Dżapan snow & sake!

January - February 2024
変質者たちと日本でスキーをする Read more
  • 15footprints
  • 2countries
  • 15days
  • 91photos
  • 5videos
  • 10.4kkilometers
  • 9.3kkilometers
  • Day 14

    Dzień 14 - Niseko - OSTATNI LOT WATAHY

    February 9 in Japan ⋅ ☁️ -3 °C

    Ostatni dzień jazdy!!!🇯🇵🇯🇵🇯🇵
    Jako, że całą noc dopadywało puchu to wiedzieliśmy, że będzie nam się opłacać wczesna pobudka. Zatem na start jajecznica o konsystencji tektury, owsianka konsystencji zupy i jazda pod wyciąg.
    Na miejscu zastaliśmy faktycznie dokładkę puchu, ale pod spodem krył się niebezpieczny przeciwnik - upalony, zbity na lód śnieg który był ujeżdżany przez całą populację narciarzy Hokkaido przez ostatnie 3 dni.
    Ale to nic dla WATAHY 5 wilków która grasuje w sposób dość nieskoordynowany od dwóch tygodni po stokach Hokkaido.
    Wiedzieliśmy że to nasz ostatni dzień. Wiedzieliśmy że musimy coś zostawić po sobie, pokazać się z jak najlepszej strony. To musiała być kropka nad i, wisienka na torcie naszej wyprawy, coś co przejdzie do japońskich legend frirajdu.
    Dlatego też zapomniałem kamery z chatki i nie mamy nic nagrane z tego epickiego dnia.

    Pozostaje mi tylko opisać to, czego byłem świadkiem i uczestnikiem.
    A działo się wiele. Zjazdy były szybkie i dynamiczne. Firany były tak gęste, że tworzyły muldy. Dropy były tak syte że nawisy spadały z drzew. Hopy były tak upalane że zamieniały się w dropy. Krindż był tak potężny jak ten którego doświadcza czytelnik tego wpisu.

    Ostatnie dwa zjazdy były chyba najlepszym podsumowaniem tego wyjazdu. Wataha została wypuszczona z rezerwatu i nie chce już wracać z powrotem.

    Niestety to koniec naszego wyjazdu.
    Przez ostatnie dwa tygodnie doświadczyliśmy japońskiego powderu oraz wulkanicznego wpierdolu (inaczej tego nie można opisać). Mogliśmy poczuć magię jazdy w puchu i po zbitych muldach.
    Mogliśmy poczuć się samotni w górach (RAIDEN) oraz osaczeni w lesie (Niseko).
    Mieliśmy okazję spróbować tradycyjnego japońskiego grilla oraz pogryźć trochę dymu.
    O mało nie zjedliśmy czegoś bardzo dziwnego z szopa pracza 🦝. , ale w zamian za to mieliśmy okazję spróbować japońskiej pizzy po niemiecku.
    Zamieniliśmy się w mix ramenu, pierożków geyoza, piw Sapporo oraz zielonej herbatki szykowanej dziennie przez Wujka Papryka.
    Nasze uda zwiększyły objętość dwukrotnie, a poślady stały się twarde jak diament.
    Zatkaliśmy kibel i zobaczyliśmy nieopisaną ilość japońskich frankfurterek w Onsenie.
    Ale najważniejsze jest to, że zrozumieliśmy, że watahę tworzy nie jeden wilk a całe stado…
    .
    .
    .
    🤦
    Read more

  • Day 13

    Dzień 13 - Chisenupuri

    February 8 in Japan ⋅ ☁️ -3 °C

    Kolejny dzień, kolejna tura 😵‍💫🌨️
    Tym razem wybór padł na Chisenupuri.
    Góra ma 1134 mnpm i zlokalizowana jest niedaleko Niseko. Nazwana jest „domem puchu” z uwagi na częstotliwość opadów jakie tam mają miejsce.
    Tym razem wybraliśmy krótki wypad bo całość (wejście i zjazd) zajmuje 4h
    Zgodnie z przewodnikiem przewyższenie do pokonania to 500 m z hakiem, dystans to ok 5,6km (koniec końców zrobiliśmy 720m przewyższenia i 8,1 km. Nie wiem jak 🤔).
    Miejscówka znajduje się w nieczynnym ośrodku narciarskim, zatem możliwości dostania na górę są dwie - wejście z foki (za darmo) albo wciągnięcie się za pomocą ratraka (odpłatnie). Oczywiście z uwagi na fakt że jesteśmy frirajderami (i tylko z tego powodu!!!) wybraliśmy foczenie.
    Pogoda miała być w miarę bo zero Słońca i lekki wiatr z porywami do 20km/h.

