A 23-day adventure by KozhTravel Read more
  • 21footprints
  • 4countries
  • 23days
  • 196photos
  • 6videos
  • 21.0kkilometers
  • 19.7kkilometers
  • Day 1

    Lotniska i samoloty

    January 3 in Turkey ⋅ ☁️ 15 °C

    Podróżujemy na wschód, więc dzień nam ucieka. Wyruszyliśmy z domu rano, przylecieliśmy do Stambułu po południu, wylatujemy do Hongkongu nocą, a dolecimy wieczorem- następnego dnia. Nie martwię się tym, bo ten czas nam się zwróci w drodze powrotnej.
    Lubię lotniska, w przeciwieństwie do dworców. Kosmopolityczna atmosfera, cały świat w pigułce. Wszystkie odcienie skóry i różne języki, przegląd strojów narodowych, po prostu wieża Babel. Uwielbiam to.
    Mój kolega że studiów, Michał M., robił kiedyś projekt etnograficzny, w którym badał, czym dla ludzi są podróże. I chyba to on mi uświadomił, że podróż to nie poruszanie się od punktu A do punktu B, ale proces, który sam w sobie jest rezultatem.
    Read more

  • Day 2–3

    Hongkong

    January 4 in Hong Kong ⋅ ☀️ 19 °C

    Hongkong to nasza brama do Azji. To tutaj w 2011 roku zaczęło się nasze podróżowanie do tej części świata. Wtedy byliśmy w podroży z jednym małym dzieckiem i z perspektywy widzę, że stopień trudności tylko wzrósł: nabyte doświadczenie ledwie radzi sobie w zderzeniu z większą ilością dzieci. Każdy z nas ma swoje potrzeby, które trzeba uwzględnić, choć na szczęście mamy dużo wspólnych zainteresowań i opinii. Zresztą gdy pojawiają się różnice zdań, demokrację zastępuje oświecony autorytaryzm rodzicielski.
    Wczoraj zdążyliśmy tylko dobrze zjeść oraz przypomnieć sobie te ekstremalnie wąskie hongkońskie przystanki tramwajowe. Z lotniska do hotelu jechaliśmy piętrowym autobusem, Daria nawiązała nową przelotną znajomość, a potem sobie pobłądziliśmy po ciemnych zaułkach centrum. Oczywiście kolację uzupełniliśmy deserem z 7Eleven (uwielbiamy!).
    Dziś udało nam się namówić dzieci na zwiedzanie muzułmańskiego cmentarza. Potem dwupoziomowym tramwajem dojechaliśmy do niewielkiej świątyni Wen Chai Pak Tai, a potem zwiedzaliśmy cudowny Hong Kong Park i okolice.
    Po obiedzie (spożytym w otoczeniu chińskich uczniów na przerwie obiadowej) ruszyliśmy na lotnisko - lecimy na Filipiny. Do Hongkongu wrócimy za dwa tygodnie.
    Read more

