Dżapan snow & sake!

January - February 2024
変質者たちと日本でスキーをする Read more
  • 15footprints
  • 2countries
  • 15days
  • 91photos
  • 5videos
  • 10.4kkilometers
  • 9.3kkilometers
  • Day 1

    Lotnisko w Monachium

    January 27 in Germany ⋅ 🌙 -1 °C

    Dolecieliśmy do Monachium. Sama odprawa w Krakowie mega się ciągnęła bo trafiliśmy na jakąś godzinę gdzie wszystkie muminy z całego Krakowa musiały się odprawiać dokładnie w tych samych bramkach co My. Na szczęście Pyszny miał kartę frequent flyer dzięki której mogliśmy wbić do bramek bez kolejki. Następnie lot, gdzie zanim wystartowaliśmy mnie już odcięło. Obudziłem się dopiero przy lądowaniu bo pilot zrobił to z gracja słonia. Samo lotnisko to totalny moloch. Trasa z Gate’a do gate’a autobusem. Mam nadzieję że będzie za chwilkę śniadanie. Czekamy na lot do Tokio - lecimy samolotem ze Star Warsów!Read more

  • Day 2

    Lotnisko w Tokio

    January 28 in Japan ⋅ ☁️ 5 °C

    Najpierw trzeba wyjść żeby wejść żeby polecieć transferem. Temperatura +30 stopni w środku. Wszędzie toalety z pełnym SPA Pupki. Z ciekawszych rzeczy - lotnisko to jest położone częściowo na sztucznie wytworzonej wyspie.
    Czekamy na samolot do Sapporo.
    Read more

  • Day 2

    Sapporo

    January 28 in Japan ⋅ ☀️ 0 °C

    Dolecieliśmy do Sapporo!
    Mieliśmy trochę przygód po drodze - bagaże które miały być automatycznie transferowane zostały na lotnisku „international”, a my musieliśmy się udać do „domestic”. Następnie wydzwaniano nas żebyśmy się wrócili i sami je nadali. Tym samym musieliśmy zrezygnować z lotu planowego i po wielu rozmowach z wieloma Japończykami, przebookowac je na godzinę później.
    Nie wiem czego nas nauczyła ta sytuacja, ale wiem jedno - jeżeli na lotnisku w taki sposób mówią po angielsku to na Hokkaido będzie ciężko :D
    Teraz krążymy naszym rydwanem po Sapporo i czekamy na Piotrka który dołączy do nas za godzinę.
    Na zdjęciach nasz rydwan oraz majdan na lotnisku.
    Read more

  • Day 3

    Rusutsu

    January 29 in Japan ⋅ ☁️ -3 °C

    Rusutsu - „place of endless powder”.
    W rankingu 10 najlepszych ośrodków narciarskich w Japonii ten jest na drugim miejscu.
    Ośrodek z niekończącym się puchem, z którego ludzie nagrywają filmiki jak jeżdżą w tym puchu po pas. Wygląda to świetnie.
    Na YouTubie.
    U nas było tak:
    1. Trafiliśmy na moment w którym dawno nie dopadało świeżego, więc w lesie było mocno zjeżdżone. Wręcz skatowane. No kurna Pilskaido pełną gęba w weekend.
    2. Trasy są naprawdę dobrze przygotowane! Cały ośrodek położony jest w lesie. Wszystkie drzewa są ośnieżone i pokrzywione od ciężaru śniegu. Co ciekawe większość lasów jest dość rzadka więc da się tam praktycznie wszędzie jeździć.
    3. Ośrodek jest mega stary. Wagoniki pamiętają tutejszego Gierka (Gierek-San!) a krzesełka nie mają zabezpieczeń na nogi :D albo mają ale nie mają podpórek pod narty. Kieszenie na narty w drzwiach gondol są szerokości pinezki więc szerokie narty nienachodzące. Zatem w celu wciągnięcia się siłą rzeczy trzeba utworzyć w środku w gondoli jakieś popieprzone ludzkie puzzlo-bierki złożone z nart i człowieków. Wszystko skrojone jest tutaj na średniej wielkości skrzata więc jeździ się z kolanami pod brodą:D osłona od wiatru jest tak skrojona że zamyka się jakieś 3cm przed twarzą:D jadąc z zamknięta osłoną wyglądasz jakbyś cierpiał na krótkowzroczność próbując przeczytać jaką ulotkę.
    Generalnie pojeździliśmy cały dzień, zjedliśmy ramen który zapachem mógłby zawstydzić niejednego sceptycznie nastawionego do kąpieli rybaka i pocisnęliśmy na chatę z lekkim niedosytem.
    Na ten moment Rusutsu jest dla nas „place of endless beton” :O
    Ośrodek ma MEGA potencjał i wszystko co pisze to w sumie pierdoły które tak naprawdę by nie przeszkadzały gdyby dowaliło PUCHEM.
    Z ciekawostek na stoku to:
    Piopio opanował skoki oraz lądowanie na ekierkę, a Łata jadąc po stoku w losowym momencie postanowił pokazać nam jak nabrać twarzą śnieg.
    Porządny opad ma się pojawić ze środy na czwartek więc jutro żeby nie jeździć na wyciągach planujemy wejście na wulkan Yotei, licząc na to że nie został jeszcze zjeżdżony (mało kto ma tutaj skitury).
    Jet-lag nadal nas prześladuje (zamuła) ale dzielnie walczymy z nim za pomocą SAKEEEEE!!!!!