    Ruszyliśmy z naszego apartamentowca w czwórkę - zostawiliśmy wujaszka który nie miał ochoty na kolejny dzień „z foki” 🦭 .
    Dojazd trwał ok 50 minut i z każdym kilometrem jakim zbliżaliśmy się do naszego celu, śniegu przybywało. Widoczne było to zwłaszcza przy zaspach śnieżnych przy drodze, które praktycznie zakrywały nasz rydwan.
    Na miejscu zastała nas gęsty opad puchu oraz praktycznie pusty stok.
    Sama droga w górę była dość urozmaicona. Najpierw przyjemny lasek, później zjazd na fokach w dół, później ponownie podejście i wyjście z lasu na kopulę gdzie przywitała nas pogoda rodem z naszej rodzimej miejscówki będącej Mekka polskiego frirajdu - Pilskaido.
    Czytaj: pizgalo tak wiatrem że przy nawrotach i podnoszeniu narty chciało człowieka zwiać. Niesamowitym również uczuciem była odświeżająca oraz orzeźwiająca bryza wiatru smagająca delikatnie twarz, o prędkości „JAPIERDOLE KM/H” połączona z podnoszonymi przez niego bryłkami lodu. Widoczność jaką zasponsorowała nam pogoda można było nazwać „CHŁOPAKI GDZIE JESTEŚCIE!?”.
    Wspomniany zefirek był tak skuteczny w zawiewaniu śladów że chyba każdy z nas zakładał osobny, mimo że szliśmy w odstępach 20-30mb.

    Z uwagi na wystarczającą ilość peelingu twarzy którego nie powstydziłaby się Hilda z salonu sado-maso postanowiłem zmienić okulary na gogle.
    Książkowym błędem było poproszenie o przysługę wyciągnięcia gogli z plecaka naszą ukrytą opcję snowboardową - Piotrka.
    Fakt, prośbę spełnił, gogle otrzymałem. Nie mniej jednak otrzymałem też w bonusie możliwość odprowadzenia wzrokiem mojego kasku nabierającego nadświetlnej w dół stoku do doliny z której NIE przyszliśmy. Ten sabotaż został skwitowany zdaniem wypowiedzianym bez emocji: „Grzesiek nie masz kasku”.
    Po parunastu kolejnych minutach przyjemnego podejścia osiągnęliśmy wierzchołek.
    Przepięcie na samym szczycie również należało do przyjemnych - żeby nie zostać zwianym trzeba było chować się za lodowymi grzybami.
    Zjazd w dół w mleku był wisienką na torcie. Śnieg był albo zmrożony albo wpadało się w niego po pas. Oczywiście bez ostrzeżenia - bo nie było nic widać. Na szczęście trwało to tylko parędziesiąt metrów, bo widoczność się przetarła i końcówka zjazdu była już ok.
    Udało się nawet odzyskać kask gdyż zatrzymał się na jakiejś kosówce.
    Następnie przypadkowo zjechaliśmy do SECRET SPOTU FRIRAJDEROW, gdzie znaleźliśmy potężny drop. Każdy z nas upalił go jak prawdziwy profesjonalista. Loty miały po parę metrów. Niestety filmów z tego epickiego wydarzenia nie ma… 🙄
    Po małej wycieczce terenowej z buta trafiliśmy z powrotem na szlak i zjechaliśmy do auta. Końcówka zjazdu była tak daremna jak daremne były nasze próby zakrycia się ręczniczkiem 20x20cm na Onsenie.
    W drodze do miasta zahaczyliśmy jeszcze o pobliski stawik z gorącym źródełkiem którego najciekawszą cechą był smród zdechłego jajka.🥚
    Następnie skok w sklepy (kupiliśmy nawet coś w rodzaju pączków - w końcu tłusty czwartek! Smakowały jak brownie).
    Dzień zakończyliśmy najlepszym ramenem w okolicy i piwkami kraftowymi.

    Jutro jazda w ośrodkach gdyż cały czas dosypuje świeżego śniegu.

    Ciekawostka:
    Szopy pracze za pomocą przednich łap badają pokarm i inne przedmioty, aby je dokładnie obejrzeć i usunąć niechciane fragmenty. Wrażliwość łap jest zwiększona, jeśli ta czynność odbywa się pod wodą, ponieważ wilgoć zmiękcza zrogowaciały naskórek
    Read more

  • Day 12

    Dzień 12 - RAIDEN!

    February 7 in Japan ⋅ ☁️ -4 °C

    Kolejny dzień, kolejna tura.
    Tym razem uderzamy na górę nazwaną na cześć największego wojownika Mortal Kombat - Raidena. Mount Raiden ma 1211 m npm i jest położona dość mocno na zachodzie wyspy z dala od głównych ośrodków narciarskich co czyni ją rzadziej uczęszczaną.

    Plotka głosi, że na pierwszy turniej otrzymał osobiście zaproszenie od Shang Tsunga. Raiden przybrał ludzką postać, aby rywalizować w turnieju. W drugim turnieju powraca, jednak zły z powodu porażek Shao Kahn atakuje Ziemię bez ostrzeżenia. Raiden mobilizuje wtedy siedmiu wojowników Ziemi do walki z najeźdźcą, sam zaś musi uciekać. Zostaje zmuszony do powrotu po pokonaniu Shao Kahna z powodu ataku oddziałów Shinnoka.
    Tak.