  • Day 3–4

    Cebu

    January 5 on the Philippines ⋅ ⛅ 31 °C

    Miasto i wyspa na początku nie urzekły nas wcale. Niby klimaty znajome, podobnie do Sri Lanki, ale jednak nie to. Przylecieliśmy głodni i zmęczeni, po wszystkich kontrolach wyszliśmy z lotniska o północy. Wymęczone dzieciaki nawet nie miały siły marudzić.
    Potem był nocleg byle gdzie z nadzieją, że rano wystartujemy wypożyczonym autem nad morze. Najpierw pojechaliśmy do galerii handlowej wymienić pieniądze. To był najjaśniejszy moment w tym pełnym mroku dniu. Potem pojechaliśmy taksówką na miejsce wydania samochodu; nie był to ani nasz hotel, ani biuro firmy, ale jakiś parking pod hotelem na końcu miasta. W taksówce zostawiłam telefon, Dimuha musiał zadzwonić na mój polski numer i poprosić kierowcę o zwrot. Ciekawe, ile zapłacimy za połączenie, znaleźne dla kierowcy to przy tym pewnie drobiazg. Kiedy wreszcie mogliśmy wyruszyć, to okazało się, że w mieście są korki i trasa, która wczoraj na mapach googla była do pokonania w 2.5 godziny dziś potrwa już 4 z hakiem. A mowa "aż" o 90 km! Przy maksymalnej prędkości 40/h w korku wśród motocykli, przechodniów i psów wiadomo było, że dotrzemy na miejsce dopiero wieczorem. Wśród tego ulicznego chaosu Dimuha został wyłowiony przez zakutaną w zieloną odblaskową bluzę osobę, która okazała się policjantką drogową. I wlepiła nam mandat za zmianę pasu na linii ciągłej! Na Sri Lance, jak jechaliśmy bez świateł i nas zatrzymali, to pół godziny musieliśmy opowiadać jak nam się Sri Lanka podoba i na koniec policjant wziął Dimuhy numer i jeszcze przez kilka tygodni wysyłał mu pozdrowienia! I to jest ta różnica między Lanką a Filipinami. Na korzyść tej pierwszej, oczywiście.
    Zatrzymaliśmy się na obiad, ale płatność tylko gotówką (jak wszędzie tutaj!), więc musieliśmy się obyć smakiem.
    Na szczęście na końcu każdego tunelu jest światło. Ciemną nocą dotarliśmy na krańce Oslob do nowego hotelu, nad morzem. Czekał na nas basen, wegetariańskie dania i masaż.
    Read more

  • Day 4–6

    Oslob

    January 6 on the Philippines ⋅ ☁️ 30 °C

    Podobno marudzę i podobno na Sri Lance też na początku marudziłam. Otóż, nic takiego sobie nie przypominam.
    Ogólnie tendencja jest rosnąca, robi się coraz przyjemniej, zwłaszcza gdy czytam prognozy pogody dla Polski.
    Dziś był dzień odpoczynku. Pojechaliśmy na zwiedzanie Oslob: jakieś kolonialne ruinki, kościół ze mszą w środku, zarośnięty cmentarz (nekropolie robią się stałym punktem każdego zwiedzania). Potem pojechaliśmy nad wodospad Tumalog, wspaniałe wrażenia! Spadający kamień omal nie zabił na naszych oczach jakiegoś Koreańczyka, miał facet szczęście. Na nas nic nie spadło, wykąpaliśmy w chłodnej wodzie - to było takie tropikalne morsowanie ;) Widoki piękne. Potem o zmierzchu byliśmy jeszcze na plaży usypanej z koralowca. A wieczorem w morzu przy naszym hotelu Sofka wypatrzyła ośmiornicę! I wszyscy ją widzieliśmy! Wow!
    Jeśli komuś brakuje mojego marudzenia... (w ogóle, po co czytać, że ktoś ma udany urlop? To jest deprymujące. Ja to rozumiem i dlatego uwypuklam niedostatki). Zatem, żeby nie było tak różowo: wegetarianki mają tu mocno pod górkę!
    Read more

