Gorący strumyk
3. juli 2021, Island ⋅ ⛅ 12 °COstatni dzień, po upiornej, pełnej meszek nocy. Zapewne wykrakanej przez Mieszka, który na pytanie "i jak Ci się podoba wycieczka?" odpowiadał po angielsku " jak na razie, super". No i, zapewneLæs mere
Ostatni dzień, po upiornej, pełnej meszek nocy. Zapewne wykrakanej przez Mieszka, który na pytanie "i jak Ci się podoba wycieczka?" odpowiadał po angielsku " jak na razie, super". No i, zapewne przez to "na razie", w nocy napadły nas stada krwiożerczych meszek, które nie tylko pogryzły nas bezlitośnie, ale w efekcie wygoniły z kampera do jadalni, gdzie przetrwaliśmy do rana na wąskich, drewnianych, twardych ławach. Owszem, mieliśmy w planie zacząć dzień wcześniej, ale niekoniecznie o 7 po nieprzespanej nocy... A rano, decyzją kolektywu (wybór źródła, wodospady czy trek?) wybraliśmy się na trek wzdłuż gorącego strumyka, przez wodospady i wśród parujących zboczy pagórków :-D. Jak widać , w Islandii o kompromis nie trudno.
Tak czy inaczej, trek bardzo przyjemny, choć w upale żywcem przypominającym Peru, i zakończony kąpielą w górskim strumyku, takim które zazwyczaj bywają orzeźwiająco chłodne. Natomiast ten, dla odmiany, parował i lekko zalatywał siarką, a do tego w zasadzie na całej długości górnego biegu zapraszał do naturalnych basenów, w których można było się moczyć do woli podziwiając krajobraz. Pełna rewelacja.Læs mere
Miała być wyprawa przez lód i ogień. Lodu przez cały tydzień było pod dostatkiem, ale ognia widzieliśmy głównie efekty, w postaci wody w różnych stanach skupienia i temperatury. Aż do dziś. Choć w zasadzie, już od pierwszych rozmów z tubylczymi Polakami było jasne, gdzie musimy pojechać (koniecznie wybierzcie się na wulkan!!). Aż do dzisiejszej rozmowy w punkcie testów na Covida, prowadzonym, a jakże, przez Polaków (czy widzieliście już wulkan??). Oczywiście chodzi o wulkan Fagradalsfjall, który po wiekach uśpienia wybuchł w marcu tego roku. Mimo, że spaliśmy u jego podnóża w dzień pierwszy, wybieramy się zobaczyć go w całej okazałości dopiero dziś, na zakończenie wyprawy. I ten ostatni trek przerasta wszelkie nasze oczekiwania. Bo Fagradalsfjall nie tylko wybuchł, i zaslal dolinę lawą, ale jest nadal czynny, i pluje lawą oraz zieje ogniem, czego się zupełnie nie spodziewaliśmy. Zaraz niedaleko parkingu zaczyna się jęzor zastygłej lawy (tak po prawdzie wulkan po wybuchu przypomina lodowiec, tylko kolor i temperatura nieco inne, no i skala czasowa też). Jęzor jest super, tu dymi, tam śmierdzi gdzie indziej grzeje. Ale szlak prowadzi dalej, i nagle okazuje się, że olbrzymi jęzor to zaledwie mała część pola lawy, które rozciąga się na całą dolinę, i kilka okolicznych szczytów górskich. Skala zapiera dech w piersiach. A za kolejnym zakrętem Maya odkrywa, że na jednym zboczu część lawy jest wyraźnie czerwona, czyli, właśnie, gorąca i aktywna. Im wyżej się wspinamy, tym więcej widać tej gorącej i czerwonej lawy, aż w końcu cała góra jednego z języków żyje i żarzy się bez opamiętania. A za kolejnym zakrętem otwiera się widok na krater Fagradalsfjall, zdecydowanie czynny, aktywny, i mimo odległości wzbudzający duży respekt. Krater pluje językami ognia, dymi i huczy, tworząc imponujący akcent na koniec naszej wyprawy.
Żegnamy go z żalem, odchodząc całkiem karkołomnie po stromym, żwirowym zboczu (kolejny wyraz beztroskiego podejścia Islandczyków do bezpieczeństwa turystów - widzisz, że jest stromo i grunt niepewny, wchodzisz na własne ryzyko, nie jest naszym problemem zapewnianie Ci wygodnej trasy). W stronę zasnutych wieczorną mgłą gór, w stronę wieczornego, choć bynajmniej nie zachodzącego słońca.Læs mere
Powrót do UK wcale nie jest prosty. Wczoraj musieliśmy wpleść w harmonogram test na korona wirusa. Zamówić drugi test, do wykonania po przylocie. Koszt: wycieczka na wieloryby. Tym razem nie opcjonalna...choć zdecydowanie wolelibyśmy oglądać humbaki. Wypełnić locator form ze wszystkimi danymi, łącznie z numerem siedzenia w samolocie.
A dzisiaj rano, o 6, niespodzianka. Udało się nam zostawić coś włączone na noc, i zamiast ruszać w drogę, ruszyliśmy szukać pomocy z odpaleniem silnika... Rewelacja, następny samolot pewnie za tydzien. I cała zabawa z testami itp od poczatku. Okazuje się, że absolutnie żadne auto z wypozyczalni nie jest wyposażone w kable. Więc mimo, że mamy dwa zapasowe akumulatory, to nie jesteśmy w stanie sami sobie poradzić, i trzeba dzwonić po taksówkę z Keflaviku z kablami i pomocą. Na szczęście, przyjeżdża, tym razem brat Litwin, na oko sądząc, i udaje się odpalić. Teraz jeszcze zatankować auto, znaleźć wypożyczalnie (dla ułatwienia na wydruku dostaliśmy zły adres) oddać auto, i dostać się na czas na lotnisko... 8.35 wysiadamy z auta. Odlot o 9:35. bramki zamykają o 9:05. Galopem przez sklepy (oczywiście wężykiem, żeby na pewno mieć szansę wszystkie dobra zobaczyć), przez security (na szczęście puste, przechodzimy w stylu sportowym: sprint przez bramki z rozbieraniem i ubieraniem się), strefę bezcłową, odprawę paszportową, i już jesteśmy przy bramce, 8:55 :-). Jak widać, był nawet czas żeby coś na bezcłówce zakupić :-D. Poziom adrenaliny wraca do normy, M'n'Ms komentują, zupełnie niesprawiedliwie, że z nami to tak zawsze i że można nakręcić thriller o naszym wybieraniu się w podróż, a zwłaszcza na lotnisko. Podobno trzyma w napięciu aż do ostatniej minuty. Może i tak, ale przynajmniej zawsze docieramy w ciekawe miejsca!
Przejechaliśmy 1950km, przeszliśmy po szlakach 80km, zobaczyliśmy góry lodowe, pola lawy, gejzery i wulkan. A jeszcze tyle zostało do zobaczenia! A na zdjęciach uwiecznione kilka pomysłów, które podpatrzyliśmy u innych, do wykorzystania na przyszłość.Læs mere
Rejsende is it lovely and warm x
4 x 8 nog yes! too hot at places, easily 40C+
Rejsende you look very relaxed
Rejsende you can see the stem