    Dojazd w 1h na miejscówkę. Z powodu chorych ilości śniegu nie mogliśmy zaparkować w wyznaczonym miejscu, tym samym musieliśmy ominąć faktyczny start drogi i trawersować w poprzek. Start nieprzedeptanym lasem. Po 15 minutach dreptania lasem dotarliśmy do faktycznej drogi. Następnie ok. 40 minut najnudniejszego podejścia drogą leśna zamieniło się w przyjemne podejście po świeżym puchu. 2h później dotarliśmy na czubek góry Raiden z której można było podziwiać Morze Japońskie i Wybrzeże Hokkaido.
    Pogoda była zdecydowanie bardziej łaskawa niż dnia poprzedniego zarówno pod kątem wiatru jak i Słońca.
    Nadeszła pora na zjazd. Oglądając instagramowe rolki naszej konkurencji zrozumieliśmy, że żeby liczyć się w świecie frirajderowym musimy zacząć kręcić wartościowy kontent.
    Krótka decyzja: GoPro na kask, zjazd wspólny przez las stylem „wataha” (tj. Wszyscy razem)
    Po drodze w planach było wykręcenie takiej ilości GRUBYCH trików, zaliczenie takiej ilości DROPÓW i stworzenie takiej ilości FIRAN żeby sponsorzy walili drzwiami i oknami.
    Ruszamy w dół.
    Pierwsze 10 metrów ok. Jest nieźle. Wszyscy na kamerze.
    Kolejne 10 metrów niespodziewana przez nikogo zaspa Śnieżna pokonała Białą Śmierć (☠️ Przemka) oraz Piotrka (☠️). Fiński Snajper był na tyle zaskoczony wypięciem nart że runął jak jechał w pozycji stojącej, nie wyprowadzając nawet rąk przed siebie w celu amortyzacji.
    Wyglądało to jak przewracające się drzewo po ścięciu.
    Nie zrażona tym faktem wataha popędziła dalej w dół góry, tworząc piękny perfekcyjnie skoordynowany taniec śmierci pomiędzy drzewami.
    Krążą plotki, że do teraz opada w lesie kurzawa podniesionego puchu po naszym przejeździe. Ponoć lokalsi straszą niegrzeczne małe japońske pierdy że jeżeli nie zjedzą całego Miso (zupki) to wataha przyjedzie je porwać. Wizyta będzie poprzedzona głośnym wyciem „DROP DROOOOP!!!”.
    (Niestety nagryw z GoPro nie nadaje się do pokazu publicznego gdyż mocno obniża naszą zawrotną prędkość, spłaszcza hopki a dropy wyglądają jak zjazdy z krawężników. Innymi słowy wyglądamy tam jak mocno nieskoordynowana wycieczka 10 latków cieszących się że mają narty na nogach 🐶)

    Zwycięski powrót miał być oblany pysznym ramenem. Niestety WSZYSTKO jest zamknięte do godziny 17:00.
    Trafiliśmy więc znów na pizzę BRUNNON & ADOLF.
    Wieczór siedzieliśmy prowadząc inteligentne dysputy na temat związków oraz lekkości bytu.

    Ciekawostka:
    Na Hokkaido żyje 12 tys. niedźwiedzi brunatnych. W Japonii odnotowuje się ok. 200 przypadków rocznie ataków niedźwiedzi na ludzi.
    Read more

  • Day 11

    Dzień 11 - Shiribetsu-dake

    February 6 in Japan ⋅ ☁️ -5 °C

    Z uwagi na brak świeżej dostawy puchu przez ostatnią dobę, postanowiliśmy uderzyć w turę na lokalną górkę zwaną Shiribetsu-dake. Tym razem krótszą i łatwiejszą niż Mt. Yotei.
    Prognoza zapowiadała przyzwoite temperatury (-10oC) i słaby wiatr.
    Początek dni standardowy - jajora bez smaku, zielona herbata, najgorsza kawa ever z chorą ilością fusów oraz owsianka. Owsianka-master tym razem postanowił nas zaskoczyć i zrobił ją na jogurcie 😵‍💫
    Wyjście bez pośpiechu, dojazd na parking i rozpoczęcie tury.
    Podejście wybraliśmy od strony północno-zachodniej z uwagi na dostępność oraz brak zagrożenia lawinowego.
    Trasa dość popularna bo minęliśmy po drodze sporo grupek turystów również na skiturach.
    Wejście na szczyt trwało około 2,5h i było bardzo przyjemne. Tzn byłoby bardzo przyjemne gdyby nie fakt, że temperatura odczuwalna wynosiła -843891oC. Apogeum pizgawicy nadeszło na samym szczycie gdzie wiatr się wzmógł, przez co moja lewa dłoń zamieniła się w permanentną zmarzlinę i mogła służyć z powodzeniem jako grabie ogrodowe.
    Że szczytu na stronę południową widać było deskę śnieżną wysokości ok 1mb która obsunęła się aż do poszycia roślin. Na szczęście na stoku o nachyleniu 45stopni.
    Chłód był tak przenikliwy, że na szybko ogarnęliśmy się na szczycie i uciekliśmy w dół.

