A 23-day adventure by KozhTravel Read more
  • 21footprints
  • 4countries
  • 23days
  • 196photos
  • 6videos
  • 21.0kkilometers
  • 19.7kkilometers
  • Day 12

    Ostatni dzień na Siquijor

    January 14 on the Philippines ⋅ 🌬 28 °C

    Rano, przed 7, poszłyśmy z Sofką na snorkeling. Widziałyśmy przepiękną meduzę, morskie jeże i dużo ryb. Chyba nawet młodziutkie barakudy. Po śniadaniu było jeszcze plażowanie i potem ruszyliśmy w poszukiwaniu masażu. Tym bardziej, że od rana pada (ciepły, tropikalny) deszcz. To ogranicza pole działania.
    Trafiliśmy do Ayans Local Food, gdzie jest i jedzenie, i masaż. I oba fantastyczne! Obok Bucafe to jest zdecydowanie kolejne gastronomiczne miejsce do odwiedzenia. Trochę na uboczu, ale tym bardziej szacun dla osób, które w mało atrakcyjnej okolicy stworzyły miejsce, do którego turyści przyjeżdżają z daleka.
    Nasz prom na Bohol ma 3 godziny opóźnienia. Z nudów jeździliśmy w tę i z powrotem, spacerowaliśmy, a teraz po prostu siedzimy w porcie w samochodzie i powoli umieramy z nudów. Niektórzy z nas chcą spać, inne marzą o prysznicu, jedna osoba pracuje bez wytchnienia. Na Bohol mamy dotrzeć w środku nocy.
    Mały bonus: krótkie nagranie z supermarketu :)
    Read more

  • Day 13–14

    A jednak nie ostatni...

    January 15 on the Philippines ⋅ 🌬 27 °C

    Całą noc spędziliśmy w samochodzie w porcie. Nasz opóźniony o 16 godzin prom miał planowo odpłynąć o 19, potem miał być o 21, potem za półtorej godziny, a teraz jest informacja, że będzie o 11.30.
    Do 2 w nocy słuchaliśmy śpiewów karaoke i niesamowitego krzyku kilkuset ptaków siedzących na pobliskim ogromnym drzewie. Ptaki szalały większą część nocy. Ludzie też: po karaoke była godzinka przerwy, po czym zaczęły się zwykle krzyki i kibicowanie przy jakiejś grze, potem od 5 msza w kościele z organami i śpiewem. Ale w sumie się nawet wyspałam. Rano pomyślałam w każdym razie, że mogło być gorzej.
    Teraz wyskoczyliśmy do kawiarni na śniadanie i tylko martwię się, żeby w międzyczasie prom nie przypłynął i nie odpłynął bez nas. Ale tak naprawdę to nie wiadomo kiedy w ogóle przypłynie. Póki spaliśmy w samochodzie to przepadł nam opłacony nocleg na Bohol. Oczywiście nie ma mowy o żadnym odszkodowaniu ze strony kompanii żeglugi, już sprawdziliśmy.
    Wróciliśmy że śniadania, promu jeszcze nie ma. Dimuha pracuje, dzieci rysują, a ja czytam e-booka.
    Rano widzieliśmy jak śmieciarka zbierała śmieci, a ludzie zamiatali ulice i wrzucali śmieci do worków. Spalanie śmieci chociaż się zdarza, to jest go mniej niż na Sri Lance. W każdym razie na tej wyspie jest dość czysto.
    I to jest ostatnia refleksja na temat Siquijoru, ponieważ jest 11, prom przypłynął, czym wywołał entuzjazm oczekujących. Zaraz wjeżdżamy na pokład. Kurs na Bohol!

    Haha, nie ma tak lekko! Samochód nie odpalił. Mieliśmy wjechać jako ostatni, wszyscy na nas czekają, a samochód rzęzi... Panowie z obsługi dopchali go na pokład, a potem pomogli naładować akumulator.
    Ciekawa jestem, ile jeszcze takich akcji nas czeka. Obyśmy tylko nie musieli wsiadać do szalup...
    Read more

  • Day 13–14

    Bohol (narzekania i rezerwat wyraków)

