- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 2
- Sunday, August 24, 2025 at 4:32 PM
- ☀️ 19 °C
- Altitude: 332 m
RomaniaViforoasa46°25’52” N 24°48’40” E
Pola kukurydzy i malownicze wioski
August 24 in Romania ⋅ ☀️ 19 °C
Tak w skrócie można opisać drogę z Cluj Napoca, gdzie lądujemy, przez Transylwanię. Hektary kukurydzy, kilometr za kilometrem, od drogi, po wzgórza na horyzoncie, poprzecinane tylko co jakiś czas połami słoneczników, albo rzepaku (po kolorze sądząc). I niesamowicie malownicze ciągi chat saskich w wioskach, obecnie podobno zasiedlonych przez Romów, ale zadbanych, czystych, w zieleni i kwiatach, bardzo docenianych przez bociany. Wszystkie domki wyglądają bardzo podobnie, z dachówkami w tym samym odcieniu, i budowane na jednym planie, długiego prostokąta, ustawionego jednym krótkim bokiem do drogi. I przeciekawe drewniane płoty, z bardzo charakterystycznymi bramami, przy każdym domku inna, przy każdym inaczej, unikalnie rzeźbiona. A przed domkami stojaki z cebulą w kilku kolorach, czosnkiem (tu oczywiście jest to artykuł pierwszej potrzeby) i olbrzymimi, ciemno czerwonymi pomidorami.
Za to co jakiś czas w osłupienie wprawiają budowle zupełnie innych gabarytów, tzw. pałace cygańskie, budowane z rozmachem, i nierzadko będące wcieleniem kiczu, z wieżyczkami, łukami, arkadami, w dodatku np. pomalowane na złoto.
A z ciekawostek, ta część Transylwanii to byłe tereny węgierskie, i węgierski jest tutaj w zasadzie językiem urzędowym, i używanym, także przez Romów.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 3
- Monday, August 25, 2025 at 11:28 AM
- ☀️ 16 °C
- Altitude: 354 m
RomaniaSângeorgiu de Pădure46°25’22” N 24°54’20” E
Jak ekumenika przegrała z komunizmem
August 25 in Romania ⋅ ☀️ 16 °C
Historia krótka ale za to smutna. Rumunia, jak na każdym kroku, a zwłaszcza po kopułach wież kościołów widać, jest maksymalnie wielokulturowa, i wielowyznaniowa. I tak było od stuleci, kiedy nie tylko najeźdźcy przywozili swoje wyznania i obrzędy, ale także osiedlali się tu odszczepieńcy prześladowani w innych krajach (albo i lokalnie) a także, z czasem, tworzyły się nowe odłamy, kiedy różne nurty przenikały się po sąsiedzku i w efekcie scalały.
Tak też stało się w Bezidu Nou, wiosce tak inkluzywnej, że drogowskaz podaje nazwę nie tylko w dwóch językach, ale także, na wszelki wypadek, w czymś co przypomina windings.
Osada założona została w XVI w, i mieszkali w niej, w 169 domostwach, sabatarianie, kalwini, katolicy, prawosławni, grekokatolicy, żydzi i unitarianie.
Od 1667 przekazywali sobie budynek kościoła (zapewne nie do końca dobrowolnie) i stopniowo przebudowywali z drewnianego na kamienny - najpierw kalwini od sabatarian, potem w 1729 katolicy, w 1818 unitarianie, a w 1868 sabatarianie zdecydowali że jest im bliżej do żydów i wspólnie z tymi ostatnimi wybudowali synagogę. Jeszcze w 1939 prawosławni dostawili swój kościół, i wszyscy żyli we względnej zgodzie i zadowoleniu.
Aż do 1980, kiedy partia zadecydowała, że dość tego dobrego, postawiła tamę na rzeczce i zalała Bezidu Nou z 169 domostwami (uprzednio ewakuowawszy mieszkańców, nie zważając zupełnie na ich wielokulturowe protesty).
Powstało bardzo malownicze jezioro, z wystającymi nad wodę kikutami drzew, i sterczącą wieżą kościoła katolickiego, która przez dwie dekady opierała się żywiołom. Kiedy zapadła się w głębiny jeziora, wysiedlona społeczność na pamiątkę ufundowała ścianę płaczu, skansen, i, oczywiście, wieżę dzwonniczą.
Na którą można wspiąć się po wyjątkowo stromych schodach, i jeśli nie połamie się na nich nóg, podziwiać dzwon i widok na jezioro z wysokości.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 3
- Monday, August 25, 2025 at 1:51 PM
- ☀️ 19 °C
- Altitude: 374 m
RomaniaSighișoara46°13’6” N 24°47’35” E
Sighișoara
August 25 in Romania ⋅ ☀️ 19 °C
Powiedzieć że Starówka Sighișoary jest malownicza, to nic nie powiedzieć :-)
Kolorowe kamieniczki, spadziste dachy, setki wieżyczek i kręte zaułki, a to wszystko zalane słońcem i muzyką - na placu głównym skrzypek wygrywa szlagiery filmowe, na krytych drewnianych schodach gitarzysta interpretacja klasykę i ballady metalowe.
I kamienica Vlada Draculi, ojca Vlada Palownika, który tu się właśnie urodził, a na placu zaraz obok jego pomnik.
I oczywiście kościoły - wszyskich możliwych wyznań, do rozróżnienia po kopułach wież. I wieże - przy kościołach, przy domach, na murach, i stojące zupełnie osobno. Najwyraźniej wieża jest podstawą tutejszej architektury :-).
Samo górne miasto to cytadela obronna, zachowana z czasów średniowiecznych, kiedy Sighisoara stanowiła centrum handlowe na przecięciu szlaków, a osiedlali się w niej rzemieślnicy z całego ówczesnego świata. Co ciekawe, cytadela jest nadal zamieszkana, a Sighisoara dalej tętni życiem (i handlem, oczywiście).
Tylko mury niestety w remoncie, więc na spacer dookoła malowniczego centrum, z panoramą na miasto i rzekę, trzeba jeszcze niestety poczekać kilka lat. Za są przepiękna i bardzo nietypowe drewniane schody, wybudowane w XVIIw, żeby… uczniowie i akademicy wspinający się do szkoły położonej na wzgórzu nie byli wystawieni na pastwę żywiołów. To się nazywa mieć szacunek dla nauki!!Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 4
- Tuesday, August 26, 2025 at 11:10 AM
- ☀️ 18 °C
- Altitude: 455 m
RomaniaCriț46°7’36” N 25°1’14” E
Z wizytą w saksońskiej chacie
August 26 in Romania ⋅ ☀️ 18 °C
Trochę się nad tym zastanawialiśmy, ale chyba jednak miejsce jest tak wyjątkowe, że zasługuje na osobny wpis (i kilka zdjęć!!!).
Niby świadomie znalezione przez booking.com (proszę o przesłanie tantiem na nr konta 1234-5678-9101-1121), ale zupełnie zaskoczyło nas swoim bajkowym wręcz urokiem, zaklętym w maleńkim dziedzińcu osłoniętym splotami winorośli, namacalnym wręcz klimatem historii w tradycyjnie umeblowanych izbach, z drewnianymi podłogami, saskimi piecami kaflowymi, wyłożonymi saskimi kafelkami terakotowymi, zielonym gankiem, zielonymi okiennicami i drzwiami.
A do tego przygotowaniem dopieszczonym w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z karafką schłodzonego wina na stole, dwoma schodzonymi kieliszkami w lodówce, i świeczką na stole w ogrodzie pod winoroślą.
Jeśli odpoczywać, to tylko w saskich chatach ( a na pewno w tym House by the church).Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 4
- Tuesday, August 26, 2025 at 12:22 PM
- ☀️ 20 °C
- Altitude: 573 m
RomaniaViscri46°3’18” N 25°5’19” E
Rubieże czyli pogranicze obronne
August 26 in Romania ⋅ ☀️ 20 °C
Transylwania to tereny rdzennie węgierskie. Tym niemniej to tereny graniczne także dla Węgier, i od zamierzchłych czasów narażone na inwazję wrażych ludów, np Mongołów. Zauważył to łebski król Geza II, w XII w, i w przebłysku geniuszu zaprosił do osiedlenia na tych terenach Saksonów, którzy nie tylko byli zdolnymi rzemieślnikami i górnikami, ale także umieli się bić i walczyć o swoje.
Saksoni do przewidywanych inwazji przygotowali się solidnie, poczynając od budowy warownych domów (wszystkie w każdej wsi czy miasteczku połączone są wysokimi murami, żeby po sąsiedzku się sprzymierzając odpierać wroga), przez warowne kościoły, aż do warownych cytadel chłopskich. Zarówno kościoły jak i cytadele dawały schronienie mieszkańcom okolicznych osad, cytadele w wieżach, a kościoły w poszerzonych murach obronnych.
Ewidentnie zabezpieczenia były skuteczne, jako że odparto nie tylko Mongołów, ale i w latach późniejszych Imperium Ottomanskie. A fortyfikacje stoją do dziś, i budzą niekłamany podziw rozmachem, solidnością wykonania, i malowniczością.