    Co do samej Japonii - jesteśmy na takiej jakby wsi. Jest bardzo rzadka zabudowa, wioseczki są małe, knajpek jest bardzo mało, z reguły jest jeden sklep na całą wioskę.
    Jedyne szanowane chyba tutaj auta to vany. Typu jak te ze zdjęć.

    Ludzie są bardzo uprzejmi. Wszyscy się kłaniają i się uśmiechają. Nawet jak schodzimy z wyciągu to obsługujący Pan kłania się nam i mówi coś po japońsku kończąc ichniejszym - Origato - czyli dziękuję. Za. Każdym. Razem. Jest to fajne ale na tyle jesteśmy z tym nieobyci że podświadomie szukamy w tym czegoś złego. Nie wiem jak to inaczej opisać.

    Nikomu się tutaj nie spieszy, wszyscy mają czas. Widać to po obsłudze w sklepach i knajpach. Lokalsom to w ogóle nie przeszkadza, w przeciwieństwie do Europejczyków którzy nerwowo kręcą się i rozglądają w kolejkach. W sumie ciekawe zjawisko, można wyciągnąć z tego jakieś wnioski.
    Więcej opiszę kiedyś indziej bo właśnie dotarliśmy do chatki i musimy SAKEEEEEE!!!!
    Read more

  • Day 4

    Mt. Yotei czyli wydupc na skiturach

    January 30 in Japan ⋅ ⛅ -3 °C

    Dzień drugi - dalsze poszukiwania legendarnego powderu w Japonii.
    Jako, że w jednym z głównych ośrodków - Rusutsu, aktualnie dostaw świeżego puchu brak, to zdecydowaliśmy się na skiturę na Mt. Yotei - wulkan, monumentalnie królujący nad całym tutejszym obszarem. Wulkan ma wysokości 1898m, jest cały ośnieżony. Tras wejściowych jest wiele, są swietnie opisane. My wybraliśmy taką która miała zająć 5,5h ze zjazdem włącznie. 1550m w pionie.
    Skład wejściowy:
    Przemo - wspinacz widywany często na Pilskaido. Występuje tutaj w przebraniu fińskiego snajpera, lubi słodycze, a w głębi duszy jest snowboardzistą.
    Lata - reprezentant teamu Majesty. Pochodzi rdzennie z Tychów choć wszyscy wiedzą że jest raczej stworzeniem leśnym. O jego okrzesaniu krążą legendy. W głębi duszy dobry człowiek. Lubi srogi żart.
    Pyszny - reprezentant teamu Majesty. Ma ok. 2m wzrostu, lubi parzyć zieloną herbatę. Przez bliższych nazywany wujkiem. Chciał nas zabrać do premium lodgy na lotnisku na swoim silver passie. Nie pykło.
    Piopio - splitboardzista gościnnie występujący na nartach. Człowiek o wielu talentach. Kustosz, a wręcz maestro suchego żartu. Lubi książki i spacery w dżdżyste poranki.
    Ja - reprezentant teamu Majesty - spoko typ, z doskonałym żartem i książkowymi wręcz manierami.
    Dojazd na spot bez problemu. Problem pojawił się gdy trzeba było zaparkować. Parkowanie w takich miejscówkach w Japonii niestety zaczyna się od odśnieżania. Na oko parę kubików śniegu do przerzucenia. Na szczęście wszyscy mieli łopaty lawinowe. Chłopaki mają tężyznę fizyczną, ja znów tężyznę oraz bystry umysł dzięki czemu praca poszła dość sprawnie. Była to na tyle dobra rozgrzewka że z bolącymi krzyżami zapięliśmy narty, zrobiliśmy grupowy „check” detektorów lawinowych i ruszyliśmy szlakiem.

