4x8 w poszukiwaniu trolli

July - August 2023
Część drużyny podekscytowana wyprawą na bliską północ, część mocno nieszczęśliwa myśląc o perspektywie długich przejazdów samochodowych. Ale ruszamy do Norwegii, w poszukiwaniu niezapomnianych widoków i oczywiście trolli. Read more
  • 14footprints
  • 4countries
  • 16days
  • 116photos
  • 6videos
  • 5.0kkilometers
  • Day 12

    Zimowanie w skansenie Wikingów

    August 9, 2023 in Norway ⋅ 🌧 11 °C

    „Zimowanie. Moc odpoczynku i wyciszenia”. Jak się okazuje, jest nawet książka pod takim tytułem, napisana przez niejaką Katherine May. Książki nie znamy, ale niespecjalnie mamy wybór, biorąc pod uwagę okoliczności przyrody, zalegamy więc zimować. Ale nie byle gdzie, tylko w okolicy Lysefjord, jednego z najpiękniejszych ponoć fiordów norweskich (choć tu o zwycięzcę trudno, konkurencja jest bardzo zacięta). W dodatku w skansenie wikińskim, w dolinie otoczonej stromymi skałami, wśród starych chat, porośniętych trawą nie tylko na dachu, ale też na wszystkich ścianach, gdzie drogę wskazują rzeźby postaci z mitologii nordyckiej, a pomiędzy chatami wikińskimi, chatkami dla gości i namiotami pasą się iście wikińskie kozy. Do tego nasz domek, choć całkiem nowoczesny, dla dopełnienia klimatu nazywa się Baldur (zaraz obok są Odyn i Freya).
    A w zasięgu krótkiego spaceru (oczywiście w deszczu) mamy jezioro Haukalivatnet, w sam raz na zimowanie drakkaru.
    Nic tylko zimować :-). Choć mamy nadzieję, że jednak pogoda pozwoli się nam wyrwać z zaklętej wikińskiej dolinki, być może już jutro.
    Read more

  • Day 13

    Góra Stołowa po norwesku

    August 10, 2023 in Norway ⋅ ☁️ 11 °C

    Góra Stołowa, czyli Pulpit Rock, czyli Preikestolen. Miejsce pielgrzymek turystycznych, zdjęć z pierwszych stron folderów reklamowych i broszur biur turystycznych.

    Był to tez jeden z punktów programu naszej wycieczki, i z niecierpliwością sprawdzaliśmy prognozę pogody, która przewidywała przejaśnienie i słońce dziś pod wieczór. A tu niespodziewanie błękit nieba i promienie słoneczne zaczęły się przebijać już koło południa, stwierdziliśmy więc, że bardziej ufamy własnym oczom niż prognozom regionalnym, i wyruszyliśmy licząc na korzystny rozwój sytuacji.

    Nie my jedyni - po kilku dniach ulewy, kiedy każdy przebierał nogami w oczekiwaniu na poprawę pogody i możliwość wyjścia na szlak, pierwsze promienie słońca podziałały jak trąbka sygnałowa na wszystkich turystów w okolicy.

    Tuż po zjechaniu z drogi powiatowej, a może nawet wojewódzkiej, na serpentyny prowadzące do obozu bazowego, czyli w naszym przypadku parkingu, okazało się, że prawdę mówił właściciel kempingu. Pogoda po drugiej stronie fiordu może być całkiem inna… Zatem zamiast krótkich spodni pobrać kolejny oblekamy się w wiecznie już wilgotne ubrania przeciwdeszczowe, i ruszamy kłusem pod górę, żeby wyprzedzić tłumy, i licząc na to, ze słońce nas dogoni po drodze.

    I dogoniło! Mimo, że kłusowaliśmy dzielnie, tym razem wyszukując dogodnej drogi nie tule wśród kamieni, co wśród tłumów godnych Krupówek. A w kłusie mijaliśmy krajobrazy choć inne od tych w dolinie trolli - bardziej przyjazne, zbocza gór łagodniejsze, podmokłe łąki intensywnie zielone i poprzerastane wrzosami, a wśród nich rozrzucone kapryśnie głazy i kamienie - to także zadziwiająco urokliwe, i jednak pełne surowego piękna zaklętego we wszechobecnych szarych skałach.

