się pokroić, tutaj na to mówią dzień z kiepską pogodą ( czytaj brak full słońca i troszkę zawiewało).
    Mnie w końcu udało się wyzdrowieć i coś pojeździć a nie tylko skupiać się na tym żeby ustać na nartach aczkolwiek nogi miały już swoje wbite więc co jakiś czas postanawiały zmieniać się w dwa klocki drewna, mimo tego fun był większy niż dwa dni wcześniej kiedy miałem największy kryzys. Po dniu przerwy dołączyła do nas Madzia po krótkiej niedyspozycji spowodowanej przeziębieniem, które załapał od mnie albo od pani kucharki z którą ładnie na zmianę sobie pokasłowałem. Ciężko było stwierdzić kto wydaje gorsze dźwięki.
    Standardowo rano śniadanie i transfer skuterami do naszej śnieżnej bestii, Wadim powiedział nam że dzisiaj będzie "easy day" bo pogoda słaba, oczywiście nie był to easy day.
    Z racji że jest to nasz ostatni narciarski dzień każdy po pewnym momencie zamieniał się w pasażera na nartach, było parę spektakularnych gleb. Oczywiście wygrałem tą konkurencję najpierw wklejając się w kopę śniegu w pozycji kucającej, w zasadzie nie była to wywrotka po prostu przeskakując jakiś wykrot wbiłem się w kopę śniegu i mnie połknęło. Ale rywalizację wygrałem wpadając do rzeki, nie dosłownie bo była ona zasypana 2m śniegu. Jadąc za Wadimem i Grzesiem stwierdziłem że nie będę jechała po ich śladach ale boczkiem po świeżym, coś mi świtało że jest tu strumień ale stwierdziłem że będzie git, nie było, połknęła mnie jakaś pusta przestrzeń pod śniegiem, wyłażąc z tego dołu zapadłem się jeszcze bardziej i poczułem jak coś obrzydliwie zimnego i mokrego zaczęło mi się wlewać do buta. Z piskiem pięciolatka wyskoczyłem z tego dołu i okazało się że mam pół narty umazane jakimś błotem i lewego buta. Szybko się ogarnąłem przy gromkim śmiechu reszty watahy i pocisnęliśmy do ratraka na następny wjazd do góry. Cały ten spektakl ominął Madzie i Agę bo postanowiły zrobić dłuższego resta i zostać w Ratraku, prawda jest taka że chciały zbajerować kierowcę żeby dał im poprowadzić ale pozostał niewzruszony na ich zaloty.
    Dzień standardowo skończyliśmy w Buchenwagen przy piwku i shociku, tym razem nasz apres ski bar był wypchany do granic możliwości Francuzami i Holendrami.
    Po powrocie sauna w której Wadim zrobił nam kirgijski seans saunowy i został naszym Komandierem przy odpalaniu plecaków, następnie kolacja podsumowanie wyjazdu i wieczorna gra w tajniaków. Skończyliśmy coś koło 2:00 w nocy ja Grzesiu i Pio jako basiory naszej watahy, wadery i Przemek zawinęły się wczesniej.
    Læs mere