    Samo podejście zaczyna się od przejścia przez malowniczy las. Większość drzew jest mocno ośnieżona co robi bardzo fajny klimat. Po drodze spotkaliśmy parę wiewiórek oraz grupkę skiturowcow. Na szczęście nie spotkaliśmy żadnego niedźwiedzia, których na samej wyspie Hokkaido jest 10 500 szt.
    Tutaj po raz pierwszy zobaczyliśmy słynny japoński puch. Jest super dopóki masz narty na nogach.

    Podejście trwało i trwało aż zrobiło się mocno strome (w końcu kurna wulkan). Wraz ze wzmaganiem się spadku terenu, zmniejszała się ilość puchu w którego miejsce lądował twardy, zlodowaciały śnieg oraz wiatr który bił z każdej strony.
    Podejście zaczęło być wymagające. Przyjemne tuptanie zamieniło się w trawersowanie wąskim torem. W pewnym momencie podjęliśmy decyzję o wypięciu nart i przytroczeniu ich do plecaków żeby ruszyć z buta. Pochylenie terenu nie pozwalało na dalszą podróż z foki.
    Zostało nam do przebycia ok 400-500m w pionie tylko z buta. Jak na złość lodowaty śnieg był miejscami lodowaty tylko od góry. Pod spodem krył się przed nami legendarny japoński puch. Dzięki takiej konstrukcji „kanapki” nacisk butem na lodową skorupę powodował jej złamanie i wjazd nogą „po jaja” w warstwę śniegu. Lata wpadł po pas wyglądał jak wielki świstak :-/ Porywy wiatru były tak mocne, że trzeba się było kulić żeby nie zostać zwianym. Było to zajebiście męczące. Do tego Przemek przeżył chyba pierwszą w swoim życiu odcinkę cukrowa („Macie jakiegoś batonika!?”).
    Morale spadły na jakieś 200m przed szczytem i mieliśmy ochotę zawracać, żeby nie spalić sprzęgła przed kolejnymi dniami.
    Koniec końców duma wygrała ze zmęczeniem i kopnęliśmy się na sam szczyt.

    Na szczycie piękny widok na cały krajobraz wyspy. Do tego widok w krater wulkanu. Niestety od naszej strony nie było możliwości zjazdu (co naprawimy na kolejnej turze!). Pizgawica oraz ogólne zmęczenie spodowowalo szybki przepięcie nart i zjazd w dół. Zjazd to około 1h.
    Początkowo zjazd był po lodo-szreniu czyli po średnio przyjemnej zmarzlinie.
    Ze spadkiem wysokości pojawił się puszek zwłaszcza w żlebach, po którym można było fajnie pokręcić. A w zasadzie można by było, gdyż po dotarciu do linii lasu gdzie skręcanie jest dość kluczowe, nogi mieliśmy przemarznięte i zesztywniałe od wysiłku.
    Na szczęście Bóg puchu Hokkaido - Powderatsu (🤦) nagrodził nas na sam koniec lekkim i miękkim puszkiem w lesie.
    Zjazd po takim śniegu jest mega przyjemny, wiele nie wymaga od narciarza i uczucie jest podobne do zjazdu po chmurce (choć nigdy po chmurce nie jeździłem HE HE… eh).
    Dotarliśmy do auta, machnęliśmy pamiatkowe foto i patrząc na wulkan za naszymi plecami uprzytomniliśmy sobie jaka wyrypę dzisiaj zrobiliśmy.
    W nagrodę pojechaliśmy do ŚWIETNEJ RESTAURACJI KTÓRA SAM ZNALAZŁEM W KTÓREJ NIE ŚMIERDZIAŁO DYMEM I W KTÓREJ WCALE NIE BYŁO DROGO.
    ZAPŁACILIŚMY ZA PYSZNE JEDZENIE ZŁOŻONE Z CEBULI PREMIUM, KARTOFELKÓW PREMIUM, KIEŁKÓW PREMIUM ORAZ JAGNIĘCINY PREMIUM. CHŁOPAKI BYLI ZACHWYCENI ŻE MOGLI W TEJ CENIE SAMEMU SOBIE POGRILLOWAC JEDZENIE BĘDĄC NA TOTALNYM SSANIU.
    KONIEC W TEMACIE TEJ RESTAURACJI.
    Wieczorem klasycznie SAKEEEEE i zieloną herbatka.
    Jutro uderzamy w dzień restowy i onsen - japońskie ciepłe źródełka.