Również sposób fortyfikowania domów się przyjął, bo większość kamień węgielny ma datowany na początek wieku XIX, ale w wielu miejscach przepięknie zintegrowano mury zdecydowanie wcześniejsze.
Obronna architektura jest w Transylwanii regułą nie wyjątkiem, podkreślając kresowy charakter prowincji. W zasadzie nie ma innych wsi niż obronne, ufortyfikowany kościół (często dużo późniejszy niż otaczające go mury) stoi w każdej większej wsi, a cytadela na co piątym wzgórzu.
Zwiedzamy więc Fortecę Chłopską w Saschiz (niestety zamknięta, więc głównie z zewnątrz, ale prześwit pod bramą pozwala zerknąć do środka), kościół warowny Crit (koło którego śpimy w ufortyfikowanym chłopskim domu), kościół warowny Viskri, i cytadelę Rupea (w której podobno pierwsze ślady obecności ludzkiej datuje się na paleolit, kto wie, może byli to prehistoryczni Sasi???).
Cytadele i kościoły warowne budowane były wyłącznie z myślą o skutecznej obronie i przetrwaniu, z maksymalnie wąskimi schodami, malutkimi oknami strzelniczymi, ciemnymi i niskimi izbami w murach/wieżach dla uciekających i obrońców. Ponieważ skała np bazaltowa na której je budowano posiadała walory obronne, niekiedy nawet po prostu wbudowywano ją w pomieszczenie, mimo, że zabierała część metrażu.
Zresztą nadal kwestia wygody czy bezpieczeństwa jest zdecydowanie drugoplanowa. Zwiedzający muszą pokonywać wyjątkowo strome, śliskie i ruchome schody, z chybotliwymi barierkami albo i bez, a jedyne ostrzeżenie jakie dostają brzmi „prosimy nie wychylać się z okien” :-).
Natomiast chłopskie zagrody i domy miały za murami wszelkie wygody, dla gospodarzy i dla inwentarza - w końcu pomiędzy inwazjami jakoś trzeba było żyć.
I pełnią swoją funkcję bardzo skutecznie aż do dziś, niektóre jako gospodarstwa, inne jako część skansenów, a jeszcze inne jako przystań dla turystów, takich jak np my, umożliwiając zanurzenie się w historii i poddanie niesamowitemu urokowi Transylwanii.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 5
- Wednesday, August 27, 2025 at 11:02 AM
- ☀️ 19 °C
- Altitude: 782 m
RomaniaZărnești45°35’41” N 25°23’13” E
Uratowane misie
August 27 in Romania ⋅ ☀️ 19 °C
Dzień zaczynamy wizytą u niedźwiedzi, i jest to taka atrakcja, że nawet M’n’M nie oprotestowują wczesnego wstawania.
Niedźwiedzie w Rumunii co prawda chodzą po ulicach ( i często wchodzą w szkodę, jako, że nauczyły się zdobywać jedzenie w śmietnikach i u turystów), ale to spotkanie odbyło się w sposób całkowicie regulowany. I w dodatku przynoszący niedźwiedziom wymierny pożytek :-)
Zamiast wyczekiwać na misie przy trasie transfogarskiej, gdzie uczy się je wchodzić w szkodę jeszcze bardziej, a do tego można przypłacić to życiem (najpierw swoim, a potem niedźwiedzia) wybieramy się skoro świt, czyli już o 9 rano, do sanktuarium
niedźwiedziowego Libearty. Jest to ponoć sanktuarium największe w Europie, oddalone od Brasova około godziny, i położone (podobnie zresztą jak Braşov) u podnóża Karpat, w gęstym starym lesie.
Choć misie oddziela od nas wysoki płot (dla zdrowia zarówno niedźwiedzi jak i oglądających), są one na wolności, nie w zamknięciu - mają tam dla siebie olbrzymią przestrzeń, 70h na 130 misiów.
Zwierzaki są przepiękne - majestatycznie potężne, i zadziwiają mnogością wielkości i ubarwienia. Z nazwy niedźwiedzie brunatne, a w rzeczywistości od jasno-płowych „blondi” do bardzo ciemno brązowo-szarych. Wszystkie są uratowane, albo bezpośrednio z rąk człowieka, u którego trzymane były w ciasnych, zimnych, metalowych klatkach, na podwórzu, w cyrku albo w zoo (nie chce się wierzyć jak okrutni i bezmyślni w swoim okrucieństwie potrafią być ludzie) albo pośrednio, kiedy z rąk człowieka ginie matka, a młode trafiają do sanktuarium.
Akurat trafiamy na porę karmienia, i choć podobno misie mają bardzo bogatą dietę, której podobno opiekunowie ściśle przestrzegają, złożoną z orzeszków, owadów, i słodkich owoców, i tylko okazjonalnie padliny, przy nas karmione są głównie tą ostatnią. Konkretnie kurczakami, po zapachu sądząc już dobrze skruszałymi. Misiom to absolutnie nie przeszkadza, ponoć takie kurczaki są słodsze (ciekawe kto próbował???).
Nie przeszkadza to również krukom których całe stado korzysta z poczęstunku, nie przejmując się niemal półtonowymi futrzakami.
Chciałoby się z misiami zaprzyjaźnić, ale ponoć nie robią tego nawet opiekunowie, starając się umożliwić im jak najbardziej zgodne z naturą życie. Można za to misia adoptować (poznajcie Cherry https://youtu.be/jNLj7CGsalk?feature=shared :-)) ale a także podziwiać przez internet : http://www.youtube.com/@milioanedeprieteniRead more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 5
- Wednesday, August 27, 2025 at 1:41 PM
- ☀️ 22 °C
- Altitude: 767 m
RomaniaPredeluț45°30’54” N 25°22’1” E
Rozczarowanie z wampirem w tle
August 27 in Romania ⋅ ☀️ 22 °C
Owszem, jest o tym napisane prawie w każdym blogu. Owszem, ostrzegali także w przekazie bezpośrednim Ci którzy tutaj byli wcześniej.
Ale tak jak tysiące turystów przed nami, przecież nie mogliśmy nie zobaczyć zamku Bran!!!
Wiec jakby nie było rozczarowanie na własne życzenie.
Zamek, owszem, architektonicznie znakomity, i świetnie wpisujący się w bajkowy rumuński klimat. Wysoka skała - jest, wieżyczki - są, spadziste czerwone dachy - są, wąskie strome schody i balkony nad dziedzińcem - są.
Ale oprócz tego tłumy z którymi zwiedza się zamek gęsiego, totalnie mizerny wystrój -ani ciekawy historycznie, jakieś krzesło, jakaś skrzynia - ale po co i na co, ani dopracowany w zakresie horroru (dość powiedzieć że rollercoaster wampir w chesington ma bardziej inspirującą oprawę) i do tego nieczytelne tablice z historią zamku, żeby na pewno nic z tej wizyty nie wynieść…
A jako zwieńczenie turystycznej masakry do wejścia do zamku prowadzą Krupowki (dla przyjaciół z UK wolne tłumaczenie to Arab souq).
Więc choć jest to wołanie na puszczy, powtórzę również od siebie - nawet jeśli zdjęcia tego nie oddają - nie warto…Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 6
- Thursday, August 28, 2025 at 3:30 PM
- ☀️ 27 °C
- Altitude: 596 m
RomaniaBrasov45°38’27” N 25°35’15” E
Brasov - miasto fuzji i inkluzji
August 28 in Romania ⋅ ☀️ 27 °C
Do Brasova wjeżdżamy w popołudniowym słońcu przez (oczywiście) pola kukurydzy i słoneczników. Nie sposób nie zorientować się gdzie jesteśmy, jako że nad miastem góruje, zatknięty na górze Tampa, olbrzymi napis w stylu hollywoodzkim -BRAŞOV.
Sielskie pola kukurydzy płynnie przechodzą najpierw w chaty saksońskie, a następnie, zupełnie bez zmiany tempa, w olbrzymie bloki socrealistyczne, koszmarki rodem z minionej epoki, wielkie, ciężkie, niezgrabne (choć aspirujące do architektury z polotem) monstra z betonu.
Ale to tylko etap. Kilka ulic dalej betonowe monstra zastępują biedermeierowskie kamieniczki zinterpretowane po rumuńsku - z wieżyczkami, wykuszami i balkonikami.
Im wyżej jedziemy (a ulice się wznoszą podgórzem Tampy) tym uliczki robią się węższe a kamieniczki mniejsze, i wszystko płynnie komponuje się ze starymi fortyfikacjami, Tampą górującą nad miastem, nowoczesnym centrum handlowym i starym rynkiem.
Taki jest właśnie Braşov, mieszanka stylów, religii, kuchni i kultur. Miasto w którym co 20 metrów odkrywa się malowniczy zaułek, wieżyczka, wykusz, albo potworek z betonu i metalu. W którym kościół ewangelicki dzieli plac z prawosławnym, kłania się katolickiemu, a towarzyszy im synagoga. Gdzie średniowieczny mur otacza nowoczesny stadion (otwarty dla mieszkańców), muzeum sportu w drewnianym wiedeńskim pałacyku z końca XIX w otwiera się frontem na korty tenisowe, a bokiem przytula do bastionu tkaczy z XV w.