    Sam zjazd był absolutnie zajebisty. Totalnie nieprzetarte stoki. Chyba pierwszy raz udało nam się zjechać z góry bez jakichkolwiek śladów innych narciarzy.
    Nakręciliśmy sporo filmów ze zjazdu, chłopaki zrobili sporo podejrzanych zdjęć. Przemek i Piotrek nawet odtworzyli (niechcący?🙄) scenę z Władcy Pierścieni gdzie Frodo leżąc w łóżku wita swoich towarzyszy. Wszyscy się śmieją i dokazują na oczach uważnie obserwującego ich Gandalfa…
    Następnie powrót do auta. Kolejnych parę godzin spędziliśmy w sklepach z pamiątkami w Niseko (które z uwagi na temperaturę panującą wewnątrz mogłyby śmiało konkurować z Onsenem) i z japońską pizzą w stylu niemieckim typu BISMARCK.

    Po powrocie, w naszej chatce zastała nas wspaniała niespodzianka! Zapach srogiego szamba towarzyszył nam już od wejścia. Okazało się że podczas naszej nieobecności administrator naszego APARTAMENTOWCA opróżnił szambo.

    Nasza Komnata refleksji, nasze pomieszczenie spokoju, izolatka wstydu, izba relaksu i odpoczynku, nasz podgrzewany tron uszyty na miarę naszych frirajdowych pośladków, został …zbrukany. Czuliśmy się jakby ktoś zabrał część nas, jakieś nasze zewnętrzne dziedzictwo.

    Fajnie, że wreszcie pozbyliśmy się problemu ale zapach który rozszedł się po całym domku pozostanie na długo w naszej pamięci.

    Ciekawostka!
    NIE MA otwartych restauracji na Hokkaido w godzinach pomiędzy 14-17. Japończycy jedzą lunch, później już nie jedzą nic aż do wieczora.
    Otwarta jest jedynie pizzeria rodem z drugiej rzeszy.
    Read more

  • Day 10

    Dzień 10 - Rusutsu - dogrywka

    February 5 in Japan ⋅ ☁️ -3 °C

    Po dniu restowym grupa pro-frirajderów ruszyła do Rusutsu, czyli do pierwszego ośrodka w którym byliśmy pierwszego dnia. Ośrodek ten wtedy ich nie oczarował - delikatnie ujmując. Był mocno zabetonowany, osprzęt był stary, a organizacja i knajpki - średnie.
    Tym razem staliśmy już w kolejce do gondoli o 08:30. Jako jedni z pierwszych! Wyjazd do góry i … puch!
    Niezjeżdżone lasy, niezjeżdżone trasy, dużo mniej ludzi, dużo więcej świeżego śniegu. Totalnie inny ośrodek! Wystarczyło tylko żeby dopadało trochę puchu.🌨️
    Do tego piękne Słońce, brak wiatru oraz świetna widoczność spowodowała że nakręciliśmy kupę pro-filmów które z pewnością będą stanowić materiał promocyjny dla przyszłych sponsorów p.t.: „Jak NIE jeździć po lesie”.
    Jazda w opór aż do przerwy na posiłek. Dzięki temu, że poprzedniego dnia odpuściliśmy jeżdżenie nie odczuwaliśmy bólu nóg (nigdy go nie odczuwamy!! 🙄). Bardzo dobre samopoczucie spowodowało że katowaliśmy puszek cały dzień.
    Było parę gleb, był czas na foteczki i chill.
    Był to zdecydowanie najlepszy dzień pod kątem narciarskim.
    Po południu pizza po japońsku. W ofercie dość egzotyczne połączenia pizzy z miodem i orzechami oraz innej z łososiem i cytryną. Pizze te miały niemieckie nazwy, co ogółem dawało dość zabawny wydźwięk. Ktoś zjadł Bundesligę, ktoś inny Brunnona, a ktoś Bismarcka 😳

    Wieczorem powrót do domu i poszukiwanie trasy skiturowej na kolejny dzień.
    Następnie gra w kotki, SAKEEEEEE i odcinka w łóziu.
    P.S. Cześć z nas przejawia symptomy przeziębienia. Czytaj: zaczęło się cherlanie i smarkanie. Wjechały gripexy, ibupromy i pyralginy.
    Na szczęście śpimy wszyscy w małym pomieszczeniu obok siebie więc NA BANK się nie pozarażamy.

    Ciekawostka:
    Odnosimy wrażenie że jesteśmy tutaj praktycznie jedynymi turystami spoza Japonii lub Australii.
    Hokkaido jest opanowane przez Australijczyków. Jest ich tutaj cała masa ;)
    Wynika to z faktu że mają tutaj „najbliżej” bo tylko „10h samolotem!”. Gdyż wszędzie indziej gdzie nie chcieliby pojechać mają min. 20h lotu.
    Read more

  • Day 9

    Dzień 9 - Sapporo

    February 4 in Japan ⋅ ☁️ -1 °C

    Po trzech dniach z rzędu orania w Niseko postanowiliśmy zrobić sobie dzień przerwy.
    Tym razem uderzyliśmy w Sapporo.
    Standard czyli - śniadanko, odśnieżanie auta i jazda 2h do Sapporo.
    Dojazd bez problemów, chwila czasu żeby ogarnąć coś z roboty na lapku.
    Samo Sapporo jest 2 mln miastem „stolicą” prefektury Hokkaido. Jest piątym co do wielkości miastem Japonii. Znane jest że skoczni narciarskiej na której odbywają się Puchary Świata w skokach narciarskich.