    Ciekawostka na dziś: japońskie domki mają nadproża na wysokości 180cm. Super sprawa.
    Read more

  • Day 5

    Dzień 5 - dzień restowy

    January 31 in Japan ⋅ ☁️ -1 °C

    Po mocnym wulkanie, uwzględniając prognozy na czwartek zdecydowaliśmy, że dzisiaj odpoczywamy.
    Po niesamowitej burzy mózgów gdzie każdy wyrywał się z coraz to nowszymi pomysłami wymyśliliśmy następujący plan:
    Śniadanie.
    Magiczne źródełka.
    Japońska wioska.
    Onsen.
    (Tak naprawdę Hokkaido niewiele oferuję atrakcji typowo turystycznych poza ENDLESS POWDER HEAVEN. Wystarczy powiedzieć, że przewodniki turystyczne jako jedna z pierwszych atrakcji głównego miasta wyspy wymieniają wieżę telewizyjną …).

    Najpierw pojechaliśmy do gorących źródełek - Hell’s Valley.
    Przejazd ok 1h, bardzo przyjemny drogą ekspresową. Dopiero teraz zjeżdżając w dół droga zauważyliśmy, że jesteśmy stosunkowo wysoko do oceanu bo ok. 150-200m n.p.m.
    Na miejscu po dotarciu do Noboribetsu przywitał nas niesamowity zapach zgniłego jaja, czy jak to Japończycy opisują - jajecznego pierda (?).
    Można powiedzieć tak - na Google Maps są świetne zdjęcia. Świetne.
    Jest sporo dymiących kopczyków, trochę żółtych i pomarańczowo-zielonych skał, jest ścieżka (nieodśnieżona cała w lodzie) którą można dreptając podziwiać te dziwy!
    Na sam koniec oczom ukazuje się wisienka na torcie - magiczna sadzawka gdzie następuje kulminacja doznań zapachowych - japoński pierd 💨 poziom Shoguna.
    No kurna napatrzyć się nie mogliśmy 🙄
    Generalnie mocna konkurencja dla Świętochłowickiej Kalinki.

    Natchnieni (dosłownie) tymi widokami, zostawiliśmy wujka Papryka (który nie chciał się rozstawać z lokalnymi zapachami) w hotelu z bufetem i pojechaliśmy w 4 osoby, do japońskiej wioski imitującej prawdziwą starożytną japońską wioskę.
    Patrząc z daleka baliśmy się że przeżyjemy straszny kicz - m.in. w wachlarzu atrakcji miało być przedstawienie Ninja.
    Noboribetsu Date Jidai Village (bo tak nazywał się ten przybytek) okazało się ładnie zorganizowanym miejscem z całkiem fajnymi miejscówkami pokazującymi życie Japończyków w dawnych czasach. Oczywiście wszystko na sposób japoński - czyli trochę - nie bójmy się użyć tego słowa - no trochę pojebany.
    Można było zobaczyć nadgryzioną już czasem figurkę dzieciaczka w kibelku podczas czynności wymagających kucania. Znów idąc przez „labirynt Ninja” konieczne było otwieranie losowych drzwi. Za jednymi z nich była tym razem Pani w tej samej pozycji, przyłapana na gorącym uczynku 🤷‍♀️
    Także HE HE udaliśmy się do miejsca treningów czyli do strzelnicy. Tam spróbowaliśmy sił w strzelaniu z łuków i w rzucaniu shurikenami (gwiazdkami ninja!!!🥷)
    Po spektakularnym sukcesie szybko opuściliśmy ten domek i udaliśmy się do domu Ninja gdzie zobaczyliśmy przedstawienie. Oczywiście po japońsku, ale mając przed sobą BARDZO skomplikowaną historię (Japończycy mają w sobie coś takiego że lubią wszystko rozdrabniać na szczegóły) dało się w miarę zorientować o co chodzi.
    Bardzo fajna choreografia, bardzo fajnie zagrane sceny walki.