Dodatkowo, pewnie ze względu na bliskość gór, Braşov narzucająco się przypomina polskie miejscowości uzdrowiskowe -Krynicę, Polanicę Zdrój czy Szklarską Porębę. W parkach miejscowi grają w szachy na kamiennych stolikach, u podnóża Tanpy przygotowano miejskie korty tenisowe i boiska do kosza, a na samą Tampę można w założeniu wjechać koleją linową. W założeniu, bo niestety właśnie jest w remoncie, i dlatego nasze pierwsze podejście do oglądania panoramy Brasova z lotu ptaka kończy się fiaskiem. Podobny rezultat ma podejście drugie, kiedy po wspięciu się na Cytadelę Straży zamiast obiecanej panoramy możemy pooglądać krzaki. Cytadela też niestety jest w remoncie, a szkoda, bo z rycin wygląda bardzo ciekawie. Dopiero podejście trzecie, pod okrągłą wieżę, zwieńcza sukces, i seria zdjęć czerwonych dachów i wież kościołów.
Kosmopolityczny i inkluzyjny jest również nastrój w mieście, bardzo łatwo jest się poczuć tu u siebie, i całkowicie zadomowić.
Wszędzie witają przybyszów z otwartymi ramionami, jak swoich (ma to zapewne częściowo związek ze spodziewanym zarobkiem, ale Rumuni są po prostu autentycznie serdeczni i mili), łącznie z synagogą, gdzie nie tylko zapraszano nas do wnętrza w celu zaznania ukojenia zmysłów, ale także wysłano pod replikę ściany płaczu (pytając najpierw czy mieliśmy już okazję odwiedzić tą prawdziwą w Jerozolimie).
A wszystko zaczęło się rzecz jasna od …Sasów, którzy założyli tu twierdzę na krańcach ówczesnej cywilizacji, gdzie za górą Tampą była już tylko dzicz, a Braşov stanowił ostatni bastion. Paradoksalnie, współczesna inkluzyjność może jest również dziedzictwem Saksonów, którzy przecież nade wszystko byli kupcami, pewnie z definicji otwartymi na nowości i nietypowość towarów i idei zarówno z orientu jak i z Europy Zachodniej :-).Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 8
- Saturday, August 30, 2025 at 10:53 AM
- ☀️ 21 °C
- Altitude: 969 m
RomaniaSăcele45°34’10” N 25°38’34” E
A na ścianach wąwozu siedem drabin
August 30 in Romania ⋅ ☀️ 21 °C
Mając góry na wyciągnięcie ręki nie sposób nie skorzystać. Z wędrówki na szczyt Tampy w palącym słońcu rezygnujemy, ale za to nasz KO-wiec namierza krótki acz stromy wąwozik pełen wodospadów i rzeczonych drabin.
Niecałe 20 minut od miasta, rzecz jasna wśród pół kukurydzy i słoneczników, otwiera się dolinka całkiem bezkidzka. W szczerym polu kwitnie również prywatna inicjatywa - z opłat za parking miejscowi wystawiają dostatnie murowane domy, przy szlaku mini-bary z piwem i szaszłykami, wózek z kawą, gofry i stragan z owocami leśnymi i napojami przemyślnie chłodzonymi w strumieniu. A do wąwozu prowadzi bity leśny trakt wzdłuż rzeczonego strumyka, pod obłędnie strzelistymi sosnami.
Sielsko, słonecznie i prawdziwie wakacyjnie.
A w wąwozie obiecane drabiny. Strome, mokre i śliskie, prowadzące wzdłuż szczelin i wodospadów, spadających z dzikim impetem i rozbryzgiem. A na drabinach stonka, z dziećmi (często 5+ na dwójkę dorosłych) ze starszymi osobami, i z osobami o gabarytach znacząco ponad średnią (i nie mówimy tu o kulturystach).
I tylko taką myśl nachodzi, że wystarczy jeden mylny krok, i nie tylko leci ktoś z drabiny na łeb na szyję, ale przy okazji sprasowani dostają wszyscy poniżej :-).
Ale dla takich widoków warto chyba ryzykować :-).Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 8
- Saturday, August 30, 2025 at 2:44 PM
- ☀️ 30 °C
- Altitude: 480 m
RomaniaSibiu45°45’0” N 24°6’34” E
ASTRA: wycieczka etnograficzna
August 30 in Romania ⋅ ☀️ 30 °C
Ponieważ ostatnio niewiele zwiedzaliśmy, postanowiliśmy nadrobić zaległości odwiedzając największy w Europie skansen.
Z Sibiu w zasadzie można do niego dojechać na rowerze, i prawdę mówiąc w samym skansenie też rower by się przydał - albo chociaż rolki- bo teren jest rozległy, z ponad 10km ścieżek, i setkami chat do obejrzenia.
Samych wiatraków i młynów rozmaitych (wodnych, ręcznych, dużych, małych, z jednym kamieniem i kilkoma) jest ze czterdzieści. A dalej chaty pasterskie, gospodarstwa winiarskie i piwowarskie, prasy do wyciskania oliwy, jabłek i wina, i dostatnie domostwa przeniesione tu z całej w zasadzie Rumuni.
Nad jeziorem zrekonstruowane chaty rybackie z Delty Dunaju (porównamy na ile autentyczne za kilka dni), i młyn pływający, zaskakujący konstrukcją.
I jeszcze część rzemieślnicza, choć tu brakuje trochę detalu technicznego - jest co prawda opisane, że w tym gospodarstwie wyrabiano tkaniny z lnu, w tym z jedwabiu, a w tym z koziej sierści (dla każdego według gustu, a może zasobności sakiewki), ale zamiast warsztatów są tylko izby mieszkalne, a w tych dużej różnicy nie widać :-).
Różnica za to jest w płotach, które w zasadzie w każdym domu są wg innego wzoru. Z trzciny, z gałęzi, z desek, z kamieni, splatane, zbijane, układane - spokojnie doktorat można by z płotów napisać. I oczywiście z bram, które wreszcie można do woli fotografować, bo jednak trochę trudno zatrzymywać się co 20 metrów i gospodarzom żyjącym w wioskach zdjęcia płotu robić.
Nie ma się co dziwić że bilety sprzedawane są na cały rok, w jeden dzień trudno ten ogrom obejść, i przyswoić, zdecydowanie wielkie brawa dla projektu za rozmach, pomysł, wykonanie i detal.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 8
- Saturday, August 30, 2025 at 10:25 PM
- ☁️ 23 °C
- Altitude: 432 m
RomaniaSibiu45°47’36” N 24°9’24” E
Jeśli Sibiu to tylko nocą
August 30 in Romania ⋅ ☁️ 23 °C
Urokliwe, magiczne, przyciągające jak magnesem - takie jest Sibiu, do złudzenia przypominające Kraków atmosferą brukowanych uliczek i setek kawiarni.
Fragmenty murów całkiem jak wzdłuż plant, wieże i baszty, i nawet coś na kształt barbakanu, w którym obecnie mieści się filharmonia z operą.
I dwie absolutnie powalające katedry, jedna anglikańska, a druga prawosławna, zachwycające rozmachem i zupełnie nietypowe.
W przeciwieństwie do Brasova, Sibiu jest całkowicie spójne, ale też pełne podcieni, zakątków, i, oczywiście, wież i wieżyczek. Założone jako Hermannstadt, zgadnijcie przez kogo :-). I przez wieki stopniowo przekształcające się w stolicę kultury, teatru i muzyki.
Przemierzamy Sibiu nocą, uciekając przed upałem, a Sibiu tętni życiem, na dwóch głównych placach statecznym i eleganckim, przy stolikach kawiarnianych i w ogródkach restauracyjnych.
A po przejściu przez Turnul Scarilor (wieżę ze schodami) wchodzimy prosto w największą imprezę w mieście, roztańczoną, rozbawioną, zatłoczoną Stradę Turnului.
Tylko przez te dwa dni w roku, jakby specjalnie dla nas, festival muzyki ubrania. I jak tu się nie zakochać w Sibiu???
Pasajul Scarilor (pasażem ze schodami) opuszczamy imprezę, i docieramy pod jedną z dwóch katedr, ewangelicką, oczywiście o tej porze już zamkniętą, ale i tak zachwycającą rozmachem gotyckiej architektury.
Za to kilka ulic dalej zachwyca katedra prawosławna, która, zaskakująco, szeroko otwartymi wrotami zaprasza do środka, i tam oszałamia nieprawdopodobnie kolorowymi freskami. Dzięki nowoczesnej technologii możemy się tym wrażeniem podzielić w 3D: https://photos.app.goo.gl/Jedh9PSFoz4SCuor7
I już tylko czekoladowe ciastko w zachwalanej cukierni (otwarta do 22h), jeszcze jedno okrążenie małego i dużego rynku, i wzdłuż murów można wracać, planując kolejną wizytę w Sibiu.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 9
- Sunday, August 31, 2025 at 12:08 PM
- 🌧 20 °C
- Altitude: 434 m
RomaniaCârțișoara45°45’30” N 24°34’21” E
Najpiękniejsza trasa górska w Europie
August 31 in Romania ⋅ 🌧 20 °C
Trasa Transfogarska. Jedna z najpiękniejszych i najbardziej widokowych tras górskich w Europie. Jeden z punktów kulminacyjnych naszej wyprawy, wyczekany i wyobrażany, już w zasadzie od lat.