    Z podmokłych łąk przeszliśmy już tradycyjnie we wspinaczkę po kamiennych rumowiskach, która doprowadziła nas nad skalny płaskowyż, nadal pnący się spiralnie w górę. Tenże płaskowyż, poprzecinany strumieniami, jeziorkami i mini- wodospadami, urywa się nagle z jednej strony, kończąc pionowym klifem, 600m prosto w dół do Lysefiordu.

    Każdy kto dotarł milknie w zadziwieniu i podziwie, ostrożnie sprawdza, jak blisko może podejść do krawędzi, żeby zrobić to jedno, jedyne niepowtarzalne ujęcie, najlepiej tak, żeby oszukać rzeczywistość i udawać, że te wysokości zdobyło się jak prawdziwy odkrywca - w pojedynkę.

    A tu rzeczywistości oszukać nie sposób, i do zdjęć na krawędzi klifu kolejka, jak po czekoladę i pomarańcze.

    Ale i tak jest pięknie, wysokość urwiska zapiera dech w piersiach, widok na Lysefjord w jedną stronę a na wyspy i Stavanger w drugą co chwilę niknie w chmurach i wynurza się opromieniony słońcem wprawia w zachwyt, a radość z chwilowego zakończenia pory deszczowej dodatkowo dodaje smaku wędrówce.
    Read more

  • Day 14

    Wspinaczka po kamieniach i głazach

    August 11, 2023 in Norway ⋅ ☀️ 14 °C

    Ostatni dzień wita nas obłędnym słońcem, na niebie nie na nawet jednej chmurki. Czysta złośliwość przyrody, takiej właśnie pogody trzeba nam było, żeby wybrać się na Kjeragbolten, olbrzymi kamień zawieszony pomiędzy dwoma ścianami klifu. Ale do tego potrzeba również pełnego dnia, bo trek na Kjerag jest długi i wymagający, grań oczywiście wąska, klify strome, a oprócz kamienia liczy się również panorama ze szczytów.
    A przez ostatnie kilka dni odświeżana ci pół godziny strona informacji lokalnej ostrzegała: widoczność zerowa. Mgła, wiatr, i zacinający deszcz, absolutnie nie wybierać się na Kjerag. Także czujemy się trochę jak himalaiści, którym okno pogodowe na atak szczytowy otwiera się za późno…

    Nic to. W Norwegii treków jest zatrzęsienie, jedyny problem jaki zostaje, to który wybrać. Wygrywa w zawodach trasa przez dwa szczyty: Vikastakken i Bergefjellet, dlatego, że dwa, i dlatego, że blisko. I z widokiem na Lysefjord, Hogsfjord i wyspy dookoła Stavanger, jezioro Haukalivatnet i dziesiątki innych mniejszych jeziorek i fiordzików.

    Wspinaczka niewysoka, wydawać by się mogło, wyższy ze szczytów, Vikastakken, ma zaledwie 645m wysokości. Jednak trasa prowadzi lasem ostro pod górę w zasadzie prawie od poziomu morza, a norweskie szlaki wytyczają jedynie główny azymut - na szczyt! Znalezienie jakiejkolwiek nadającej się do przejścia drogi pozostawiają zaś wędrującym.

    Wspinamy się więc wśród zarośli borówek, plątaniny korzeni drzew i nasiąkniętego deszczem mchu. Od czasu do czasu mijamy strumyk i z wdzięcznością wykorzystujemy kamienie wystające znad jako względnie suche i stabilne podłoże.
    Ale w zasadzie do kolan jesteśmy zamoczeni w bagnie, a powyżej to już własna perspiracja. Nagrodą jest połonina otwierająca się po wynurzeniu z lasu, iście bieszczadzka, gdyby Bieszczady były pokryte polodowcowymi głazami. I widok, oczywiście widok, na połoniny wszędzie dookoła, zaokrąglone garby wzgórz, tak różne od skalistych grani na północy, i jeziora i fiordy pomału wyłaniające się na horyzoncie. A po horyzont ani żywej duszy, cudowna odmiana po wczorajszych tłumach.

    Na szczyt Vikastakken w zasadzie wybiegamy, a na pewno robią to dwie kozice wyścigowe (ech, żeby nasze kolana miały znowu naście lat!), i tam staje się jasne, ze wybór trasy był jak najbardziej właściwy. Fiordy i jeziora wyłoniły się w zachwycającej panoramie, słoneczko grzeje nadrabiając dni mroku, a my czujemy się jak odkrywcy nieznanych lądów, wystaczający nowe szlaki przez bezdroża. Przynajmniej do momentu, kiedy ten sam szczyt zostaje zdobyty przez lokalnego biegacza w tenisówkach ;-).