    Następnie powrót do hotelu gdzie zostawiliśmy Patryka i jazda na Onsen - czyli ciepłe baseny z naturalną, gorącą wodą.
    Jak przeczytaliśmy Onseny cieszą się tutaj pewnymi tradycyjnymi zasadami. M.in.: należy się dokładnie wyszorować przed wejściem, należy wszędzie chodzić na bosaka, należy zachować ciszę, zakaz wejścia z odkrytymi tatuażami (bo się źle kojarzy z Yakuzą), zakaz strojów kąpielowych, podział na płcie.
    Doczytaliśmy również, że nie wszystkie Onseny stosują tak restrykcyjnie te zasady więc poszliśmy do takiego z dużą ilością dobrych opinii na Google.
    Jak się okazuje ten Onsen był jednym z tych klasycznych, tj. jedyne odstępstwo od tradycji to możliwość wejścia z tatuażami na ciele.
    Liczyliśmy jeszcze na możliwość zachowania ręczniczków na pasie ale srogi Pan dziad zganił nas za ten ZWARIOWANY pomysł.
    Generalnie sam Onsen na plus - naprawdę ciepła (wręcz gorąca) woda, czysto i parno. Fajny relaks.
    Pozostałe przeżycia wizualne zasłonie kotarą milczenia. W dużym skrócie: japoński festiwal kiełbasek który siłą rzeczy musieliśmy przeżyć.

    Po Onsenie na totalnym ssaniu pojechaliśmy coś zjeść. W Japonii muszą używać czegoś innego niż Google Maps bo znalezienie knajpy graniczy z cudem.
    Trafiliśmy na coś mocno japońskiego, gdzie żeby wiedzieć co zamawiamy musieliśmy tłumaczyć japońskie robaczki Google translatorem na Polski.
    Knajpa fajna ale oni naprawdę ale to naprawdę nie znają NIC z języka angielskiego.
    Fun fact: nie ufajcie wszystkiemu co pokazuje Google translator. Można być bardzo źle zrozumianym 🦝

    Następnie domek i SAKEEEEEE wraz z totalnym zgonowaniem.
    Onsen wyciągnął z nas resztki sił.
    W czwartek POWDER ALERT ‼️ 🚨 ⏰

    Ciekawostki (chyba):
    1. Japończycy podczas opadu śniegu używają parasolek.
    2. WSZYSTKO pakują w foliowe opakowania. Hitem dla mnie jest pojedynczy KĘS kabanoska (ok.3-4cm) w foliowym próżniowym opakowaniu.
    3. W jednej z knajp sedes był wyścielony futerkiem z długim włosiem. Tak. Ciepło w pupkę ale jakoś tak…hm.
    Read more