Przygotowujemy wszystkie możliwe aparaty i urządzenia nagrywające, komórki, drony, lornetki. Szykujemy buty trekkingowe i plecaki na przejście po Fogarach. KO-wiec planuje trasę najlepszych podejść, najbardziej spektakularnych widoków. Trochę obawiamy się tłumów na trasie ze względu na ostatnią niedzielę wakacji I….tutaj rozlega się dźwięk trąbki oznaczający porażkę w teleturnieju.
🎵🎶🎶🎶🎵🎵🎵
Rano budzi nas ulewny deszcz. I mgła.
I gwałtowne ochłodzenie o kilkanaście stopni.
W deszczu zwijamy się z Sibiu, w deszczu pakujemy auto i nasze przygotowane do wycieczki plecaki, w deszczu w sznurze aut wyruszamy. Z upływem kilometrów aut jest coraz mniej, a mgła coraz gęstsza :-).
Zatrzymywać się na przygotowanych miejscach widokowych sensu w ogóle nie ma, ale dzielnie wspinamy się kilometr za kilometrem. Nie będzie pogoda pluć nam w twarz (hmmm, tak w zasadzie, to będzie, w twarz, plecy, nogi, i nie tyle pluć co wiadrami chlustać.)
Na samej przełęczy okazuje się że takich niezłomnych (czytaj:szalonych) jak my jest legion. Wszyscy w pelerynach, pod parasolami, w goreteksach, w sumie bez znaczenia, spływają deszczem, i w tym deszczu wyczekują chwilowego okienka w chmurach, w deszczu jedzą gotowaną kukurydzę, szaszłyki i słodkie trdle. Dołączamy do nich - w potokach deszczu, i choć na trek w tej mgle i ulewie się nie wypuścimy, idziemy choć pooglądać jeziorko i spróbować choć przebłysk jakiegoś widoku złapać.
Co się udało - widać na zdjęciach.
Piszą że Transfogarska jest prawie najpiękniejszą w Europie trasą. Że przewyższa o kilka pozycji Trollvegen w Norwegii. Porównując w takich samych warunkach aury - zdecydowanie nie zgadzamy się z tą opinią. Trollvegen we mgle jest zdecydowanie bardziej klimatyczna, tajemnicza i widokowa. Transfogarska jest po prostu smutna.
Natomiast miła niespodzianką były zupełnie autentyczne niedźwiedzie, które spokojnie czekały na turystów wzdłuż drogi, licząc na darmowe przysmaki. Zupełnie wyluzowane, nie namolne, grzecznie ustawiały się przy poboczu i wyczekiwały czy ktoś się zatrzyma i je czymś smakowitym poczęstuje. Jest nawet mama z dwójką maluchów, w końcu trzeba je kształcić, a poza tym, na pewno maluchom ktoś rzuci więcej przysmaków.
Oczywiście - jest to surowo zabronione. Ale ponieważ na znakach artysta z ułańską fantazją namalował zakaz karmienia niedźwiedzi pizzą, nie ma co się dziwić, że wielu turystów decyduje się interpretować znaki dosłownie…
Post scriptum: o północy dostajemy alert na komórki, że w naszej wsi widziano niedźwiedzia, i żeby nie wychodzić z domu. Także niewinne karmienie przyzwyczaja misie do łączenia obecności ludzi z obiadkiem, co w efekcie tworzy problemy i dla misiów i dla ludzi. Nie wychodzimy - oby misiek szybko zrezygnował i wracał do lasu…Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 10
- Monday, September 1, 2025 at 11:45 AM
- ☀️ 20 °C
- Altitude: 830 m
RomaniaCăpățânenii Pământeni45°21’13” N 24°38’5” E
A po deszczu przychodzi słońce
September 1 in Romania ⋅ ☀️ 20 °C
Już wczoraj wieczorem niebo zaczęło się pięknie przecierać, i rano obudziło nas jaskrawe słońce z błękitu bez jednej chmurki. Trudno nie zadumać się nad złośliwością aury…
Nie powiedzieliśmy jednak ostatniego słowa, bo i tak na dziś mieliśmy zaplanowany krótki acz bardzo stromy trek do cytadeli Vlada Palownika Drakuli.
1408 schodów, na szczęście dość płaskich, i na szczęście zacienionych strzelistymi sosnami.
Trochę mamy duszę na ramieniu ze względu na wczorajsze spotkania z niedźwiedziami, i nocną wizytę misia w wiosce. Jednak Pani sprzedająca bilety zapewnia, że teren jest przed misiami dobrze chroniony. Rzeczywiście, teren jest ogrodzony, a do tego wzdłuż schodów, prowadzonych w poprzek bardzo stromego zbocza zamontowano solidny elektryczny pastuch - który na pewno ostudzi misiowe zapędy. Tyle tylko, że po kilku piętrach pastuch przeniesiony zostaje na drugą stronę schodów, poniżej barierek i ścieżki. Czyli zamiast chronić przed misiami, zabezpieczy przed upadkiem w przepaść, jednocześnie podsmażając niefortunnego turystę. Misie to lubią, smakołyk nie tylko im nie przepadnie, ale jeszcze zostanie odpowiednio przyrządzony.
Sama cytadela jest w ruinie, ale widok z niej roztacza się wspaniały, na koniec trasy transfogarskiej, rzekę i otaczające pasma górskie. Pejzaż zachwyca, ale nadal, nawet zalana słońcem, Transfogarska przegrywa z Trollveggen.
I to już koniec pierwszej części naszej wyprawy, z Transylwanii przenieśliśmy się na Wołoszczyznę, i dalej uderzamy do Delty Dunaju i nad Morze Czarne - być może odkryjemy część Rumuni niezależna od Sasów!
Powiększa się też nam stan ekipy, teraz zgodnie z duchem starych wypraw auto jest całkiem odpakowane, a na tylnej kanapie muszą się zmieścić trzy sztuki młodzieży :-).Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 11
- Tuesday, September 2, 2025 at 8:58 AM
- ☀️ 23 °C
- Altitude: Sea level
RomaniaSulina45°9’18” N 29°44’40” E
Po falach Dunaju na kraniec Europy
September 2 in Romania ⋅ ☀️ 23 °C
Spędziwszy niemal cały wczorajszy dzień w aucie, przenosimy się na dziki wschód Europy, prawdziwe pogranicze, gdzie nie prowadzą już żadne drogi, nawet bite.
Wieczorem dojeżdżamy do Tulcei, i, ku rozpaczy młodszej części drużyny, bladym świtem (czytaj 8:30) okrętujemy się na Mercurym, niewielkiej łódce, która poniesie nas przez Deltę Dunaju.
Pierwsze wrażenie - Dunaj jest olbrzymi. A delta zajmuje obszar ponad 4000 km2. Nasza łódeczka jest jak ziarenko słonecznika w porównaniu z ogromem Dunaju, i gdyby nie ryk silnika czulibyśmy się całkowicie zatraceni w krajobrazie. Tym niemniej nie ma na co narzekać, bo dzięki temu właśnie silnikowi zręcznie pokonujemy labirynt odnóg, kanałów i jezior, i mamy szansę dopłynąć do samego ujścia, i wrócić jeszcze tego samego dnia.
Początek mija spokojnie, Tulcea żegna nas nabrzeżem turystyczno- militarnym, a my (z rykiem silnika) zanurzamy się w trzciny. Mamy obiecane oglądanie dzikiej przyrody i ptaków, trochę ten silnik jest jednak niepokojący…
Dzika przyroda jest jednak najwyraźniej przyzwyczajona, bo nie odlatuje w panice, zwłaszcza że końcówkę dystansu już zawsze skracamy po cichutku. A ptaków jest rzeczywiście zatrzęsienie, ponoć gniazduje tu 100 gatunków samych mew. My zaczynamy jednak zupełnie inaczej, i całkowicie zaskakująco - jako jedne z pierwszych czekają na nas orzeł i sokół, których raczej się tutaj nie spodziewaliśmy, zresztą w połowie dnia do drapieżników dołącza jeszcze sęp…
I oczywiście kormorany (które jak się dowiadujemy muszą się co jakiś czas suszyć, więc obsiadają pnie wystające z rzeki i żywe drzewa, a także np druty wysokiego napięcia), czaple, łabędzie, kaczki, pelikany (trochę inne niż w Peru) i zimorodki. I setki innych których nie rozpoznajemy. Pływają, latają, suszą się, polują, są dosłownie wszędzie, i blisko, na wyciągnięcie ręki niekiedy. A kiedy akurat nie ma ptaków, można podziwiać całe pola lilii wodnych, częściowo przekwitających w płytkich kanałach, ale przecudnie rozkwitniętych na większych jeziorach.