    Niestety, w życiu piękne są tylko chwile, i dalsza trasa jest zapłatą za cudowne widoki. Choć krajobraz pozostaje przepiękny, zdecydowanie mniej uwagi możemy mu poświecić, bo trasa prowadzi przez bagno przy brzegu niezwykle urokliwego jeziorka, gdzie nieuważny krok sprawia, że nogi zapadają się po kolanach błoto, a uważny pozwala zapaść się tylko po kostki. Do tego znad horyzontu nadciągają chmury, powietrze gęstnieje, ubranie klei się do ciała, a dookoła nas materializują się kłęby much. Dożarcie siadające na rękach, włażące w oczy i wplątujące się we włosy. Jest ich tyle, ze musiały zlecieć się z całej Norwegii chyba. I nie odstępują nas ani na krok. Istna plaga norweska. Dobrze chociaż, ze nie gryzą.

    W kłębach much i upiornym upale docieramy przez bagno pod szczyt drugi, Bergenfjellet, i młodsza cześć drużyny wybiera przejście dłuższe, przez szczyt, licząc na wydostanie się ponad strefę much, a starsza krótsza trasę kłusem przez bagno, licząc na szybsze przedarcie się przez uciążliwe owady.
    Oba podejścia odnoszą częściowy sukces - po drugiej stronie Bergenfjellet much jest zdecydowanie mniej, za to młodzież przez pomyłkę zdobywa dwa dodatkowe wzgórza.

    I już zostało tylko znane nam aż za dobrze zejście w norweskim stylu ostro w dół, nad urwiskiem, po kamieniach i błocie ;-).
    Prawdopodobnie w tym samym czasie spokojnie udałoby się zdobyć Kjerag….

    Tak czy inaczej, było pięknie, i krajobrazy zupełnie inne niż wcześniej, więc na pewno warto. Choć może z jakimś skutecznym odstraszaczem much. A niezdobytych szczytów i tras zostało tyle, że bez wątpienia wkrótce musimy tu wrócić.
    Read more

  • Day 15

    Z Baldurem za pan brat

    August 12, 2023 in England ⋅ ⛅ 18 °C

    Przygotowując się do wyprawy, usłyszeliśmy ostrzeżenie od doświadczonych podróżników: „módlcie się do Odyna o pogodę”.
    Nie wiem, jak Odyn, ale wszechświat był zdecydowanie po naszej stronie tym razem. Kiedy opuszczaliśmy północ południa Norwegii, ostrzegano nas: na południu sztorm (jak się okazało, nie Antony albo Zachariasz, ale Hans), drogi płyną, zbocza się odbywają, kataklizm. Przejechaliśmy zachodnim wybrzeżem, w zacinającym co prawda deszczu (Południe, Południowy zachód i Stavanger), ale bez żadnych innych utrudnień, drogi całe, promy odchodzące punktualnie, port w sztormie, ale funkcjonujący i dojechaliśmy na południe południa. A tam słyszymy: dobrze, ze jesteście, ma północy drogi płyną, zbocza się obsuwają, kataklizm. Tu za dwa dni ma się rozjaśnić, to pójdziecie w w góry.
    I w błogiej nieświadomości przezimowaliśmy te dwa dni w skansenie wikińskim, w pokoju Baldura, opiekuna światła i piękna, obserwując kozy (kto wie, może z zaprzęgu Odyna), kiedy na wschodzie Norwegii, od południa na północ, włączając miejsca które przemierzaliśmy tydzień wcześniej, szalał sztorm Hans i niszczył wszystko na swojej drodze. Zrywając tamy, niszcząc tory kolejowe i drogi, zalewając wioski, miasta i kempingi, włącznie z porywaniem całych przyczep stacjonarnych z nurtem rzeki - jak przeczytaliśmy w gazetach po powrocie.
    Klimat całkiem jak z „American Gods”, nie wiemy tylko, kto jest Mr Wednesday. Widać, północne krańce świata trzeba zwiedzać z szacunkiem i entuzjazmem dla lokalnej mitologii, a wtedy wszechświat sprzyja wędrującym.
    Read more