  • Day 6

    Dzień 6 - POWDER DAY

    February 1 in Japan ⋅ 🌫 -9 °C

    Zgodnie z prognozami przez całą noc waliło śniegiem.
    Faktycznie opadający śnieg jest tutaj bardzo lekki i bardzo gęsty. Nie wiem czym jest to spowodowane ale naprawdę różni się od tego bardziej nam zaznajomionego polskiego puchu.
    Tym samym - ogień z rana, śniadanie, w auto i jazda do Niseko - czyli do największego ośrodka narciarskiego na Hokkaido.
    Czas dobry bo wyjazd prawie o czasie, gorzej z autem. Nasz dupowóz jest podejrzanej jakości podstarzałym busem / vanem który od samego początku wydaje dźwięki tam gdzie nie powinien. Swój max osiągnął na 3km przed dojazdem do parkingu, gdzie oprócz standardowych na co dzień towarzyszących nam dźwięków rozpadającej się motoryzacji japońskiej dodał bicie w kierownicę i podejrzane stukanie. Było to na tyle intensywne że zatrzymaliśmy się na drodze bo nie dało się jechać i zadzwoniliśmy do Yoshiego (Pan wypożyczający nam furę) Jako, że nasz wkurw osiągnął maksimum (ciągle padało a my stoimy w miejscu i ucieka nam warun) postanowiliśmy przyjrzeć się problemowi sami. Przemo miał przejechać parę metrów, ja miałem obserwować co tak bije. Najpierw zerknięcie na prawą stronę auta - brak usterek. Później lewa strona - tutaj mój wewnętrzny instynkt mechanika nie zawiódł - stwierdzam że straciliśmy koło. 🛞
    Yoshi koniec końców dojechał w 20 minut i bardzo szybko ogarnął temat. Jak się okazuje każde z kół miało niedokręcone śruby. Ponoć to normalka 🙄
    W każdym razie dostaliśmy nowy rydwan i śmignęliśmy do Niseko.
    Na miejscu ogień! Ciągły opad oraz fajne miejscówki spowodowały że wreszcie mogliśmy doświadczyć japońskiego puchu.
    Jazda jak na chmurce. Szybko zjeżdżone stoki zregenerowały się podczas naszej godzinnej przerwy. Dobiliśmy się w lesie i jazda na obiad.
    Niseko to już zupełnie inna para kaloszy. Duży kurort z ekskluzywnymi knajpami.
    Jako, że jesteśmy grupą profesjonalnych rajderów z Polski mieszkającą w drewnianej chatce nad jeziorem to uderzyliśmy w tańsze klimaty.
    Obiad bardzo na plus. Przynajmniej u 4/5 osób. Wujek Papryk postanowił spróbować Ramenu który był oznaczony pięcioma papryczkami. Ponoć było smaczne, nie mniej jednak po przyjściu do chatki wypił szklankę mleka i zniknął spać XD
    Wieczorem dogorywanie i śpiulkolot przed 24:00.
    Jazda w puchu to ciężka praca. To ciągłe przeskoki, coś jak klasyczny śmig. Gdybym miał porównać to z jazdą po przygotowanym stoku (w pokonywaniu odległości) to odnoszę wrażenie że jest to dwukrotność wysiłku.

    Ciekawostka!
    Wejście do wielu lokali/ restauracji w Japonii zaczyna się od zdjęcia butów. Tam dostaje się albo kapciuszki, albo zostaje w samych skarpetkach. To czy masz zdjąć buty czy też nie, sugeruje wysokość progu. Około 15cm oznacza - ściągaj buty shogunie! Ok. 5cm oznacza - wchodzisz bez pokazywania skarpetek.
    Read more

  • Day 7

    Dzień 7 - Niseko Annupuri

    February 2 in Japan ⋅ 🌫 -7 °C

    Dzień 7 czyli kolejny dzień z puchem!!!
    Tym razem uderzyliśmy w ośrodek Annupuri.
    Dojazd na miejsc będzie przygód - nowa furka super się sprawuje.
    Od razu zauważyliśmy że na tym ośrodku (jeden z czterech połączony górą) jest zdecydowanie mniej ludzi.
    Od samego początku uderzyliśmy w lasy gdzie można było znaleźć sporo świeżego puchu. Niestety z uwagi na wiatr nie funkcjonowała ani gondola ani górne krzesełka. W zamian za to Japonia uraczyła nas oldskulowymi krzesełkami bez zamknięć. Albo bez podpórek na nogi.
    A jak były zamknięcia to były tylko na wysokość klatki piersiowej.
    Generalnie tutaj to standard.
    Tak jak standardem są znaki na słupach wyciągów żeby nie zeskakiwać w śnieg z krzesełka😳 Patrząc po aktualnej pokrywie śniegu (a nie jest największa jak na Japonię - 1,5-2m) jest to absolutnie możliwe.
    Swoją drogą, znaczna większość tutejszego osprzętu obsługującego narciarzy jest dość hm… nadgryziona zębem czasu. Znów cały tutejszy sprzęt wyciągowy jest zwymiarowany na średniej wielkości jamnika. Kanapy na cztery osoby to raczej kanapy na trzy osoby. Zamknięcie osłony wiatrowej powoduje atak klaustrofobii, a jak już się gdzieś dorwie podpórki na narty na wyciągu to kolana ledwo mieszczą się pod rurką. 😵‍💫
    Zatem podróż do góry trwała dość długo i w cierpieniach. Do tego dodajmy wiatr i temperaturę odczuwalna -15 stopni.. no zimno.
    Na szczęście zjazd dość szybko rekompensował cierpienie:D
    Z ciekawszych rzeczy to w dniu dzisiejszym Lata zaliczył imponującą glebę, znów Piotrek postanowił zrobić 180 ze ścianki zdejmując po drodze narty.