Po czterech godzinach dopływamy do Letei, jednej z ostatnich osad rybackich w Europie. Krajobraz jest niesamowity - stepy i piaski, olbrzymie puste przestrzenie, cisza i tylko wiatr robi zamieszanie w sieciach rybackich. Koniec cywilizacji jest tu całkowicie namacalny. Nad Dunajem pasą się stada krów i koni, brodząc w wodzie albo częstując się krzewinami wyrastającymi z piachu, przez nikogo nie pilnowane, zupełnie samopas.
Z łódki przesiadamy się na wóz terenowy, zespawana z krawędziaków i arkuszy blachy paka, z prostymi siedzeniami, szoferka przystosowana ze Stara, i może nawet jakieś podstawowe zawieszenie jest - ale na wszelki wypadek pokazują że mamy się mocno trzymać, i ruszamy przez step i piachy na „safari”. Wrażenie jest bardzo autentyczne, pojazdem i nami w nim trzepie na każdą stronę, ale poświęcenie zostaje nagrodzone, gdy dojeżdżamy do miejsca popasu (dzikich???) koni. Konie są absolutnie przepiękne, smukłe, eleganckie, z błyszczącą sierścią, i najwyraźniej bardzo szczęśliwe życiem na krańcu świata. Ich dzikość poddają w wątpliwość numery namalowane na zadach, ale kto wie, może w Rumuni dzikie konie są numerowane???
Po koniach jeszcze las dębowy w rezerwacie na wydmach (przewodnik z dumą opowiada, że kiedyś było to dno morza, i stąd ten piach), i powrót przez koleiny do Letei.
Letea położona jest głęboko w delcie, ale jeszcze nie u samego ujścia. Dla nas kolejny cel: Morze Czarne. I kolejne 40 min z nurtem Dunaju, wśród trzcin, chat rybackich, stąd krów i koni pławiących się przy brzegach, i oczywiście ptactwa.
I wreszcie są! Sulea, a w niej dwie latarnie morskie, opuszczona z XIXw i współczesna, dużo bardziej monumentalna i dużo brzydsza. Sulea jest zresztą idealnym przykładem Rumunii. Mieszka tu 6000 osób, ale kościołów jest trzy, każdy innego wyznania…
Z Sulei Dunaj do Morza Czarnego prowadzi w kamiennym nabrzeżu, od północy oddzielającym zatokę Musura, a od południa wody Morza Czarnego. Na nabrzeżu szpaler ptaków, chyba wszystkie gatunki przysłały reprezentacje. I na koniec dnia docieramy, nieco ogłuszeni, ale na pewno oczarowani, do jednego ze wschodnich krańców kontynentu. Główki nabrzeża zostają w tyle, a my wypływamy z fal Dunaju na fale Morza Czarnego, większe, groźniejsze i wyraźnie morskie.
A na zwieńczenie spotkań z dziką przyrodą, i gratulując osiągnięcia celu, w Morzu Czarnym witają nas delfiny.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 12
- Wednesday, September 3, 2025 at 11:45 AM
- ☀️ 27 °C
- Altitude: 15 m
RomaniaIstria44°32’48” N 28°46’21” E
W imię Hermesa i Merkurego
September 3 in Romania ⋅ ☀️ 27 °C
A czasem także Aresa, Zalmoksisa i Marsa, trwała Histria przez czternaście stuleci. Założona przez Jonów z Miletu w VII w p.n.e. stała się pierwszym miastem na terenie Rumunii, głównym centrum handlu na zachodnim brzegu Morza Czarnego, ze Scytami, Trakami, Jonczykami i resztą starożytnej Grecji. Port idealnie usytuowany żeby przyjmować galery z towarami z np Anatolii, i wyprawiać je dalej w górę Dunaju, czyli Istros (uprzednio oczywiście omytowawaszy).
Po Grekach Histrię płynnie przejęli Rzymianie, a jeden z okresów złotych przypada na panowanie Hadriana ( tego od muru Hadriana na granicy Anglii i Szkocji), który ponoć Histrię szczególnie doceniał. Trzeba mu przyznać, miał rozmach, przynajmniej geograficzny!
Ale wracając do Histrii. Jako, że Scytowie i Tracy to ludy może i zaawansowane rzemieślniczo, ale głównie bitne, co jakiś czas zamiast handlować biżuterią ze złota i srebra czy kubkami z gliny, stwierdzali, że najazd na Histrię jest lepszym pomysłem. I za każdym razem zostawali odparci - oprócz zamiłowania do handlu Jończycy, a później Rzymianie przywieźli ze sobą również sztukę stawiania murów obronnych i skutecznego ich użytkowania.
Najwyraźniej uważana za bardzo atrakcyjny kąsek, Histria najeżdżana była i broniła się, a następnie odbudowywała 20 razy w ciągu czternastu wieków, wynik, trzeba przyznać imponujący, by koniec końców ulec hordom barbarzyńców w połowie VIIw. Wytrwałość i skuteczność wzbudza niekłamany podziw, ale i refleksję kresu i przemijania cywilizacji, nawet najpotężniejszych.
Zwiedzamy ruiny Histrii praktycznie zupełnie sami, i może dzięki temu, choć nie są dopieszczone, ani specjalnie przygotowane do zwiedzania, w stanie w zasadzie ciągle surowym, robią niesamowite wrażenie. W palącym słońcu, z bryzą od morza przynoszącą dźwięk rozbijających się fal i okrzyki mew, mury rzymskiego kompleksu, z łukami, łaźniami, kolumnami, częścią mieszkalną, targową i reprezentacyjną aż pulsują historią. Dodatkowo jest to aktywne stanowisko archeologiczne, udaje się nam więc nie tylko zanurzyć w klimacie historii antycznej, ale też porozmawiać z ekipą odkopującą kolejne poziomy ruin.
Choć najmłodsza część, z ostatnich 200 lat jest odsłonięta, większość kompleksu (80 km2!) jest ciągle pod ziemią. Ekipa archeologiczna właśnie dokopuje się do niższego poziomu, wcześniejszego o kilkaset lat, ekscytacja i poruszenie jest więc znaczne.
Z łaźni rzymskich przechodzimy nad brzeg jeziora (w czasach antycznych Histria była nad samym morzem, Dunaj przez wieki naniósł mierzeję, i teraz od morza oddziela ją jezioro Sinoe i wąski pasek piasku.
To tu założona została Histria po raz pierwszy - i tu ruiny greckiego portu są ledwie widoczne spod porastających je krzaków i trawy. Tym niemniej klimat przygody i aktywnego życia portowego, choć w wyobraźni, nadal trwa.
Kiedyś być może ten kompleks będzie równie turystyczny co Pompeje czy Zamek Bran. Odtworzone zostaną mury, wykopane wcześniejsze budynki, a wśród łąk i piachów półwyspu rozłożą się stragany i restauracje. Ale póki co jest tu przepięknie, pusto i cicho, i przy odrobinie wyobraźni można poczuć tętniący życiem antyczny port i miasto i w spokoju cieszyć się urokiem i odosobnieniem miejsca i czasu.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 13–15
- September 4, 2025 - September 6, 2025
- 2 nights
- 🌬 27 °C
- Altitude: 9 m
RomaniaCostinești43°55’54” N 28°38’2” E
Basen czy morze, oto jest pytanie!
Sep 4–6 in Romania ⋅ 🌬 27 °C
W życiu każdego podróżnika przychodzi moment, że musi na chwilę przysiąść i odsapnąć. Ku totalnemu zdziwieniu dotyczy to również naszego KO-wca.
Nasz odpoczynek wypada nad samym brzegiem Morza Czarnego, na samym końcu wsi, gdzie już tylko trawy, puste działki czekające na sprzedaż, albo domy dopiero w budowie, paskudne hotele kurortu widać tylko na horyzoncie, a słychać jedynie szum fal i rozgłośne cykanie świerszczy bądź cykad.
Bungalowy jak z obrazka w folderze (choć była chwila stresu kiedy mijaliśmy ostatnie coraz bardziej rozpadające się zabudowania, a ich nie było widać na horyzoncie). Do tego, z uwagi na środek tygodnia i fakt że jest już w zasadzie po sezonie, cały niewielki ośrodek mamy praktycznie dla siebie. Pełna błogość i idealne miejsce na podróżniczy i mentalny reset.
To pozytyw. Negatywem jest, że jako że wspomniany sezon się skończył, w najbliższej wsi i kurorcie turystycznym pozamykano również w zasadzie całą gastronomię, a że w ośrodku nie przewidziano gotowania, mamy dodatkowe wyzwanie - jak tu upolować obiady na trzy dni…
I jeszcze jest zaskoczenie. Z mapy wynikało jasno, że będziemy mieszkać koło plaży. Nie wspominano jedynie, że jest to plaża naturystów :-D. A w zasadzie małe miasteczko namiotowe naturystów. I że jak się człowiek przypatrzy, to może oglądać np two ugly naked men na paddle board… Na szczęście żeby się przypatrzeć trzeba się postarać i wychylić, więc unikamy wrażeń mało estetycznych i zamiast na plażę patrzymy na niebo i morze. W sumie wielka szkoda, bo plaża wygląda na bardzo urokliwą, i fantastycznie biegną do niej morskie fale.
