Peru
Quebrada Huillapampa

Discover travel destinations of travelers writing a travel journal on FindPenguins.
Travelers at this place
    • Day 24

      Kondory w Colca Canyon

      August 24, 2018 in Peru ⋅ ☀️ 17 °C

      Pomimo wielokrotnych obietnic, że już nie będzie wstawania przed świtem, po raz kolejny musimy negocjować z M'n'Ms pobudkę o 5 rano. Niestety, kondory mają swoje prawa i swój rozkład lotów, a dojechać do nich trzeba. W Tradicion Colca też się do kondorów dostosowują, i zaczynają podawać śniadanie o 5.30. Już poprzedniego dnia sprawdziliśmy możliwości dotarcia do Mirador de Cruz des Condors, i wszyscy zapewniają, że najlepiej będzie złapać lokalny autobus kursowy o 6 am może 6.30. Zatrzymuje się czasami na placu głównym, ale dla pewności najlepiej łapać go koło cmentarza przy głównej drodze. No nic, jesteśmy w Peru, działamy jak Peruwiańczycy.
      Jesteśmy przy głównej drodze na wysokości cmentarza punkt 6, na wypadek gdyby autobus jechał punktualnie. Świt nad Andami jest (jak zwykle) piękny, droga i okolica puściusieńkie.
      Towarzystwa dotrzymuje nam peruwiański szczeniak - kundelek, który już wczoraj towarzyszył nam przy zakupach, a dziś od samego świtu czekał chyba na nas przy hostelu. W każdym razie zameldował się w pełnej gotowości jak tylko przekroczyliśmy bramę. Dobrze, że jest, ubarwia nam czekanie bawiąc się z M'n'Ms i posłusznie gryząc wszelkie patyki które uda się im znaleźć w okolicy.
      Koło 6.20 pojawia się lokalny mieszkaniec, i z zaciekawieniem patrzy co też szaleni gringos robią o tej porze przy drodze. Z dialogu Quechua- hiszpansko-angielsko- polskiego jasno wynika, że mówi: "Panocku, a co żesz wy tu robicie, kiej autobusów juz od zaprzeszłego roku najstarsi we wsi nie widzieli? Tylko transport turistico, z plaza de Armas, Panocku. A żesz te innastrańce durne, widzieliście wy..."
      I w istocie, po chwili wsiada do auta kolegi.
      Nie zrażeni czekamy dalej, w końcu są szanse ze nie zrozumieliśmy do końca, i np mówił że się zmienił rozkład i w soboty autobusy jeżdżą później. W rzeczy samej, z zza zakrętu wyłania się autobus jak malowany, machamy więc na 8 rąk, a kierowca odmachuje wesoło i bynajmniej nie zwalnia...najwyraźniej nie jest to autobus kursowy, tylko z jakąś wycieczką. Jest 6.45. Poddajemy się i idziemy negocjować transport turistico. Taksówek jest do wyboru na Plaza de Armas 4, ale jeden z kierowców wyskakuje zdecydowanie najszybciej, i zgadza się opuścić z ceny 20 soles. Machamy ręką, w końcu chodzi o kondory, i wsiadamy. 7.00 ruszamy. Jeszcze tylko rejestracja nas, numerów paszportów, i upewnienie się że będziemy kupować billeto turistico - cholera, mieliśmy nadzieję, że nie, strasznie drogo te kondory nas wyjdą...
      Tak jak Yanque nie robi jakoś wielkiego wrażenia, zaraz za wioską wjeżdżamy na dobre w kanion, który jest, prawdę mówiąc, oszałamiający. Tak jak koło Cuzco tu też Andy zlocą się i mienią, ale do tego potrzaskane są kanionami i szczelinami w nieprawdopodobnie malowniczy sposób, a uroku dodają kolorowe (białe, żółte i zielone) pola uprawne w dnie Kanionu i w poprzek doliny, poprzednie lane kamiennymi murkami. A na horyzoncie co i rusz pluje dymem wulkan Sabancaya. Prawdę mówiąc, widząc ile dymu produkuje, trudno wierzyć w decydujący wkład ludzkości w globalne ocieplenie. Sabancaya robi, i to w zasadzie bez przerwy, iście krecią robotę, za nic mając porozumienia w Tokio i w Paryżu.
