Satellite
Show on map
  • Day 19

    Machu Picchu

    August 19, 2018 in Peru ⋅ ⛅ 20 °C

    Pobudka o 3.30, wychodzimy o 4.00. M'n'Ms nieprzytomne, my też nie bardzo. Humoru nie poprawia fakt, że całe to heroiczne wstawanie jest tylko po to, by stanąć w półtora godzinnej kolejce do autobusu...można zamiast stać w kolejce drałować pod górę 2 godziny, ale ze Sylwia stanowczo odradza, stoimy w kolejce. Znowu, nasz heroizm jest umniejszony przez fakt, że przed nami w kolejce stoi że dwieście osób, ( to pewnie ci, którzy nie wynegocjowali 15 min dłużej), a za nami szybko ustawia się kolejne kilkaset.
    Punktualnie o 5.15 zaczynają podjeżdżać busy, jeden za drugim, około 20. Punktualnie o 5.30 zaczynają dojeżdżać w stronę Machu Picchu, z pierwszymi, najwytrwalszymi pasażerami.
    Po pół godzinie dojeżdżamy, razem z nami przewodnik wynajęty przez Sylwię (w Machu Picchu trzeba mieć specjalną licencję). Sylwia wraca do Agua Calientes, upewniwszy się, że ekipa wejdzie razem na tą samą godzinę (Patrycja ma bilety na inną), a my zaczynamy zwiedzanie.
    I od razu jest jasne, że wczesne wstawanie miało absolutny i głęboki sens. Nie tyko dlatego, że jesteśmy jednymi z pierwszych zwiedzających. Co ważniejsze, Machu Picchu tonie w chmurach, które wraz ze wstawającym słońcem rozstępują się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odsłaniając to jeden, to drugi szczyt, to fragmenty ruin. Wszyscy jesteśmy oszolomieni, i strzelamy zdjęcia aż grzeją się migawki. Do tychże zdjęć odsyłam, bo jak wiadomo, jeden obraz. .. A my mamy ich setki, lekką ręką licząc.
    Przewodnik ewidentnie jest patriotą, i z przejęciem opowiada o kulturze Inków, o historii odkrycia Machu Picchu, i o historii Imperium. Do tego jest doskonale zsynchronizowany z aurą, i za każdym razem gdy dochodzimy na kolejny punkt widokowy, mgły się podnoszą i odkrywa bajkowy krajobraz.
    Nietrudno wyobrazić sobie wzruszenie i euforię odkrywców Machu Picchu, kiedy ich oczom odsłoniły się ruiny, schowane przez 500 lat w zakolu rzeki Urubamba, głęboko w dolinie między Andami porośniętymi dzunglą. Sceneria prosto z Poszukiwaczy Zaginionej Arki, i każdy z nas czuje się w głębi serca Indianą Jonesem. Nawet Maya zastanawia się, czy nie porzucić kariery weterynarza na rzecz archeologii 😀.

    Po dwóch godzinach kończymy zwiedzanie, i mamy jedyną w tym dniu okazję skorzystania z toalety. Perspektywa przerażająca, bo jest 8 rano, a planujemy wrócić na 5... Takie są jednak nowe przepisy na Machu Picchu, i dopóki turyści nie będą głośno protestować, tak zostanie..

    Naszym kolejnym celem jest szczyt Machu Picchu - starej góry. Wyższy z dwóch górujących nad ruinami (ten drugi to Huayna Picchu, młoda Góra) wybierany jako cel wędrówki zdecydowanie rzadziej. Ale, jak mówi Sylwia, zdecydowanie bardziej warty zachodu, z cudowna panoramą, a wspinaczka to sama przyjemność. Jak bardzo definicje przyjemności mogą się różnić dowiadujemy się już niebawem, ale pierwszym wezwaniem jest wejście przez bramki całą grupą, razem z Patrycją, której bilet udało się kupić tylko na wcześniejszą godzinę. Mimo, że przewodnik zapewniał, że wszystko jest załatwione, początkowo sprawa wyglada beznadziejnie. Pani na bramce nie widziała, nie słyszała, nic nie chce wiedzieć, i ani proszące " por favor", ani próba skontaktowania się z managerem nie wydają się przynosić skutku. Na szczęście nagle Pani mięknie, i decyduje, że możemy wejść razem. Z przyczyn dla nas niezrozumiałych, ale nie dywagujemy, tylko muchos gracias i adios ruszamy w górę.