Pierwszego dnia odkrywamy czynną restaurację i plażę dla tych którzy preferują kostiumy kąpielowe. Pełna błogość i relaks.
Przenosimy się tylko z tarasu na basen, i ze słońca w cień. Wszędzie błękit, morze ciemnobłękitne, niebo jaskrawo błękitne, woda w basenie połyskliwe błękitna.
Drugiego dnia całkiem wyluzowani napawamy się błogim spokojem na tarasie z widokiem na morze i niebo (bez widoku problematycznej plaży), słuchając szumu fal i cykad, kiedy nagle z sąsiedniej parceli na cały regulator bałkański folk - disco. Taka Kayah&Bregovic tylko po rumuńsku. I za chwilę - Golce. Po rumuńsku. I Kayah. I Golce. Nagle słychać podniesione głosy - chyba wkurzony sąsiad - cisza. I za 10 min Kayah. I Golce. Wkurzony sąsiad. Cisza. Niemiecki metal. Kayah. Golce. Muezzin.
Po 3 godzinach wysyłamy korpus dyplomatyczny żeby wynegocjować choć ograniczenie decybeli. Korpus wchodzi na posesję, tam kilkunastu rosłych, brodatych i obwieszonych łańcuchami Rumunów, ewidentnie wyszykowanych. Wszędzie balony i kwiaty. Korpus uśmiecha się i grzecznie tłumaczy, że rozumie że jakaś okazja, i że świetną muzykę grają, ale czy można trochę ciszej. A tu okazuje się, że jeden z rosłych Rumunów się żeni, i że to wstęp tylko to przygrywka, bo weselisko będzie całą noc. Co zrobić, korpus uśmiecha się i gratuluje, ale prosi żeby choć przed wieczorem trochę przyciszyć, i negocjuje jakieś 3 godziny spokoju.
Wieczorem po taktycznym upewnieniu się, że naturyści pochowali się do namiotów, idziemy podziwiać fale. Okazuje się, naturyści rozgościli się na plaży na dobre - namioty są poogradzane wymyślnie, ozdobione, z totemami, z koralami z muszli, piór, kolorowych światełek - może brak możliwości wyrażenia się w ubraniu kompensują przystrajając namioty i okolice? Właściwie trudno się dziwić, że rozgościli się tam na dłużej, miejscówka jest rewelacyjna. I, oczywiście, szum fal i rozgłośne świerszcze czy może cykady. Światło księżyca czarodziejsko kładzie się na falach, powoli zapada zmierzch.
A my wracamy - i …. Łoooo, MACARENA….Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 15
- Saturday, September 6, 2025 at 2:40 PM
- ☁️ 28 °C
- Altitude: 60 m
RomaniaUrluia44°5’31” N 27°56’45” E
Jedna osada, sześć bazylik
September 6 in Romania ⋅ ☁️ 28 °C
Żegnamy Morze Czarne oddając Neptunowi okulary słoneczne w ofierze, i zaczynamy powrót w stronę Transylwanii i gór Retezat. Droga jak droga, wije się kręta, znów pośród hektarów kukurydzy i słoneczników (mocno już przepalonych słońcem). Łąki, łegi i rozłogi. Konie, krowy, i tiry wymijające zaprzęgnięte w konie furmanki, załadowane sianem, dziećmi, inwentarzem - co kto ma pod ręką i potrzebuje przewieźć (bardzo popularny tutaj środek transportu). A także 5 Lamborghini jedno za drugim.
I wśród tych wypalonych słońcem pól kolejne niesamowite ruiny rzymskie, Civitas Tropaensium, osada przejęta, ustanowiona, i obsadzona osadnikami rzymskimi po wygraniu przez Trajana drugiej wojny dackiej. Na pamiątkę tego wiekopomnego wydarzenia Rzymianie wznieśli również monument, odrestaurowany i ulepszony w duchu socrealizmu lat 70 ubiegłego wieku. Efekt wprawia w osłupienie.
Ruiny Tropaensium są natomiast rewelacyjne. Zagubione wśród pól, na wpół zagrzebane w ziemi, ale wywołują podziw rozmachem i rozległością (w okresie największego rozkwitu Tropaensium zajmowało około 10 hektarów!). I dzięki temu odosobnieniu są również totalnie autentyczne, nie przytłoczone współczesnością, nie przerobione na atrakcje turystyczna. Tylko pola, wiatr, kamienie i my. Bez trudu można sobie wyobrazić mieszczan przechadzających się główną ulicą, via principalis, będącą częścią rzymskiej drogi imperialnej i biegnącą prosto jak strzelił ze wschodu na zachód, zaglądających do łaźni czy świątyni. Z bezchmurnego nieba pali słońce, wypalone trawy leniwie kołyszą się na wietrze, a ruiny dla nas niemal ożywają.
Tropaensium ma oczywiście zacne mury obronne, wzmacniane półokrągłymi basztami, odkryto również trzy bramy miejskie, z których wschodnia i zachodnia górują nad droga imperialną. Wzdłuż drogi pociągnięto doskonale zachowany akwedukt, a po obu stronach otwierają się postawy portyków do posiadłości mieszczan.
I taka ciekawostka. Zgodnie z tutejszą tradycją, Tropaensium kilkukrotnie było równane z ziemią i odbudowywane, i być może dzięki temu dorobiło się sześciu niezależnych bazylik, wzdłuż głównej ulicy długości ok 300m…Rzymianie mieli więc świątyń do wyboru i koloru, choć wszystkie akurat tutaj są tej samej denominacji.
Tak czy inaczej, jedna czy sześć, nie pomogły gdy pod koniec VI wieku Awarowie zrównali je z ziemią, i słuch o Tropaensium zaginął na ponad tysiąc lat.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 15
- Saturday, September 6, 2025 at 8:56 PM
- ☁️ 24 °C
- Altitude: 86 m
RomaniaBucharest44°25’53” N 26°5’55” E
Imperialna mieszanka wyskokowa
September 6 in Romania ⋅ ☁️ 24 °C
Bukareszt. Miasto zupełnie nieznane, nieprzewidywane, i pewnie dlatego totalnie zaskakujące. Połączenie eklektyzmu, neoklasycyzmu, neoromanizmu (zwanego także rumuńskim odrodzeniem) i socrealizmu wbija w ziemię. I tytułowe aspiracje imperialistyczne, widoczne w zasadzie na każdym kroku, prawie tak jak w Waszyngtonie (choć zdecydowanie z bardziej uzasadnionymi związkami z antykiem).
Wjeżdżamy od przedmieść oczywiście, które bardzo szybko przekształcają się w Nową Hutę na sterydach - to pierwszy a może i drugi krąg. Szerokie na 6-8 pasów aleje, trolejbusy, tramwaje, mosty, tunele, i ruch bez ładu i składu. Monumentalne kamienice i biura, przemieszane z mniej lub bardziej udanymi blokami. Pomniki, fontanny, i - w końcu ambicje są zdecydowanie imperialne - gigantyczny łuk triumfalny. GPS prowadzi nas dookoła łuku na wszelki wypadek dwa razy, żebyśmy mogli się dokładnie przyjrzeć.
W miarę przybliżania się do centrum wjeżdżamy w krąg trzeci i czwarty. Tu kamienice stają się dużo bardziej artystyczne, latarnie to prawdziwe cuda sztuki miejskiej, przypominają gigantyczne metalowe kwiaty, a budynki publiczne zdecydowanie inspirują się antykiem.
Centrum Starego miasta to krąg piąty i szósty, śmiało może iść w konkury z Wiedniem czy Paryżem, obłędne (i w większości odnowione) kamienice, zapierające rozmachem dech w piersiach budynki banków, muzeów, galerii i oczywiście kościołów, klimatyczne kawiarnie i bistra. Kafejki przy ulicach, placach, w bramach i w pasażach, gdzie dym z szisz wypełnia powietrze, a parasole rozpościerają się nad głowami. Na ulicach rozbawiony tłum, mieszkańców czy turystów, a co kilkanaście metrów inny wirtuoz na w zasadzie dowolnym instrumencie - gitary elektryczne, skrzypce, saksofon…
I krąg siódmy, kiedy późnym wieczorem wracamy do wynajętego mieszkania, trafiamy instynktownie w samo centrum rozrywki. Tu muzyka już nie akompaniuje tylko narzuca ton, powietrze drga i dudni, tłum taki, że nie da się szpilki wepchnąć. Kawiarnie i restauracje wylewają się na ulicę, nie na granic pomiędzy tymi którzy przechodzą, a tymi którzy biesiadują. Restauracje z wykwintnym menu, goście pod krawatem i w sukni, kelnerzy w śnieżnobiałych koszulach i muchach kłaniają się w pas. Pełna dekadencja. I tylko smutno, że w każdej właściwie witrynie półnagie tancerki wyginają się przy rurach mniej więcej w takt muzyki, nad kołnierzykami, krawatami i dystyngowanym menu. Ambicje imperialne, ale klimat bardzo półświatkowy.