  • Day 6–7

    Oslob-Moalboal

    January 8 on the Philippines ⋅ ⛅ 30 °C

    Ch, co to był za dzień!
    Dziś przeżyliśmy jedną z największych atrakcji na Filipinach czyli pływanie z rekinami wielorybimi. Są ogromne, dostojne i piękne, a na dodatek całkowicie łagodne i rzeczywiście bardziej przypominają wieloryby niż rekiny. Musieliśmy wstać o 5 rano, żeby o 6 ustawić się w kolejce. Poza Dimuhą wszyscy byliśmy przejęci i zestresowani (bez śniadania, gdzie moja maska, kostium źle leży, ile jeszcze będziemy czekać, gorąco się robi, czy ja dam radę zanurkować, a kto się ze mną będzie bawił itp). Kilkaset osób na brzegu było doskonale "zarządzanych" przez miejscowych, naprawdę, organizacja na wysokim poziomie. W każdym razie warto było to wszystko przeczekać: Borys został w łódce i pokazywał palcem na rekiny, które krążyły wokół, a my byliśmy w wodzie, mniej lub bardziej zanurzeni, i mogliśmy podziwiać te ryby w ich środowisku. Miałam etyczne wątpliwości, ale już ich nie mam. Wydaje mi się, że każdy zjedzony kotlet to większe wyzwanie dla sumienia, niż ten turystyczny biznes. Te rekiny są swobodne, przypływają, bo są karmione, to zmienia ich naturalne zachowania, ale to samo można powiedzieć o dokarmianiu kaczek w parku. Wzajemna korzyść. Ponadto, miejscowym opłaca się dbać o rekiny i o to, by było ich jak najwiecej. W pewien sposób ta atrakcja turystyczna chroni miejscową populację tych ryb przed odłowem. Oczywiście, to temat do dyskusji.
    A po tych przeżyciach wyruszyliśmy do nowego miejsca na wyspie Cebu, do Moalboal. Inna administracyjna część wyspy i od razu wiele się zmienilo: bogatsze domy, lepsze drogi. I więcej białych turystów.
    W ogóle na Cebu jest ich mało. Najwięcej jest Koreańczyków. Biali może przeważają na innych wyspach, większość turystów to jednak wycieczki zorganizowane.
    W hotelu wszystko super, więc poszłam z Sofką w morze na snorkeling. I na tym dobra passa się skończyła, bo nadepnęłam w wodzie na jeżowca! Co za niewyobrażalny ból (a przecież urodziłam trójkę dzieci). Dzięki temu wypadkowi od razu poznałam wiele osób w naszym nowym hotelu. Przeczytałam, że grozi mi śmierć, ale na razie czuję się dość dobrze. Jakiś facet powiedział, że kiedyś dotknął jeżowca ręką, opuchlizna zeszła po tygodniu, fioletowy pigment po trzech. Jego widok - żywego i zdrowego - dodal mi otuchy. A teraz dokładna instrukcja, bo może komuś sie przyda. Przeczytałam, że w żadnym wypadku nie można wyciągać igiełek, bo jak się wykruszą w ciele, to wydzielą więcej toksyn. Dostałam miskę z gorąca wodą i ocet. Ale podeszli do nas doświadczeni Rosjanie i poradzili, żeby polać na miejsca ukłucia sok z limonki i zielonej papai i tłuc stopę butelką- właśnie żeby popękały igiełki w środku. I co? I już mi prawie przeszło, nawet fioletowy pigment prawie zszedł, nic nie spuchło i już mogę całkiem sprawnie kuśtykać. Byłoby lepiej, gdybym zastosowała ten manewr z butelką na całej stopie, ale postanowiłam zrobić eksperyment i porównać oba sposoby. A szkoda, trzeba było całkowicie zaufać sprawdzonej ludowej medycynie tropikalnej.
    Zdjęcia będą oddalone od tematu dzisiejszego wpisu, niestety.
    Read more

  • Day 7

    Moalboal

    January 9 on the Philippines ⋅ ☁️ 28 °C

    Zapomniałam wczoraj napisać, że Dimuhę poparzyła meduza. Na szczęście lekko, już nie ma śladu. Darię ugryzł do krwi hotelowy szczeniak (podobno zaszczepiony). To zdecydowanie najbardziej traumatyczny ze wszystkich naszych wyjazdów.
    Ale ponieważ wszyscy czujemy się dość dobrze, to popłynęliśmy rano wynajętą łódką na snorkeling z sardynkami i w rafach koralowych. Hotel udostępnia cały osprzęt, więc pływaliśmy w piankach i z płetwami, co większość z nas uratowało przed meduzami, których było dużo. Widzieliśmy kilka żółwi morskich, węże, ryb bez liku, rozgwiazdy, koniki morskie i wiele dziwnych stworzeń, których nie potrafię nazwać, jak np. coś, co wyglądało jak wąż z mordą tasiemca uzbrojonego. I szybko się ruszał. Świat jest pełen cudowności!
    Niestety, koralowce wyglądają na zdewastowane, mogę się tylko domyślać, jak piękne były kiedyś. Na pewno to wina turystyki, ale i zmian klimatycznych. W ciągu najbliższych kilku dekad koralowce wymrą ostatecznie. I podobno nic ich już nie uratuje.
    Read more

