Satellite
Show on map
  • Day 9

    Dzień 9 - Sapporo

    February 4 in Japan ⋅ ☁️ -1 °C

    Po trzech dniach z rzędu orania w Niseko postanowiliśmy zrobić sobie dzień przerwy.
    Tym razem uderzyliśmy w Sapporo.
    Standard czyli - śniadanko, odśnieżanie auta i jazda 2h do Sapporo.
    Dojazd bez problemów, chwila czasu żeby ogarnąć coś z roboty na lapku.
    Samo Sapporo jest 2 mln miastem „stolicą” prefektury Hokkaido. Jest piątym co do wielkości miastem Japonii. Znane jest że skoczni narciarskiej na której odbywają się Puchary Świata w skokach narciarskich.

    Wjeżdżając do Sapporo odnosi się wrażenie że Japończycy stawiają głównie na praktyczność rozwiązań (z resztą nie tylko w w kwestii architektury). Architektura jest mocno nieciekawa. Wszystkie budynki są ciosane w proste bryły niczym kostka sera gouda z Biedry. Do tego są różnych kolorów i mimo że są do siebie dość podobne… to do siebie średnio pasują.
    Co więcej, są tak mocno do siebie przystawione że Polskiemu pato-deweloperowi pociłyby się pośladki.
    Część elewacji wykończona jest w glazurze co powoduje u mnie już totalne niezrozumienie.
    Wygląda to wszystko po prostu bardzo smutno.

    Zaparkowaliśmy w centrum i udaliśmy się na festiwal zimowy który właśnie się rozpoczął.
    Na festiwalu kupa budecek, atrakcji wszelakich oraz spora wystawa rzeźb w lodzie.
    Jako że pizgało niemiłosiernie to dreptaliśmy na tyle żwawo na ile tłum pozwalał.
    Po drodze widzieliśmy całkiem spory zamek z lodu, dom rodem z Django przed którym japońska Dua Lipa śpiewała coś po ichniejszemu oraz Mount Rushmore z Janem Pawłem 2.
    Zawrotka i powrót w stronę ulicy z bazarkami gdzie znaleźliśmy knajpę z tempurą (czyli ich panierką).
    Knajpa raczej z tych mocno lokalnych. Znajomość j.angielskiego 1/10. Ale menu po angielsku! Pani spytała nas (przez Google translator) czy zdążymy zjeść do 16:30. Godzina była 15:00. No bez problemu, ale dziwne pytanie bo przecież to nie do końca od nas zależy…
    Mieszanka powstała z połączenia smażenia wszystkiego co zamówiliśmy oraz mocno geriatrycznej obsługi, spowodowała że szybko zrozumieliśmy w czym rzecz. Co 15 minut otrzymywaliśmy cos. Rzodkiew. 15 minut. Sake. 15 minut. Danie dla Wujka Papryka. 15 minut. Danie dla reszty… itd.
    Spowodowało to że skończyliśmy jeść o 16:30 :D
    Co ciekawe w kibelku podajnik na papier żeby nie zmarzł miał swój dywanik 😳

    Następnie przejście ulica z bazarkami i jazda do auta. W planach było jeszcze wejście na wieżę żeby zobaczyć panoramę miasta, ale z uwagi na srogi opad śniegu, widoczność spadła do 100 metrów.

    Kolejny przystanek: coś w stylu Castoramy.
    Cel: przetykaczka oraz sprężyna do odtykania kibla
    Strategia: Jako że jesteśmy grupą zorganizowaną to rozpierzchliśmy się po sklepie w poszukiwaniu berła wstydu (jak profesjonaliści).
    Rezultat: Sukces!
    Całkiem zabawnie musiało wyglądać pięciu białasów przy kasie z jedną przetykaczką i sprężyną w koszyku.
    Widok z boku co najmniej groźny. 🚽

    W drodze powrotnej zahaczyliśmy o popularny Onsen, gdyż nic tak nie odpręża jak widok na japoński męski poślad i wystawę paluszków AAA :-/
    Sam Onsen super - tym razem z opcją wyjścia na zewnątrz. Chyba jeden ze starszych na wyspie (~1910r). Woda - wręcz wrząca - spływała bezpośrednio z góry do naturalnych zbiorników w których ulokowało się pięciu frirajderów z Polski. Gorąca woda, padający puch, ośnieżone wszystkie drzewa dookoła, widok na niebo oraz świadomość że siedzi się gołym tyłkiem na kamieniu na którym siedziały pokolenia gołych tyłków Japończyków potrafi naprawdę odprężyć i zrelaksować!

    Następnie chatka PREMIUM, akcja odtykanie (Sukces!) i śpiulkolot.
    Następny dzień to POWDER SHREDDING w Rusutsu.

    Ciekawostka (chyba?):
    Japończycy średnio chyba przepadają za używaniem soli albo czegoś do posypywania chodników. Jest ZAJEBIŚCIE ślisko.
    Sami widzieliśmy parokrotnie jak jedna z Japonek wyrżnęła orła.
    Read more