    Po kamiennych schodach.
    Bardzo wyskokich.
    Bardzo ostro w górę.
    W piekielnym upale.
    I zabijającej wilgotności.
    Bardzo ostro w górę.

    Najpierw przerwa na, jak się później okazało, całkowicie nielegalne śniadanie. Otóż w Machu Picchu nie można nie tylko korzystać z toalety, ale także jeść. Teoretycznie to wymóg UNESCO, w praktyce sposób na skrócenie pobytu turystów w ruinach. Jako, że rozlozylismy się z piknikiem na schodach, gdzie nie dociera żaden strażnik, posilamy się bez przeszkód. Później, bliżej ruin, wyciągniecie kanapki z plecaka aktywuje strażników, i prowadzi do bardzo nieprzyjemnych konfrontacji. Pozytywem jest niewątpliwie idealna czystość w ruinach i w okolicach, każdy je w ukryciu, i chowa najmniejsze ślady zbrodni :)

    Po śniadaniu dalsza część wspinaczki.

    Po kamiennych schodach.
    Bardzo wyskokich.
    Bardzo ostro w górę.
    W piekielnym upale.
    I zabijającej wilgotności.
    Bardzo ostro w górę

    Dotarliśmy!
    I było warto.
    Na górze euforia, endorfiny po takim wysiłku robią swoje, czujemy że teraz możemy wszystko, gory przenosić, Machu Picchu odbudować, czego tylko dusza zapragnie. W ramach euforii robimy kolejne kilkaset zdjęć Machu Picchu, doliny, gór, Urubamby i dżungli.

    I już trzeba schodzić - znów po piekielnych kamiennych schodach. Przewodnik mówił, że Inkowie byli niskiego wzrostu. Jeśli tak, to żeby chodzić po tych schodach, musieli chyba używać haków, raków i czekana...

    Po krótkim odpoczynku na tarasach ( i ścięciach ze straznikami, na tarasach dzieciom leżeć nie wolno) zegnamy się z Patrycją, która od jutra wyrusza Ollantaytambo do Lares, i planujemy podarować sobie i naszym nogom odrobinę luksusu, i zjechać busikiem (za jedyne $40). Ale po wyjściu czeka nas przykra niespodzianka, kolejka do busów szacowana jest na jakieś 3 godziny. Mimo gorących protestów drużyny decydujemy się schodzić na nogach ( a jakże, po schodach), co ma nam zająć 1.5 h.

    Wymęczeni, ale bardzo usatysfakcjonowani dniem i własną dzielnoscią docieramy do hostelu, by odebrać bagaż.
    Teraz już tylko szybki obiad (menu), dostać się do właściwego pociągu (co nie jest takie łatwe jakby się mogło wydawać, bo tłumy walą dzikie, a pociągi na raz podjeżdżają trzy, dla utrudnienia osobne dla Peruwiańczyków i turystów). Jak się okazuje najważniejszy jest nr pociągu, a nie godzina odjazdu. Nr wywołują oczywiście po hiszpańsku. Na szczęście jakiś miły i przytomny pasażer powtarza krzycząc po angielsku. Żegnamy się z Sylwią, i mimo stresu (a może właśnie dzięki niemu) przebijamy do właściwego wagonu.
    W Ollantaytambo przed dworcem spotykamy Panią Peruwiankę z hostelu, która zgodnie z obietnicą przyniosła nam nasze pranie, i przedzierając się przez tłum taksówkarzy siadamy w colectivo do Cuzco.
    Koniec treku, ale tylko chwilowa przerwa w przygodzie - pojutrze ruszamy na tęczową górę.
    Read more