  • Day 7–8

    Cebu-Bacolod (w drodze na Siquijor)

    January 9 on the Philippines ⋅ ☁️ 29 °C

    Dzis pożegnaliśmy sie z Cebu. Pobyt skończyliśmy noclegiem w bardzo pięknym miejscu, którego urody trudno się domyślić z zewnątrz: od strony ulicy widać tylko wysokie ogrodzenie, wszędzie strome urwisko. Tymczasem ktoś tu wykombinował skalne tarasy, piękny ogród, nawet niewielki basen się zmieścił! I co ciekawe, to miejsce wynajmowane jest zawsze tylko jednej grupie - prywatność jest priorytetem. Rzeczywiście, wokół ani żywej duszy. Za to bogaty świat podwodny.
    Generalnie na Cebu nie było rozkosznych piaszczystych plaż. Strome skalne brzegi, pełno kamieni w wodzie. Żeby znaleźć miejsce do pływania trzeba się było nagimnastykować. Tym bardziej cieszę się, że udało nam się trochę zanurzyć i poobserwować morską faunę.
    Nasz plan z grubsza wyglądał tak, że zwiedzimy Cebu i Bohol. Potem pomyśleliśmy, że może jednak warto po drodze skoczyć na małą wyspę Siquijor. W rezultacie właśnie płyniemy na Bacolod. Ale to nie zmiana planów, tylko trasy! Uwielbiam to: nie wiem, gdzie będziemy dziś spać, nie wiem, co nas czeka. Wynajęty samochód daje poczucie bezpieczeństwa. Prom do Bacolod po prostu zobaczyliśmy przejeżdżając obok, a wiedzieliśmy, że to jedna z opcji dostania się na Siquijor.
    Na promie pełno jest świątków, jest też Czarny Jezus w gablotce. Kruczowłosa Maria i krzyżyki z palmowych liści są za plecami obu kapitanów. W ogóle na Filipinach katolicyzm jest wyeksponowany nie mniej niż w Polsce. Trochę mnie to drażni. Filipiny to też pierwsze państwo, w którym na pytanie "skad jesteście" odpowiadamy, że z Polski. Jest tutaj znana bardziej niż Rosja. Wszyscy tu od razu wykrzykują z uniesieniem imię polskiego papieża.
    Na Bacolod będziemy tylko kilka godzin. Przejechaliśmy kawałek od portu w Sibulan do Dumaguete i bardzo nam się tu spodobało. Dość czysto, estetycznie, wielkomiejsko. Drogi szerokie i dobrej jakości, Dimuha zdołał rozwinąć zawrotną prędkość ponad 80km/h! W dodatku miejscowi mówią między sobą po angielsku- chyba ze względu na tutejszą różnorodność etniczną/językową. Poczuliśmy się bardziej swojsko.
    Na kolejny prom ledwie się załapaliśmy. Okazało się, że bilety trzeba było nabyć online, na najbliższe dni już nie ma. Ale że mamy mały samochód, a Dimuha w kasie biletowej wyglądał na desperata, to nas wcisnęli!! Naprawdę, samochód na wcisk się zmieścił, wjechaliśmy na pokład w ostatniej minucie przed odjazdem. Czyżby to koniec złej passy? Na tej optymistycznej nucie kończę, bo muszę jeszcze zarezerwować nam jakiś nocleg na dziś.
    Read more