Tak czy inaczej, Bukareszt to na pewno nie jest miasto na jedną noc.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 17
- Monday, September 8, 2025 at 3:12 PM
- ☁️ 15 °C
- Altitude: 1,682 m
RomaniaSălașu de Sus45°23’34” N 22°52’49” E
Drum bun!
September 8 in Romania ⋅ ☁️ 15 °C
Czyli „Szerokiej drogi”. Używane również przez wędrowców pieszych pozdrawiających się na szlaku.
Ostatnie trzy dni naszej wyprawy to przejście przez góry Retezat. Wybrane spośród innych pasm górskich ze względu na najładniejsze zdjęcia w internecie :-). Poniewczasie nasz wywiad internetowy odkrywa, że Retezat jest tak pierwotny, że jedyną możliwością noclegu przy przejściu na drugą stronę jest obozowanie na dziko. Przewożenia namiotów nasz plan bagażowy nie zakładał, wybieramy więc alternatywną opcję, czyli spanie w jedynym schronisku, Cabana Gentiana, położonym na terenie rezerwatu. I tak przejście w poprzek gór zamienia się w serię pętli :-).
Do wyprawy przygotowujemy się solidnie, punktem pierwszym i najważniejszym jest zakupienie sprayu pieprzowego na odstraszanie niedźwiedzi. Jest dostępny tylko w jednym sklepie w Bukareszcie, wygląda na to, że nieczęsto jest to artykuł pierwszej potrzeby (tak się podnosimy na duchu). Futerał z obiektywu aparatu staje się idealną kaburą na spray, więc nasz KO-wiec zyskuje dodatkową funkcję obrońcy szlaku, pogromcy niedźwiedzi. A nam w razie czego pozostaje rozgłośne piszczenie, podobno misie nie lubią wysokich dźwięków.
Oprócz rzeczonego sprayu na niedźwiedzie wyprawa jest zdecydowanie na lekko - zamiast śpiworów prześcieradła, trzy kubki, i z jakiegoś nie do końca wyjaśnionego powodu jeden komplet sztućców. Całe szczęście, że od naszych lat studenckich przemysł turystyczny znacznie się rozwinął, i można zaopatrzyć się w liofilizowane jedzenie w torebkach, tylko do zalania gorącą wodą. Jedna porcja w cenie mniej więcej obiadu w restauracji, ale wygoda jest. Za to kończy nam się niestety krem z filtrem, o czym orientujemy się już daleko po opuszczeniu cywilizacji.
To ostatnie akurat nie będzie specjalnym problemem, bo mimo, że budzi nas przepiękna pogoda, o 11 nadciągają chmury, i prognoza wcale nie jest pozytywna. Już już mamy wychodzić z auta zaparkowanego u lokalnego bacy w ostatniej zagrodzie przed szlakiem, kiedy przez niebo przetacza się rozgłośny grzmot.
Czyli - czekamy na okno pogodowe… Na szczęście dzisiaj tylko 2-3 godziny podejścia do schroniska.
Okno się otwiera, decyzja zapada, wyruszamy. Plecaki są, spray jest, mapa jest, nawet dwie, na komórce i papierową zakupiona w ostatnim momencie od bacy.
Szlak jest w zasadzie pusty, kamienista droga wspina się wzdłuż malowniczego górskiego potoku, który szumi, parska i co kilka chwil spiętrza się w wodospadzikach. Stary jodłowy las jest ciemny, mokry od deszczu, lekko zamglony. Ścieżka prowadzi po kamieniach, głazach i powyginanych korzeniach drzew, zarośniętych dywanem z mchu i trawy, wśród paproci i leśnych dzwonków. Zanurzamy się w ten pierwotny krajobraz i ciszę, zupełnie jak w inną rzeczywistość.
Po 2.5h wędrówki, przerywanej okrzykami zachwytu i uwiecznianiem lasu i wodospadzików na fotografiach, docieramy do schroniska. Cabana Gentiana, 1672 mnpm. Choć szlak przypominał mocno Beskidy, w Beskidach tu w zasadzie byłby szczyt. A Gentiana położona jest na przełęczy, pomiędzy dwoma łańcuchami górskimi, na oko następne tyle nad nami!
Jak się okrążało okno pogodowe wybraliśmy idealnie, ledwie usadziliśmy się na przyrządzanie obiadu (czyli liofilizatow), bez żadnego ostrzeżenia niebo się rozdarło, i następne kilka godzin upływa w ulewnym deszczu. My na szczęście oglądamy go z suchego wnętrza schroniska, gratulując sobie właściwych decyzji :-). I współczując z lekką wyższością kolejnym przemoczonym ekipom docierającym do schroniska. Pomimo końca sezonu, poniedziałku i dość paskudnej pogody sala sypialna jest w zasadzie pełna, zdaje się że w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody szpilki się tu nie da wetknąć.Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 18
- Tuesday, September 9, 2025 at 10:15 AM
- ☁️ 10 °C
- Altitude: 2,288 m
RomaniaSălașu de Sus45°22’10” N 22°53’52” E
Dzień Świstaka
September 9 in Romania ⋅ ☁️ 10 °C
Po kolektywnym sprawdzeniu pogody, wszystkie ekipy budzą się o 7 rano jak jeden mąż, i zaczynają przygotowywać do wyjścia. Burz na szczęście nie zapowiadają, ale około południa ma zacząć lekko padać, ważne więc żeby jak najwięcej dystansu ogarnąć zanim nas zmoczy.
Nasz ambitny plan zakłada zdobycie Peleagi (2500 m na 25 rocznicę), i dalej przejście do jeziora Bucura, największego w Retezacie. Ale jak to mówią, opowiedz o swoich planach losowi, żeby go rozśmieszyć.
Zanurzamy się w puszczę jodłową, szlak znów prowadzi wśród omszałych głazów, pni, zwalonych, potrzaskanych drzew, i splatanych korzeni. Mrocznie, nastrojowo i bardzo dziewiczo. Choć szlak jest znakomicie oznaczony, to jest to jedyny ukłon w stronę cywilizacji. Jeśli w poprzek ścieżki przewróciło się drzewo - to trzeba je przekroczyć. Jeśli drogę zagradza rumowisko głazów, to trzeba ją przekroczyć. A jeśli akurat pod nogami otwiera się głęboki wykrot, to trzeba po prostu uważać.
A, jeszcze nad największymi strumieniami przerzucono coś w rodzaju kładek.
Z puszczy wynurzamy się w kosodrzewinę, i zaczyna być naprawdę ładnie. Tyle tylko, że nad pasmem najbliższych szczytów spiętrzają się czarne chmury, a w oddali grzmi. Hmmm. Trochę to jakby niezgodne z prognozą pogody. Szukamy schronienia w kosodrzewinie, i obserwujemy sytuację. Na szczęście wiatr przegania chmury i burzę na południe, wzdłuż łańcucha górskiego, a na naszą dolinkę spada zaledwie kilka kropli deszczu. Hmmm. Może jednak coś tam meteorolodzy wiedzą.
Z kosodrzewiny wychodzimy w piętro hal, przepiękną dolinę otoczoną szczytami (każdy po około 2500), wśród nich też nasza Peleaga, najbardziej dzika, z grzbietem postrzępionym czarnymi turniami.
A w dolince jeszcze dla poprawienia kolorytu i malowniczości siedem stawów, wśród potrzaskanych skał gołoborzy. A wśród skał stado świstaków! Jeden usadza się pod kamieniem, drugi pomyka w poprzek zbocza, trzeci nurkuje w rozpadliny. Wydaje się na wyciągnięcie ręki, ale i zauważyć trudno, i w obiektywie uchwycić niełatwo. A jeśli się udaje to głównie od zadniej strony z ogonkiem, bo jak to świstaki pryskają na wszystkie strony.
Przechodzimy przez głazowisko w kierunku Peleagi, a nad szczytami znów pojawiają się czarne chmury. Niestety, tym razem zdecydowanie bliżej, i kierunek też mają bardzo niekorzystny. Z czarnych chmur zaczynają spadać coraz większe i częstsze krople, a my jak te kozice po głazach wspinamy się w górę zboczą pod nawis skalny, przygotowany jakby na zamówienie. Już, już prawie jesteśmy pod nawisem, gdy niebo rozdziera błysk, 1,2,3,4,5 i grzmot. Uff, nie jest źle, ta burza której nie miało być jest kawałek od nas. Błysk, 1,2,3 i grzmot. Hmmm. Błysk, 1,2,3,4 grzmot ufff idzie sobie od nas :-).
Ulewa na szczęście przechodzi szybko, a na nas pod naszą wiszącą skalą nie spada ani kropla. Wreszcie czas na atak szczytowy.
Wynurzamy się zza naszych skałek, w kierunku siodła, i natychmiast uderza w nas zimny i bardzo porywisty wiatr. Do siodła docieramy, ale na szczyt Peleagi szlak prowadzi po grani, a gran w dodatku wygląda na stożek piargowy i żwirowisko.