    Wjeżdżając do Sapporo odnosi się wrażenie że Japończycy stawiają głównie na praktyczność rozwiązań (z resztą nie tylko w w kwestii architektury). Architektura jest mocno nieciekawa. Wszystkie budynki są ciosane w proste bryły niczym kostka sera gouda z Biedry. Do tego są różnych kolorów i mimo że są do siebie dość podobne… to do siebie średnio pasują.
    Co więcej, są tak mocno do siebie przystawione że Polskiemu pato-deweloperowi pociłyby się pośladki.
    Część elewacji wykończona jest w glazurze co powoduje u mnie już totalne niezrozumienie.
    Wygląda to wszystko po prostu bardzo smutno.

    Zaparkowaliśmy w centrum i udaliśmy się na festiwal zimowy który właśnie się rozpoczął.
    Na festiwalu kupa budecek, atrakcji wszelakich oraz spora wystawa rzeźb w lodzie.
    Jako że pizgało niemiłosiernie to dreptaliśmy na tyle żwawo na ile tłum pozwalał.
    Po drodze widzieliśmy całkiem spory zamek z lodu, dom rodem z Django przed którym japońska Dua Lipa śpiewała coś po ichniejszemu oraz Mount Rushmore z Janem Pawłem 2.
    Zawrotka i powrót w stronę ulicy z bazarkami gdzie znaleźliśmy knajpę z tempurą (czyli ich panierką).
    Knajpa raczej z tych mocno lokalnych. Znajomość j.angielskiego 1/10. Ale menu po angielsku! Pani spytała nas (przez Google translator) czy zdążymy zjeść do 16:30. Godzina była 15:00. No bez problemu, ale dziwne pytanie bo przecież to nie do końca od nas zależy…
    Mieszanka powstała z połączenia smażenia wszystkiego co zamówiliśmy oraz mocno geriatrycznej obsługi, spowodowała że szybko zrozumieliśmy w czym rzecz. Co 15 minut otrzymywaliśmy cos. Rzodkiew. 15 minut. Sake. 15 minut. Danie dla Wujka Papryka. 15 minut. Danie dla reszty… itd.
    Spowodowało to że skończyliśmy jeść o 16:30 :D
    Co ciekawe w kibelku podajnik na papier żeby nie zmarzł miał swój dywanik 😳

    Następnie przejście ulica z bazarkami i jazda do auta. W planach było jeszcze wejście na wieżę żeby zobaczyć panoramę miasta, ale z uwagi na srogi opad śniegu, widoczność spadła do 100 metrów.

    Kolejny przystanek: coś w stylu Castoramy.
    Cel: przetykaczka oraz sprężyna do odtykania kibla
    Strategia: Jako że jesteśmy grupą zorganizowaną to rozpierzchliśmy się po sklepie w poszukiwaniu berła wstydu (jak profesjonaliści).
    Rezultat: Sukces!
    Całkiem zabawnie musiało wyglądać pięciu białasów przy kasie z jedną przetykaczką i sprężyną w koszyku.
    Widok z boku co najmniej groźny. 🚽

    W drodze powrotnej zahaczyliśmy o popularny Onsen, gdyż nic tak nie odpręża jak widok na japoński męski poślad i wystawę paluszków AAA :-/
    Sam Onsen super - tym razem z opcją wyjścia na zewnątrz. Chyba jeden ze starszych na wyspie (~1910r). Woda - wręcz wrząca - spływała bezpośrednio z góry do naturalnych zbiorników w których ulokowało się pięciu frirajderów z Polski. Gorąca woda, padający puch, ośnieżone wszystkie drzewa dookoła, widok na niebo oraz świadomość że siedzi się gołym tyłkiem na kamieniu na którym siedziały pokolenia gołych tyłków Japończyków potrafi naprawdę odprężyć i zrelaksować!

    Następnie chatka PREMIUM, akcja odtykanie (Sukces!) i śpiulkolot.
    Następny dzień to POWDER SHREDDING w Rusutsu.

    Ciekawostka (chyba?):
    Japończycy średnio chyba przepadają za używaniem soli albo czegoś do posypywania chodników. Jest ZAJEBIŚCIE ślisko.
    Sami widzieliśmy parokrotnie jak jedna z Japonek wyrżnęła orła.
    Read more