  • Day 8

    Siquijor

    January 10 on the Philippines ⋅ ⛅ 29 °C

    Prosto z promu pojechaliśmy na nowy nocleg w rejonie San Juan na zachodzie wyspy. Odległości są niewielkie, drogi bardzo dobre, można rzeczywiście w krótkim czasie wszędzie dojechać. Mały hotelik, nad samym morzem.
    Następnego dnia obudziliśmy się, a morza nie ma! Odpływ, woda uciekła nam kilkaset metrów. Nie ma morza, nie ma nas. Przeprowadziliśmy się.
    Dziś zwiedzaliśmy wodospad Lugnanson oraz Old Enchanted Balete Tree (400-letnie drzewo, a pod nim sztuczny zbiornik z rybkami). I nic się nie wydarzyło! Nikt nie upadł, nie pokaleczył się, nie został pogryziony, pokłuty ani użądlony. Wprawdzie nadal jesteśmy w strefie ryzyka: obecnie mieszkamy w ośrodku porośniętym palmami kokosowymi. A jak wiadomo, spadające kokosy co roku zabijają średnio 150 osób. A rok się dopiero zaczyna...
    Read more

  • Day 10

    Lazi- Tulapos Marine Sanctuary

    January 12 on the Philippines ⋅ ⛅ 28 °C

    Dziś zrozumiałam, że podoba mi się na Filipinach! To znaczy, że albo się przyzwyczaiłam, albo jest obiektywnie coraz lepiej.
    Na pewno zaczęliśmy od najmniej ciekawej wyspy - Cebu. Siquijor jest ładniejsza, bogatsza, ma lepsze drogi. Objechaliśmy ją już dookoła, z wyjątkiem odcinka między obydwoma portami.
    Dziś rano wypożyczyliśmy pianki, maski, płetwy i pojechaliśmy do Olang Marine Sanctuary. Okazało się, że niestety, jest obecnie zamknięte. No to wybraliśmy się do kolejnego: Tulapos Marine Sanctuary. Na zaniedbanym brzegu jakiś szałas, dużo miejscowych, kury, psy, lodówka z lodami, kamizelki ratunkowe i dwóch policjantów. Co to takiego? Ależ oczywiście, wejście do rezerwatu przyrody! Borysek został oddany pod opiekę "cioci", która zajmowała się nim przez godzinę, razem karmili kury i patrzyli na morze. W tym czasie reszta rodziny udała się z dwoma przewodnikami na podwodne zwiedzanie. Pominę etap ubierania pianek, zakładania płetw wśród fal i inne trudne momenty. Kiedy wreszcie popłynęliśmy na głębokość 15-20 metrów widzieliśmy po prostu cuda! Największą atrakcją tego miejsca są ławice barakud - pływaliśmy obok nich, fantastyczne wrażenia! Poza tym rafy koralowe z mnóstwem kolorowych rybek, rozgwiazdami, morskimi ogórkami... Dla mnie największym hitem tego zwiedzania okazały się gigantyczne małże, przeogromne! Najpierw zobaczyłam jednego na głębinie, potem przewodnik pokazał nam kilkanaście zgromadzonych w jednym miejscu na mieliźnie. Bardzo pilnował, aby nikt z nas się nie zbliżył i nie dotknął małża. Ucieszyłam się, że dba w ten sposób o ich komfort, ale chodziło o co innego: muszla mogłaby się zamknąć z taka siłą, że obcięłaby rękę! (Ja po spotkaniu z jeżowcem już się nauczyłam, żeby niczego i nikogo nie dotykać.)
    W naszym rodzinnym rankingu jak na razie Sri Lanka wciąż jest na prowadzeniu, ale dystans między obydwoma państwami zmniejszył się. Na korzyść Filipin przemawia bogactwo świata podwodnego oraz większe przywiązanie do zasad ruchu drogowego.
    Na obiedzie miła kelnerka napisała nam listę miejsc na wyspie wartych odwiedzenia - foto listy załączam.
    Read more