Bez większego namysłu podejmujemy decyzję o odwrocie - niech te 25 lat nie będzie ostatnie!
I po krótkiej chwili aura łagodnieje, najwyraźniej aprobując naszą decyzję. Dolinka rozbłyska w promieniach słońca, skały promienieją, jeziorka błyszczą i nawet świstaki wychodzą do nas po raz kolejny.
Cóż, zamiast jeziora Bucura będzie jezioro Gales, i zamiast szczytów przełęcze i doliny.
Tak czy inaczej jest pięknie, dziko, i wyczynowo. A do Retezatu jeszcze wrócimy!Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 19
- Wednesday, September 10, 2025 at 6:44 PM
- ☁️ 22 °C
- Altitude: 492 m
RomaniaBreazova45°30’60” N 22°47’11” E
Sarmizegetuza Ulpia - ruiny III
September 10 in Romania ⋅ ☁️ 22 °C
Sarmizegetuza Ulpia, starożytna stolica prowincji rzymskiej Dacji, założona, jakże by inaczej, przez Trajana. Położona w Sarmizegetuzie, współczesnej wsi. Nie należy mylić z Sarmizegetuzą, stolicą Dacji, położoną w górach jakieś 40 km dalej. To tak dla ułatwienia orientacji w ruinach :-).
Niestety my początkowo nie zauważyliśmy niuansu dwóch Sarmizegetuz, więc pierwszej, Dackiej, nie odwiedziliśmy.
Za to ruiny rzymskiej prowincji -jak najbardziej. Te są oczywiście jak na miasto rzymskie i stolicę prowincji bardzo rozległe, w murach miasta 43 ha, a poza kilka razy tyle. I, być może dzięki bliskości współczesnej cywilizacji, mocno dofinansowane przez EU i lokalnie, i intensywnie odkrywane. Oczywiście, co za tym idzie, wstęp za biletami (choć wygląda na to że z każdej innej strony z wyjątkiem głównej drogi można wejść za darmo). I oczywiście, wszędzie tabliczki : zakaz wstępu, niebezpieczeństwo ‼️⛔️☣️⚠️☢️.
Na horyzoncie zamiast przestworza pól - zabudowania wiejskie, na szczęście Retezat w oddali ratuje trochę perspektywę.
Ale jest amfiteatr, szkoła gladiatorów, ze cztery świątynie, dom prokuratora, forum Romanum (maksymalnie imponujące) i bazylika. Która, jak się okazuje, dla Rzymian była nie świątynią, a budynkiem publicznym, skrzyżowaniem magistratu z sądem. A pomiędzy odkopanymi ruinami - pola uprawne. Pod którymi na pewno kryją się następne warsztaty, świątynie i łaźnie.
Ruiny są miejscem aktywnych wykopalisk, wszędzie odgrzebane stosy kamieni, zabezpieczone wały ziemne, wciąż porośnięte trawa, ale które już oznaczono jako ukrywające kolejne fragmenty murów czy studni. Część odkopanych już ruin nadal nie ma opisu przeznaczenia, pewnie dalej szukają śladów.
Rozmach zabudowy budzi podziw, zarówno amfiteatr jak i Forum Romanum spokojnie mogłyby działać w dowolnym dzisiejszym mieście. Może nie stolicy kraju, ale powiatu na pewno. Gigantyczne potrzaskane kolumny kiedyś zdobiły wejście do Forum, i zapewne jakaś też stała na samym środku placu, sądząc po zamiłowaniu Trajana do pomników. Amfiteatr nie tylko przewidywał osobne wejścia dla notabli i tłuszczy, ale też miał swoją własną szkołę gladiatorów, lazaret i świątynię (Nemesis, która miała przynosić szczęście gladiatorom).
A po przeciwnej stronie miasta - rzędy warsztatów, i, oczywiście jeszcze kilka świątyń.
I niby się wie, że te ruiny muszą być wykopane spod ziemi, i że to co oglądamy to bardzie fragmenty podtrzymujące strop niż podstawa budynku, ale i tak zaglądanie do pokojów magistratu (czy też bazyliki) przez sufit trochę zaskakuje. Lekki dreszczyk emocji budzi też świadomość, że w zasadzie każda kępa trawy, każda górka kamieni po której się chodzi (a wytyczenia ścieżek w projekcie EU nie uwzględniono) kryje konkretny kawał historii.
Projekt restauracji ruin zakłada również wciągnięcie ich w tkankę współczesnej zabudowy, z amfiteatrem przekształconym w scenę eventową. Jak narazie wykonano scenę z desek i toporne kolumny ze stalowych prętów i desek. Na pewno nie naruszają starożytnych murów, ale jeśli chodzi o wkomponowanie się w klimat czy budowlę to raczej spektakularna porażka. Z jednej strony finansowanie na pewno pomaga projektowi architektonicznemu, a jest co wykopywać. Z drugiej, efekt końcowy w amfiteatrze jest nieszczególnie przekonujący…
Chyba jednak wolimy ruiny w stanie dzikim!Read more
- Show trip
- Add to bucket listRemove from bucket list
- Share
- Day 20
- Thursday, September 11, 2025 at 10:33 AM
- ☁️ 22 °C
- Altitude: 247 m
RomaniaHunedoara45°45’1” N 22°53’17” E
Zamek włodarza Siedmiogrodu
September 11 in Romania ⋅ ☁️ 22 °C
Czyli Jana Hunyadego, przyjaciela Władysława Warneńczyka (przynajmniej w piosence) i genialnego dowódcy wojsk Węgier.
Jeden z siedmiu cudów Rumunii (zamek, nie Hunyady) rzeczywiście zasługuje na ten tytuł. Pięknie zachowany zamek gotycki, lekko ulepszony w renesansie, przyciąga wzrok wieżami (oczywiście), czerwonymi spadzistymi dachami na wieżach, murami, i wieżyczkami na murach. Zupełnie jak z bajki. Choć drugim narzucającym się skojarzeniem jest podobieństwo do Wawelu, całokształtu i szczegółów: dziedzińca z arkadami i wież (zwłaszcza jednej). Może to obowiązujący styl w XVI w, a może przyjaźń polsko- węgierska (o Rumunii wtedy raczej nikt nie słyszał). W dodatku wewnątrz murów wrażenie jeszcze się potęguje. Może niekoniecznie przy samej bramie, gdzie witają dwie bardzo wizualne komnaty tortur… Najwyraźniej Rumuni są dumni ze swojego bezkompromisowego dziedzictwa, tym niemniej wrażenie na powitanie jest lekko przytłaczające.
Za to sam dziedziniec jest uderzająco piękny, podobnie jak dwie główne komnaty w zamku - sala parlamentarna i sala rycerska. Surowe mury, bez przesadnych zdobień i wyposażenia, pozwalają podziwiać bez przeszkód architekturę, sklepienia, portale i zakamarki zamku.
A zakamarków jest co niemiara, zamek Hunyadych to istny labirynt sal, schodów, krużganków i wież. Mimo, że kierunek zwiedzania wskazują strzałki, cały czas uwagę odwracają przejścia w jeszcze inne niezbadane korytarze, zazwyczaj prowadzące do wież obronnych. Rezygnujemy więc z kierunkowskazów, i zaczynamy zwiedzanie nieliniowe, idąc tam, gdzie nas intuicja powiedzie. Głównie po schodach, setki stromych schodów raz w górę raz w dół, a często również w poprzek, jako karkołomne skrzyżowania. Jakoś trudno zazdrościć obrońcom albo służbie, która musiała po tych schodach rączo pomykać.
Jeszcze krótki spacer na pobliskie wzgórze, panorama na zamek i miasto, i to już koniec zwiedzania. Żegnamy Hunyadego, żegnamy Hunedoarę, żegnamy Siedmiogród, i w zacinającym deszczu (najwyraźniej Rumunii też żal że ją opuszczamy) mijąc Alba Iulię (może następnym razem) wracamy do Cluj-Napoci i w domowe pielesze, przebierać setki zdjęć z wyprawy.Read more





















































































































































































































































































































































TravelerClarks are decended from Romanian Romany apparently 🙈
4 x 8 nogPlenty to be proud of! I am really enchanted with Romania
Traveler
Are they Storks nest on top of the poles?
4 x 8 nog
Yes! Many of them, pretty much in every village 2 or 3