• Po falach Dunaju na kraniec Europy

    September 2 in Romania ⋅ ☀️ 23 °C

    Spędziwszy niemal cały wczorajszy dzień w aucie, przenosimy się na dziki wschód Europy, prawdziwe pogranicze, gdzie nie prowadzą już żadne drogi, nawet bite.
    Wieczorem dojeżdżamy do Tulcei, i, ku rozpaczy młodszej części drużyny, bladym świtem (czytaj 8:30) okrętujemy się na Mercurym, niewielkiej łódce, która poniesie nas przez Deltę Dunaju.

    Pierwsze wrażenie - Dunaj jest olbrzymi. A delta zajmuje obszar ponad 4000 km2. Nasza łódeczka jest jak ziarenko słonecznika w porównaniu z ogromem Dunaju, i gdyby nie ryk silnika czulibyśmy się całkowicie zatraceni w krajobrazie. Tym niemniej nie ma na co narzekać, bo dzięki temu właśnie silnikowi zręcznie pokonujemy labirynt odnóg, kanałów i jezior, i mamy szansę dopłynąć do samego ujścia, i wrócić jeszcze tego samego dnia.

    Początek mija spokojnie, Tulcea żegna nas nabrzeżem turystyczno- militarnym, a my (z rykiem silnika) zanurzamy się w trzciny. Mamy obiecane oglądanie dzikiej przyrody i ptaków, trochę ten silnik jest jednak niepokojący…

    Dzika przyroda jest jednak najwyraźniej przyzwyczajona, bo nie odlatuje w panice, zwłaszcza że końcówkę dystansu już zawsze skracamy po cichutku. A ptaków jest rzeczywiście zatrzęsienie, ponoć gniazduje tu 100 gatunków samych mew. My zaczynamy jednak zupełnie inaczej, i całkowicie zaskakująco - jako jedne z pierwszych czekają na nas orzeł i sokół, których raczej się tutaj nie spodziewaliśmy, zresztą w połowie dnia do drapieżników dołącza jeszcze sęp…

    I oczywiście kormorany (które jak się dowiadujemy muszą się co jakiś czas suszyć, więc obsiadają pnie wystające z rzeki i żywe drzewa, a także np druty wysokiego napięcia), czaple, łabędzie, kaczki, pelikany (trochę inne niż w Peru) i zimorodki. I setki innych których nie rozpoznajemy. Pływają, latają, suszą się, polują, są dosłownie wszędzie, i blisko, na wyciągnięcie ręki niekiedy. A kiedy akurat nie ma ptaków, można podziwiać całe pola lilii wodnych, częściowo przekwitających w płytkich kanałach, ale przecudnie rozkwitniętych na większych jeziorach.

    Po czterech godzinach dopływamy do Letei, jednej z ostatnich osad rybackich w Europie. Krajobraz jest niesamowity - stepy i piaski, olbrzymie puste przestrzenie, cisza i tylko wiatr robi zamieszanie w sieciach rybackich. Koniec cywilizacji jest tu całkowicie namacalny. Nad Dunajem pasą się stada krów i koni, brodząc w wodzie albo częstując się krzewinami wyrastającymi z piachu, przez nikogo nie pilnowane, zupełnie samopas.

    Z łódki przesiadamy się na wóz terenowy, zespawana z krawędziaków i arkuszy blachy paka, z prostymi siedzeniami, szoferka przystosowana ze Stara, i może nawet jakieś podstawowe zawieszenie jest - ale na wszelki wypadek pokazują że mamy się mocno trzymać, i ruszamy przez step i piachy na „safari”. Wrażenie jest bardzo autentyczne, pojazdem i nami w nim trzepie na każdą stronę, ale poświęcenie zostaje nagrodzone, gdy dojeżdżamy do miejsca popasu (dzikich???) koni. Konie są absolutnie przepiękne, smukłe, eleganckie, z błyszczącą sierścią, i najwyraźniej bardzo szczęśliwe życiem na krańcu świata. Ich dzikość poddają w wątpliwość numery namalowane na zadach, ale kto wie, może w Rumuni dzikie konie są numerowane???

    Po koniach jeszcze las dębowy w rezerwacie na wydmach (przewodnik z dumą opowiada, że kiedyś było to dno morza, i stąd ten piach), i powrót przez koleiny do Letei.

    Letea położona jest głęboko w delcie, ale jeszcze nie u samego ujścia. Dla nas kolejny cel: Morze Czarne. I kolejne 40 min z nurtem Dunaju, wśród trzcin, chat rybackich, stąd krów i koni pławiących się przy brzegach, i oczywiście ptactwa.
    I wreszcie są! Sulea, a w niej dwie latarnie morskie, opuszczona z XIXw i współczesna, dużo bardziej monumentalna i dużo brzydsza. Sulea jest zresztą idealnym przykładem Rumunii. Mieszka tu 6000 osób, ale kościołów jest trzy, każdy innego wyznania…

    Z Sulei Dunaj do Morza Czarnego prowadzi w kamiennym nabrzeżu, od północy oddzielającym zatokę Musura, a od południa wody Morza Czarnego. Na nabrzeżu szpaler ptaków, chyba wszystkie gatunki przysłały reprezentacje. I na koniec dnia docieramy, nieco ogłuszeni, ale na pewno oczarowani, do jednego ze wschodnich krańców kontynentu. Główki nabrzeża zostają w tyle, a my wypływamy z fal Dunaju na fale Morza Czarnego, większe, groźniejsze i wyraźnie morskie.

    A na zwieńczenie spotkań z dziką przyrodą, i gratulując osiągnięcia celu, w Morzu Czarnym witają nas delfiny.
    Read more