    Popołudnie spędziliśmy na szukaniu knajpy do zjedzenia obiadu oraz sklepu gdzie ktoś sprzed kartę SIM (fizyczną). Jak się okazuje znalezienie takiego sklepu to ogromny problem. Przeszliśmy z Piotrkiem chyba z 5 miejscówek gdzie w każdej kolejnej pokazywali nam kolejną i kolejną gdzie NA PEWNO sprzedadzą nam tę kartę.
    Z uwagi na sromotną porażkę poszukiwania przerzuciliśmy na kolejny dzień.

    Koniec końców wylądowaliśmy w knajpie z sushi. Do menu podeszliśmy jak w Polsce, tzn. zakładając, że zamawiając pojedynczy zestaw sushi na osobę nie najemy się.
    Błąd.
    Kolejny wjeżdżający talerz sushi do naszego pokoiku powodował u nas atak paniki. Nie było opcji żeby to wszystko zjeść.
    Generalnie udało nam się pokonać przeciwnika ale kosztem o którym nie będę teraz pisał.

    Wieczorem piwko i spanko
    Kolejny dzień (sobota) planujemy spędzić znowu na stoku, a już teraz kładąc się spać wiemy, że będzie ciężko z kłodami zamiast nóg.

    Ciekawostka!
    Sushi które było nam podawane w knajpie, miało wasabi już w środku, a nie jak w Polsce wasabi na osobnym talerzyku.
    Read more

  • Day 8

    Dzien 8 - Niseko Hirafu i okolice

    February 3 in Japan ⋅ ☁️ -3 °C

    Kolejny dzień z nową dostawą śniegu!
    Zaczęliśmy tak samo jak za pierwszym razem tzn. w Niseko Hirafu.
    Początek dnia standard - jajora, owsianka, herbatka, odśnieżanie auta i jazda.
    Na miejscu jak zwykle mroźno ale tym razem bez przenikliwego wiatru. Pozwiedzaliśmy wszystkie pozostałe ośrodki i okoliczne lasy.
    Podczas dnia odkryliśmy piękną trasę - G11 która jest otwierana przy niskim zagrożeniu lawinowym. Piękna długa trasa prawie z samej góry na sam dół, obsługiwana przez śmieszną gondolkę. Na trasie dużo miękkiego śniegu i trochę lasów.
    Trzeci dzień z rzędu w jeżdżeniu po głębokim śniegu spowodował że pod koniec dnia nasze nogi straciły zdolność zginania w stawach i zaczęły przypominać pniaki, a jazda po muldach zaczynała być mocno niekomfortowa.
    Tym samym skończyliśmy jazdę ok. 15:00
    Sklep.
    Chatka.
    Ramen w miejscowości obok - jak pierwszego dnia bo był najlepszy (p.s.: na ściankę można było znaleźć banknoty z różnych krajów przywieszone przez turystów jedzących w tej restauracji. Było też 10zl z ciekawym zapisem -> patrz: zdjęcia)
    Następnie do chatki, gdzie mogliśmy się napić piwka i… zastać zatkany klop.🚽
    Na szczęście Łata ogarnął temat i za pomocą butelki bez dna udrożnił (prawie) nasz podgrzewany tron.

    Położyłem się na chwilkę o 21:00 żeby zrobić sobie drzemkę… i obudziłem się o 08:00 rano.
    Cóż. Garmin ocenił sen na 99/100. Prawie idealny.
    Kolejny dzień to dzień restowy - w planach Sapporo i Onsen!

    Ciekawostka:
    Bardzo często w knajpach zamawia się jedzenie za pośrednictwem maszyny. Za pośrednictwem maszyny również płaci się za to jedzenie.
    Bardzo często w knajpach nie ma w ogóle możliwości płatności kartą. W grę wchodzi tylko gotówka.
    Read more

  • Day 9

    Dzień 9 - Sapporo

    February 4 in Japan ⋅ ☁️ -1 °C

    Po trzech dniach z rzędu orania w Niseko postanowiliśmy zrobić sobie dzień przerwy.
    Tym razem uderzyliśmy w Sapporo.
    Standard czyli - śniadanko, odśnieżanie auta i jazda 2h do Sapporo.
    Dojazd bez problemów, chwila czasu żeby ogarnąć coś z roboty na lapku.
    Samo Sapporo jest 2 mln miastem „stolicą” prefektury Hokkaido. Jest piątym co do wielkości miastem Japonii. Znane jest że skoczni narciarskiej na której odbywają się Puchary Świata w skokach narciarskich.