  • Day 8

    Dzien 8 - Niseko Hirafu i okolice

    February 3 in Japan ⋅ ☁️ -3 °C

    Kolejny dzień z nową dostawą śniegu!
    Zaczęliśmy tak samo jak za pierwszym razem tzn. w Niseko Hirafu.
    Początek dnia standard - jajora, owsianka, herbatka, odśnieżanie auta i jazda.
    Na miejscu jak zwykle mroźno ale tym razem bez przenikliwego wiatru. Pozwiedzaliśmy wszystkie pozostałe ośrodki i okoliczne lasy.
    Podczas dnia odkryliśmy piękną trasę - G11 która jest otwierana przy niskim zagrożeniu lawinowym. Piękna długa trasa prawie z samej góry na sam dół, obsługiwana przez śmieszną gondolkę. Na trasie dużo miękkiego śniegu i trochę lasów.
    Trzeci dzień z rzędu w jeżdżeniu po głębokim śniegu spowodował że pod koniec dnia nasze nogi straciły zdolność zginania w stawach i zaczęły przypominać pniaki, a jazda po muldach zaczynała być mocno niekomfortowa.
    Tym samym skończyliśmy jazdę ok. 15:00
    Sklep.
    Chatka.
    Ramen w miejscowości obok - jak pierwszego dnia bo był najlepszy (p.s.: na ściankę można było znaleźć banknoty z różnych krajów przywieszone przez turystów jedzących w tej restauracji. Było też 10zl z ciekawym zapisem -> patrz: zdjęcia)
    Następnie do chatki, gdzie mogliśmy się napić piwka i… zastać zatkany klop.🚽
    Na szczęście Łata ogarnął temat i za pomocą butelki bez dna udrożnił (prawie) nasz podgrzewany tron.

    Położyłem się na chwilkę o 21:00 żeby zrobić sobie drzemkę… i obudziłem się o 08:00 rano.
    Cóż. Garmin ocenił sen na 99/100. Prawie idealny.
    Kolejny dzień to dzień restowy - w planach Sapporo i Onsen!

    Ciekawostka:
    Bardzo często w knajpach zamawia się jedzenie za pośrednictwem maszyny. Za pośrednictwem maszyny również płaci się za to jedzenie.
    Bardzo często w knajpach nie ma w ogóle możliwości płatności kartą. W grę wchodzi tylko gotówka.
    Read more

  • Day 7

    Dzień 7 - Niseko Annupuri

    February 2 in Japan ⋅ 🌫 -7 °C

    Dzień 7 czyli kolejny dzień z puchem!!!
    Tym razem uderzyliśmy w ośrodek Annupuri.
    Dojazd na miejsc będzie przygód - nowa furka super się sprawuje.
    Od razu zauważyliśmy że na tym ośrodku (jeden z czterech połączony górą) jest zdecydowanie mniej ludzi.
    Od samego początku uderzyliśmy w lasy gdzie można było znaleźć sporo świeżego puchu. Niestety z uwagi na wiatr nie funkcjonowała ani gondola ani górne krzesełka. W zamian za to Japonia uraczyła nas oldskulowymi krzesełkami bez zamknięć. Albo bez podpórek na nogi.
    A jak były zamknięcia to były tylko na wysokość klatki piersiowej.
    Generalnie tutaj to standard.
    Tak jak standardem są znaki na słupach wyciągów żeby nie zeskakiwać w śnieg z krzesełka😳 Patrząc po aktualnej pokrywie śniegu (a nie jest największa jak na Japonię - 1,5-2m) jest to absolutnie możliwe.
    Swoją drogą, znaczna większość tutejszego osprzętu obsługującego narciarzy jest dość hm… nadgryziona zębem czasu. Znów cały tutejszy sprzęt wyciągowy jest zwymiarowany na średniej wielkości jamnika. Kanapy na cztery osoby to raczej kanapy na trzy osoby. Zamknięcie osłony wiatrowej powoduje atak klaustrofobii, a jak już się gdzieś dorwie podpórki na narty na wyciągu to kolana ledwo mieszczą się pod rurką. 😵‍💫
    Zatem podróż do góry trwała dość długo i w cierpieniach. Do tego dodajmy wiatr i temperaturę odczuwalna -15 stopni.. no zimno.
    Na szczęście zjazd dość szybko rekompensował cierpienie:D
    Z ciekawszych rzeczy to w dniu dzisiejszym Lata zaliczył imponującą glebę, znów Piotrek postanowił zrobić 180 ze ścianki zdejmując po drodze narty.

    Popołudnie spędziliśmy na szukaniu knajpy do zjedzenia obiadu oraz sklepu gdzie ktoś sprzed kartę SIM (fizyczną). Jak się okazuje znalezienie takiego sklepu to ogromny problem. Przeszliśmy z Piotrkiem chyba z 5 miejscówek gdzie w każdej kolejnej pokazywali nam kolejną i kolejną gdzie NA PEWNO sprzedadzą nam tę kartę.
    Z uwagi na sromotną porażkę poszukiwania przerzuciliśmy na kolejny dzień.

    Koniec końców wylądowaliśmy w knajpie z sushi. Do menu podeszliśmy jak w Polsce, tzn. zakładając, że zamawiając pojedynczy zestaw sushi na osobę nie najemy się.
    Błąd.
    Kolejny wjeżdżający talerz sushi do naszego pokoiku powodował u nas atak paniki. Nie było opcji żeby to wszystko zjeść.
    Generalnie udało nam się pokonać przeciwnika ale kosztem o którym nie będę teraz pisał.

    Wieczorem piwko i spanko
    Kolejny dzień (sobota) planujemy spędzić znowu na stoku, a już teraz kładąc się spać wiemy, że będzie ciężko z kłodami zamiast nóg.