      Kierowca uczynnie chce zatrzymywać się na wszystkich punktach widokowych (a widoki zaiste zapierają dech w piersiach w mgłach poranka), ale poganiamy go: do kondorów, do kondorów. Bestie wg wszelkich relacji latają pomiędzy 7 i 9, a za nic nie chcemy ich przegapić.
      Mijamy punkt poboru myta, niestety nie da się go uniknąć, ale jest tak pięknie, że jeśli tylko przyczyni się to do utrzymania kanionu, to warto zapłacić.
      I w końcu docieramy na mirador - jako jedni z pierwszych w tym dniu. Kondorów brak, nic nie lata, nic nie siedzi na skałach. Jesteśmy wcale nie lekko zaniepokojeni, że dzisiaj zastrajkowaly. Może za silny wiatr, może im za zimno, może nie mają nastroju...
      Platformy widokowe ciągną się wzdłuż Kanionu idziemy więc wzdłuż ścieżki, trochę, by się rozgrzać, trochę by sprawdzić, czy niżej też ich nie ma. Nie ma. Znajdujemy za to znak na mirador de cura- żartujemy więc, choć trochę przez łzy, że może choć kury zobaczymy.
      Przychodzą Peruwianczycy ze słodyczami, lamami i wyrobami ludowymi, jak zawsze gotowi nieba turystom przychylić, ale nawet lamy nie budzą wielkiego entuzjazmu tym razem.
      I nagle - jest!!! Jeden, zaraz po nim (niej?) drugi, trzeci, czwarty i piąty i szósty - a, nie, to cień😉. Cudowne, olbrzymie bestie, są, szybują zaraz obok nas i nieco dalej. Jak mówi Maya: takie duże że trudno uwierzyć że latają. Kiedy lądują, zupełnie wtapiają się w tło, dlatego pewnie zupełnie nie było ich widać. I zaraz do lotu podrywają się następne, te niestety nieco dalej od nas. Mamy też okazję oglądnąć scenkę rodzajową z życia kondorów. Pisklak-kondor ( że pisklak, widać po kolorze, bo wielkością nie ustępuje dorosłym) po chwili latania przysiadł sobie na skale żeby odpocząć - a może nerwy uspokoić. Siedzi, siedzi - całkiem długo, wcale mu nie spieszno do latania. A tu nagle, tata kondor (tata, sądząc po białym kołnierzu), jak go nie dojrzy, jak się nie wkurzy, jak go nie napadnie i nie zgoni. "A kysz a kysz, lataj szczeniaku- tfu, pisklaku, bo jak się nie nauczysz, to kuzyn Ziutek będzie się z ciebie śmiał! Co to za leniwe pisklę, ach ta dzisiejsza młodzież, ja w twoim wieku marzyłem żeby tak sobie poszybować nad kanionem a ty co??? Że niby poemat układasz??? Co to za fanaberie, lataj, no już!"
      No i młody kondor chcąc nie chcąc nie zakończył poematu i poszybował (ale może przycupnął zaraz za skałką i dokończył), a stary kondor rozsiadł się zadowolony na jego miejscu 😁.
      Po mniej więcej pół godziny kondorom nudzi się zabawa na prądach powietrznych, i odlatują albo roztapiają się w krajobrazie.
      Wracamy odnaleźć naszego kierowcę, i w drodze powrotnej sumiennie obfotografowujemy każdy punkt widokowy. Omawiamy tylko kupienia lokalnego alkoholu - pisco, tłumacząc się chorobą wysokościową.
      Przed nami cały długi dzień - dopiero 10, mimo, że za nami już tyle wzruszeń.
      Read more

    You might also know this place by the following names:

    Quebrada Huillapampa

    Join us:

    FindPenguins for iOSFindPenguins for Android