    Wjeżdżając do Sapporo odnosi się wrażenie że Japończycy stawiają głównie na praktyczność rozwiązań (z resztą nie tylko w w kwestii architektury). Architektura jest mocno nieciekawa. Wszystkie budynki są ciosane w proste bryły niczym kostka sera gouda z Biedry. Do tego są różnych kolorów i mimo że są do siebie dość podobne… to do siebie średnio pasują.
    Co więcej, są tak mocno do siebie przystawione że Polskiemu pato-deweloperowi pociłyby się pośladki.
    Część elewacji wykończona jest w glazurze co powoduje u mnie już totalne niezrozumienie.
    Wygląda to wszystko po prostu bardzo smutno.

    Zaparkowaliśmy w centrum i udaliśmy się na festiwal zimowy który właśnie się rozpoczął.
    Na festiwalu kupa budecek, atrakcji wszelakich oraz spora wystawa rzeźb w lodzie.
    Jako że pizgało niemiłosiernie to dreptaliśmy na tyle żwawo na ile tłum pozwalał.
    Po drodze widzieliśmy całkiem spory zamek z lodu, dom rodem z Django przed którym japońska Dua Lipa śpiewała coś po ichniejszemu oraz Mount Rushmore z Janem Pawłem 2.
    Zawrotka i powrót w stronę ulicy z bazarkami gdzie znaleźliśmy knajpę z tempurą (czyli ich panierką).
    Knajpa raczej z tych mocno lokalnych. Znajomość j.angielskiego 1/10. Ale menu po angielsku! Pani spytała nas (przez Google translator) czy zdążymy zjeść do 16:30. Godzina była 15:00. No bez problemu, ale dziwne pytanie bo przecież to nie do końca od nas zależy…
    Mieszanka powstała z połączenia smażenia wszystkiego co zamówiliśmy oraz mocno geriatrycznej obsługi, spowodowała że szybko zrozumieliśmy w czym rzecz. Co 15 minut otrzymywaliśmy cos. Rzodkiew. 15 minut. Sake. 15 minut. Danie dla Wujka Papryka. 15 minut. Danie dla reszty… itd.
    Spowodowało to że skończyliśmy jeść o 16:30 :D
    Co ciekawe w kibelku podajnik na papier żeby nie zmarzł miał swój dywanik 😳

    Następnie przejście ulica z bazarkami i jazda do auta. W planach było jeszcze wejście na wieżę żeby zobaczyć panoramę miasta, ale z uwagi na srogi opad śniegu, widoczność spadła do 100 metrów.

    Kolejny przystanek: coś w stylu Castoramy.
    Cel: przetykaczka oraz sprężyna do odtykania kibla
    Strategia: Jako że jesteśmy grupą zorganizowaną to rozpierzchliśmy się po sklepie w poszukiwaniu berła wstydu (jak profesjonaliści).
    Rezultat: Sukces!
    Całkiem zabawnie musiało wyglądać pięciu białasów przy kasie z jedną przetykaczką i sprężyną w koszyku.
    Widok z boku co najmniej groźny. 🚽

    W drodze powrotnej zahaczyliśmy o popularny Onsen, gdyż nic tak nie odpręża jak widok na japoński męski poślad i wystawę paluszków AAA :-/
    Sam Onsen super - tym razem z opcją wyjścia na zewnątrz. Chyba jeden ze starszych na wyspie (~1910r). Woda - wręcz wrząca - spływała bezpośrednio z góry do naturalnych zbiorników w których ulokowało się pięciu frirajderów z Polski. Gorąca woda, padający puch, ośnieżone wszystkie drzewa dookoła, widok na niebo oraz świadomość że siedzi się gołym tyłkiem na kamieniu na którym siedziały pokolenia gołych tyłków Japończyków potrafi naprawdę odprężyć i zrelaksować!

    Następnie chatka PREMIUM, akcja odtykanie (Sukces!) i śpiulkolot.
    Następny dzień to POWDER SHREDDING w Rusutsu.

    Ciekawostka (chyba?):
    Japończycy średnio chyba przepadają za używaniem soli albo czegoś do posypywania chodników. Jest ZAJEBIŚCIE ślisko.
    Sami widzieliśmy parokrotnie jak jedna z Japonek wyrżnęła orła.
    Read more