    Ciekawostka!
    Sushi które było nam podawane w knajpie, miało wasabi już w środku, a nie jak w Polsce wasabi na osobnym talerzyku.
    Read more

  • Day 6

    Dzień 6 - POWDER DAY

    February 1 in Japan ⋅ 🌫 -9 °C

    Zgodnie z prognozami przez całą noc waliło śniegiem.
    Faktycznie opadający śnieg jest tutaj bardzo lekki i bardzo gęsty. Nie wiem czym jest to spowodowane ale naprawdę różni się od tego bardziej nam zaznajomionego polskiego puchu.
    Tym samym - ogień z rana, śniadanie, w auto i jazda do Niseko - czyli do największego ośrodka narciarskiego na Hokkaido.
    Czas dobry bo wyjazd prawie o czasie, gorzej z autem. Nasz dupowóz jest podejrzanej jakości podstarzałym busem / vanem który od samego początku wydaje dźwięki tam gdzie nie powinien. Swój max osiągnął na 3km przed dojazdem do parkingu, gdzie oprócz standardowych na co dzień towarzyszących nam dźwięków rozpadającej się motoryzacji japońskiej dodał bicie w kierownicę i podejrzane stukanie. Było to na tyle intensywne że zatrzymaliśmy się na drodze bo nie dało się jechać i zadzwoniliśmy do Yoshiego (Pan wypożyczający nam furę) Jako, że nasz wkurw osiągnął maksimum (ciągle padało a my stoimy w miejscu i ucieka nam warun) postanowiliśmy przyjrzeć się problemowi sami. Przemo miał przejechać parę metrów, ja miałem obserwować co tak bije. Najpierw zerknięcie na prawą stronę auta - brak usterek. Później lewa strona - tutaj mój wewnętrzny instynkt mechanika nie zawiódł - stwierdzam że straciliśmy koło. 🛞
    Yoshi koniec końców dojechał w 20 minut i bardzo szybko ogarnął temat. Jak się okazuje każde z kół miało niedokręcone śruby. Ponoć to normalka 🙄
    W każdym razie dostaliśmy nowy rydwan i śmignęliśmy do Niseko.
    Na miejscu ogień! Ciągły opad oraz fajne miejscówki spowodowały że wreszcie mogliśmy doświadczyć japońskiego puchu.
    Jazda jak na chmurce. Szybko zjeżdżone stoki zregenerowały się podczas naszej godzinnej przerwy. Dobiliśmy się w lesie i jazda na obiad.
    Niseko to już zupełnie inna para kaloszy. Duży kurort z ekskluzywnymi knajpami.
    Jako, że jesteśmy grupą profesjonalnych rajderów z Polski mieszkającą w drewnianej chatce nad jeziorem to uderzyliśmy w tańsze klimaty.
    Obiad bardzo na plus. Przynajmniej u 4/5 osób. Wujek Papryk postanowił spróbować Ramenu który był oznaczony pięcioma papryczkami. Ponoć było smaczne, nie mniej jednak po przyjściu do chatki wypił szklankę mleka i zniknął spać XD
    Wieczorem dogorywanie i śpiulkolot przed 24:00.
    Jazda w puchu to ciężka praca. To ciągłe przeskoki, coś jak klasyczny śmig. Gdybym miał porównać to z jazdą po przygotowanym stoku (w pokonywaniu odległości) to odnoszę wrażenie że jest to dwukrotność wysiłku.

    Ciekawostka!
    Wejście do wielu lokali/ restauracji w Japonii zaczyna się od zdjęcia butów. Tam dostaje się albo kapciuszki, albo zostaje w samych skarpetkach. To czy masz zdjąć buty czy też nie, sugeruje wysokość progu. Około 15cm oznacza - ściągaj buty shogunie! Ok. 5cm oznacza - wchodzisz bez pokazywania skarpetek.
    Read more

  • Day 5

    Dzień 5 - dzień restowy

    January 31 in Japan ⋅ ☁️ -1 °C

    Po mocnym wulkanie, uwzględniając prognozy na czwartek zdecydowaliśmy, że dzisiaj odpoczywamy.
    Po niesamowitej burzy mózgów gdzie każdy wyrywał się z coraz to nowszymi pomysłami wymyśliliśmy następujący plan:
    Śniadanie.
    Magiczne źródełka.
    Japońska wioska.
    Onsen.
    (Tak naprawdę Hokkaido niewiele oferuję atrakcji typowo turystycznych poza ENDLESS POWDER HEAVEN. Wystarczy powiedzieć, że przewodniki turystyczne jako jedna z pierwszych atrakcji głównego miasta wyspy wymieniają wieżę telewizyjną …).