  • Day 11

    Siquijor: porównania i Bucafe

    January 13 on the Philippines ⋅ ☁️ 28 °C

    Jeszcze nigdzie na Filipinach nie piliśmy dobrej kawy. Króluje rozpuszczalna Nescafe, a gdy prosimy o kawę parzoną to z apetytem wypijamy coś, co w domu zostałoby wylane do zlewu. Nie mogę przypomnieć sobie, jaka kawa była na Sri Lance, ale dzieci mówią, że nie narzekaliśmy. Najlepsza kawa była w Wietnamie, oczywiście.
    Jutro planujemy popłynąć na Bohol i tam zwiedzić rezerwat wyraków. W ogóle fauna lądowa na Filipinach jest w porównaniu ze Sri Lanką bardzo uboga. (Odwrotnie niż pod wodą.) Na Sri Lance było "too much nature", dżungla obrastała miasta i wsie, wchodziła do domów. Ciągle było słychać ptaki, małpy, po drogach chodziły warany i pawie, burunduki biegały po drzewach i dachach, wieczorem latały wielkie nietoperze i nie było takiej pory dnia lub nocy, żeby panowała cisza. No, i krokodyle i słonie też nie były rzadkością.
    Domy na Sri Lance nie były szczelne i bardzo mi się to podobało. Tamtejsze domy mają wiele otworów, dachy bywają nieco wzniesione nad ścianami - to, co wewnątrz i to, co na zewnątrz przenika się. Tutaj nie ma takich otwartych domów, w każdym razie nie trafiały nam się takie w drodze. I kolejna różnica: ludzie. Na SL wszyscy pytali, skąd jesteśmy (to bywało denerwujące), interesowali się nami i chcieli nawiązać kontakt. W domowych restauracjach nasze dzieci bawiły się z miejscowymi dziećmi, nierzadko wewnątrz ich domów. Wracaliśmy do niektórych poznanych osób. Może dlatego, że nie było tam aż tak wielu turystów, a może Lankijczycy są bardziej otwarci i ciekawi tego świata, który ich odwiedza. Na Filipinach ludzie są mili, ale trzymają dystans.
    Ulicznych psów jest tak samo dużo. Na SL zachwywały się trochę inaczej. Nie wiem, jakie są statystyki, nie wiem ile psów ginie tu, a ile tam, ile jest leczonych tu, a ile tam. Ale lankijskie psy sprawiały wrażenie szczęśliwych. Miały swój równoległy świat, były niezależne, ale równocześnie towarzyskie i chętne do głaskania. Myślę, ze buddyzm odgrywa tu ważną rolę - w tym, jak się traktuje zwierzeta. Na północy, w rejonach muzułmańskich, psy się bały ludzi. Tutejsze psy często są bojaźliwe, są zabiedzone. Często mają obrożę, ale nie idzie za tym żadna lepsza opieka. A już na pewno nie sterylizacja. Wiele psów ma świerzbowca, wiele ma rany. Wiele ma obcięte ogony, nie rozumiem dlaczego. Na SL działa kilka schronisk organizowanych przez "białych". My poznaliśmy Conny z Niemiec, która leczy, sterylizuje i organizuje adopcje psów i kotów. Każdy może jej pomóc i to jest prawdziwie "efektywny altruizm" czyli rzeczywisty rezultat przy małych nakładach. Zapewne takie schroniska istnieją na Filipinach, ale na razie nie spotkaliśmy żadnego.
    W obu państwach wieczorem rozpalane są przy domach ogniska... to codzienny rytuał spalania plastikowych śmieci. Nie wiem, jak na Filipinach, ale na SL nie ma spalarni ani przetwarzania odpadów. Tutaj pewnie też z tym słabo.
    Dzień zwiedzania i pływania kończymy w Bucafe (z listy od kelnerki): fantastyczne i estetycznie podane jedzenie i picie (pierwsza dobra kawa na wyspie!) na szczycie góry z widokiem na dżunglę i morze. Przepięknie!
    Read more