• Imperialna mieszanka wyskokowa

    September 6 in Romania ⋅ ☁️ 24 °C

    Bukareszt. Miasto zupełnie nieznane, nieprzewidywane, i pewnie dlatego totalnie zaskakujące. Połączenie eklektyzmu, neoklasycyzmu, neoromanizmu (zwanego także rumuńskim odrodzeniem) i socrealizmu wbija w ziemię. I tytułowe aspiracje imperialistyczne, widoczne w zasadzie na każdym kroku, prawie tak jak w Waszyngtonie (choć zdecydowanie z bardziej uzasadnionymi związkami z antykiem).

    Wjeżdżamy od przedmieść oczywiście, które bardzo szybko przekształcają się w Nową Hutę na sterydach - to pierwszy a może i drugi krąg. Szerokie na 6-8 pasów aleje, trolejbusy, tramwaje, mosty, tunele, i ruch bez ładu i składu. Monumentalne kamienice i biura, przemieszane z mniej lub bardziej udanymi blokami. Pomniki, fontanny, i - w końcu ambicje są zdecydowanie imperialne - gigantyczny łuk triumfalny. GPS prowadzi nas dookoła łuku na wszelki wypadek dwa razy, żebyśmy mogli się dokładnie przyjrzeć.

    W miarę przybliżania się do centrum wjeżdżamy w krąg trzeci i czwarty. Tu kamienice stają się dużo bardziej artystyczne, latarnie to prawdziwe cuda sztuki miejskiej, przypominają gigantyczne metalowe kwiaty, a budynki publiczne zdecydowanie inspirują się antykiem.

    Centrum Starego miasta to krąg piąty i szósty, śmiało może iść w konkury z Wiedniem czy Paryżem, obłędne (i w większości odnowione) kamienice, zapierające rozmachem dech w piersiach budynki banków, muzeów, galerii i oczywiście kościołów, klimatyczne kawiarnie i bistra. Kafejki przy ulicach, placach, w bramach i w pasażach, gdzie dym z szisz wypełnia powietrze, a parasole rozpościerają się nad głowami. Na ulicach rozbawiony tłum, mieszkańców czy turystów, a co kilkanaście metrów inny wirtuoz na w zasadzie dowolnym instrumencie - gitary elektryczne, skrzypce, saksofon…

    I krąg siódmy, kiedy późnym wieczorem wracamy do wynajętego mieszkania, trafiamy instynktownie w samo centrum rozrywki. Tu muzyka już nie akompaniuje tylko narzuca ton, powietrze drga i dudni, tłum taki, że nie da się szpilki wepchnąć. Kawiarnie i restauracje wylewają się na ulicę, nie na granic pomiędzy tymi którzy przechodzą, a tymi którzy biesiadują. Restauracje z wykwintnym menu, goście pod krawatem i w sukni, kelnerzy w śnieżnobiałych koszulach i muchach kłaniają się w pas. Pełna dekadencja. I tylko smutno, że w każdej właściwie witrynie półnagie tancerki wyginają się przy rurach mniej więcej w takt muzyki, nad kołnierzykami, krawatami i dystyngowanym menu. Ambicje imperialne, ale klimat bardzo półświatkowy.

    Tak czy inaczej, Bukareszt to na pewno nie jest miasto na jedną noc.
    Read more