    Najpierw pojechaliśmy do gorących źródełek - Hell’s Valley.
    Przejazd ok 1h, bardzo przyjemny drogą ekspresową. Dopiero teraz zjeżdżając w dół droga zauważyliśmy, że jesteśmy stosunkowo wysoko do oceanu bo ok. 150-200m n.p.m.
    Na miejscu po dotarciu do Noboribetsu przywitał nas niesamowity zapach zgniłego jaja, czy jak to Japończycy opisują - jajecznego pierda (?).
    Można powiedzieć tak - na Google Maps są świetne zdjęcia. Świetne.
    Jest sporo dymiących kopczyków, trochę żółtych i pomarańczowo-zielonych skał, jest ścieżka (nieodśnieżona cała w lodzie) którą można dreptając podziwiać te dziwy!
    Na sam koniec oczom ukazuje się wisienka na torcie - magiczna sadzawka gdzie następuje kulminacja doznań zapachowych - japoński pierd 💨 poziom Shoguna.
    No kurna napatrzyć się nie mogliśmy 🙄
    Generalnie mocna konkurencja dla Świętochłowickiej Kalinki.

    Natchnieni (dosłownie) tymi widokami, zostawiliśmy wujka Papryka (który nie chciał się rozstawać z lokalnymi zapachami) w hotelu z bufetem i pojechaliśmy w 4 osoby, do japońskiej wioski imitującej prawdziwą starożytną japońską wioskę.
    Patrząc z daleka baliśmy się że przeżyjemy straszny kicz - m.in. w wachlarzu atrakcji miało być przedstawienie Ninja.
    Noboribetsu Date Jidai Village (bo tak nazywał się ten przybytek) okazało się ładnie zorganizowanym miejscem z całkiem fajnymi miejscówkami pokazującymi życie Japończyków w dawnych czasach. Oczywiście wszystko na sposób japoński - czyli trochę - nie bójmy się użyć tego słowa - no trochę pojebany.
    Można było zobaczyć nadgryzioną już czasem figurkę dzieciaczka w kibelku podczas czynności wymagających kucania. Znów idąc przez „labirynt Ninja” konieczne było otwieranie losowych drzwi. Za jednymi z nich była tym razem Pani w tej samej pozycji, przyłapana na gorącym uczynku 🤷‍♀️
    Także HE HE udaliśmy się do miejsca treningów czyli do strzelnicy. Tam spróbowaliśmy sił w strzelaniu z łuków i w rzucaniu shurikenami (gwiazdkami ninja!!!🥷)
    Po spektakularnym sukcesie szybko opuściliśmy ten domek i udaliśmy się do domu Ninja gdzie zobaczyliśmy przedstawienie. Oczywiście po japońsku, ale mając przed sobą BARDZO skomplikowaną historię (Japończycy mają w sobie coś takiego że lubią wszystko rozdrabniać na szczegóły) dało się w miarę zorientować o co chodzi.
    Bardzo fajna choreografia, bardzo fajnie zagrane sceny walki.

    Następnie powrót do hotelu gdzie zostawiliśmy Patryka i jazda na Onsen - czyli ciepłe baseny z naturalną, gorącą wodą.
    Jak przeczytaliśmy Onseny cieszą się tutaj pewnymi tradycyjnymi zasadami. M.in.: należy się dokładnie wyszorować przed wejściem, należy wszędzie chodzić na bosaka, należy zachować ciszę, zakaz wejścia z odkrytymi tatuażami (bo się źle kojarzy z Yakuzą), zakaz strojów kąpielowych, podział na płcie.
    Doczytaliśmy również, że nie wszystkie Onseny stosują tak restrykcyjnie te zasady więc poszliśmy do takiego z dużą ilością dobrych opinii na Google.
    Jak się okazuje ten Onsen był jednym z tych klasycznych, tj. jedyne odstępstwo od tradycji to możliwość wejścia z tatuażami na ciele.
    Liczyliśmy jeszcze na możliwość zachowania ręczniczków na pasie ale srogi Pan dziad zganił nas za ten ZWARIOWANY pomysł.
    Generalnie sam Onsen na plus - naprawdę ciepła (wręcz gorąca) woda, czysto i parno. Fajny relaks.
    Pozostałe przeżycia wizualne zasłonie kotarą milczenia. W dużym skrócie: japoński festiwal kiełbasek który siłą rzeczy musieliśmy przeżyć.

    Po Onsenie na totalnym ssaniu pojechaliśmy coś zjeść. W Japonii muszą używać czegoś innego niż Google Maps bo znalezienie knajpy graniczy z cudem.
    Trafiliśmy na coś mocno japońskiego, gdzie żeby wiedzieć co zamawiamy musieliśmy tłumaczyć japońskie robaczki Google translatorem na Polski.
    Knajpa fajna ale oni naprawdę ale to naprawdę nie znają NIC z języka angielskiego.
    Fun fact: nie ufajcie wszystkiemu co pokazuje Google translator. Można być bardzo źle zrozumianym 🦝

    Następnie domek i SAKEEEEEE wraz z totalnym zgonowaniem.
    Onsen wyciągnął z nas resztki sił.
    W czwartek POWDER ALERT ‼️ 🚨 ⏰

    Ciekawostki (chyba):
    1. Japończycy podczas opadu śniegu używają parasolek.
    2. WSZYSTKO pakują w foliowe opakowania. Hitem dla mnie jest pojedynczy KĘS kabanoska (ok.3-4cm) w foliowym próżniowym opakowaniu.
    3. W jednej z knajp sedes był wyścielony futerkiem z długim włosiem. Tak. Ciepło w pupkę ale jakoś tak…hm.
    Read more