    January 15 on the Philippines ⋅ ☁️ 29 °C

    Może lepiej było zostać na Siquijor... Bohol jest turystyczny do bólu, w hotelu spotkaliśmy zorganizowana grupę Polaków. I oczywiście w hotelowym menu nie ma owoców. Wyprowadzamy się. Zastanawia mnie, jak to jest, że w krajach, gdzie można żywić się cały rok tym, co wyrosło na drzewie, ludzie w ogóle nie cenią tego! Sok na Filipinach jest tylko rozpuszczalny z proszku! Patera owoców to po prostu kawałek arbuza, kawałek banana i mango. A przecież tyle interesujących owoców rośnie dookoła! Wszędzie tylko mięso, mięso i sok z proszku. Smutne i zagadkowe, bo przecież łatwo można byłoby na tej pladze urodzaju zarobić.
    Poza tym Filipiny to nie jest kraj dla dzieci. Akurat tak się składa,że nasza trójka dzieci należy do wszystkich kategorii: przedszkolak, dziecko i nastolatka. W hotelach nie ma żadnych kącików do zabawy, że o placach zabaw już nie wspomnę. Niektóre hotele są niedostosowane dla najmłodszych do tego stopnia, że aż są niebezpieczne. Zapamiętaliśmy, że w Tajlandii było dużo atrakcji dla dzieci, w Wietnamie i na Sri Lance ich prawie nie było, ale za to miejscowi tak bardzo lubili dzieci, że wciąż się nimi zajmowali albo nasze i ich dzieci bawiły się razem. Filipińczycy są mili i uśmiechnięci, ale generalnie mają turystów w nosie. A ponieważ my lubimy niezobowiązujące, ale ciepłe kontakty to nie czujemy się na Filipinach usatysfakcjonowani. Brakuje nam też egzotyki, jakiej było sporo na Sri Lance. I w ogóle pobyt na Filipinach jest taki nierówny: niektóre miejsca podobały nam się bardzo, inne wcale. Teraz jedziemy obejrzeć rezerwat wyraków, mam nadzieję, że to będzie interesujące i etyczne przeżycie!

    Było! Rezerwat jest "prawdziwy". Jest główna siedziba z garścią informacji i potem krótki spacer z przewodnikiem wytyczoną ścieżką, na ktorej siedzą trzy wyraki. Zdaje się, że taką mają pracę - siedzieć w swoich gniazdkach i dawać się oglądać. Sam rezerwat jest duży, ale panuje całkowity zakaz wchodzenia do niego, że względu na to, że wyraki łatwo ulegają stresowi, przestają się rozmnażać, albo umierają. Ogólnie miejsce nam się podobało, bo lubimy te miejsca, gdzie zakazy dotyczą ludzi, a nie zwierząt.
    Potem byliśmy w parku miniatur, do którego w życiu bym nie poszła, gdybym nie miała dzieci. Wyszalały się, może teraz zasną.
    Read more

  • Day 15

    Bohol

    January 17 on the Philippines ⋅ ☁️ 26 °C

    Dziś opuściliśmy dziesiąty hotel w naszej podróży (nie licząc nocy w samochodzie).
    Wczoraj wieczorem popłynęliśmy jeszcze na piękne widowisko: oglądanie świetlików. I chciałam się dziś rozpisać o tym wspaniałym przeżyciu- noc, łódka, świetliki, moja kochana, nie milknąca ani na chwilę rodzina - ale dzisiejsze zwiedzanie przyćmiło romantyczny blask małych owadów: byliśmy bowiem w jaskini Kangcaramel. I to nie jest przyjemna rozrywka wakacyjna. W ogóle nie polecam naszego sposobu spędzania urlopu nikomu, kto potrzebuje wypoczynku. Jestem fizycznie i emocjonalnie wykończona, czaszka pęka mi od namiaru wrażeń. Jestem pełna podziwu dla moich dzieci, które utrzymują nasze tempo i znoszą cierpliwie wszelkie niedogodności. A dziś było ich wyjatkowo dużo.
    Nie wiem, jak udało się przeżyć Filipińczykom kryjącym sie przed Japończykami w tej jaskini, pełnej nie tylko nietoperzy, karaluchów i pająków, ale i pajeczaków podejrzanie podobnych do skorpionów. Wyszłam stamtąd zlana potem i nie tylko z powodu duchoty dławiącej płuca. Jaskinię wypełniał wrzask obudzonych nietoperzy, woda kapała z góry, a pod stopami biegały azjatyckie karaluchy, o wiele większe od naszych. Brrr! Ale widziałam (i nagrałam) coś niesamowitego: dwa karaluchy-albinosy! Całkiem bielutkie.
    Naprawdę, to były mocne wrażenia! Świetliki przy nich zbledły nieco.
    A potem pojechaliśmy na plantację kakaowców, miejsce zupełnie nieturystyczne. Na zboczu musieliśmy zostawić samochód, który odmówił wspinaczki. Ale chęć kupienia "prawdziwego kakao" zwyciężyła. I nasza wytrwałość została nagrodzona: wracamy z ponad 2 kg kakao. Dobijanie targu zostało uwiecznione na fotografii, podobnie jak kakaowce.
    Dzisiejszy plan zwiedzania układał Dimuha, więc to nie koniec szargania moich nerwów: po drodze na Czekoladowe Wzgórza musieliśmy jeszcze przejść po bambusowych mostach wiszących. Wysoko nad rzeką...
    Wszyscy cali i zdrowi pofotografowaliśmy się potem na tle kilku z 1268 Czekoladowych Wzgórz w jakiejś idyllicznej filipińskiej wiosce i ruszyliśmy w kierunku jedenastego hotelu.
    A ponieważ mogę wystawić tylko 10 zdjęć, to resztę tego mrożącego w krew w żyłach dnia opiszę osobno. Bo najgorsze miało dopiero nadejść...
    Read more

  • Day 15

    Dramatyczny koniec dnia

    January 17 on the Philippines ⋅ ☁️ 28 °C

    Nie wierzcie mapom Google na Filipinach. Nie dość, że często zaniżają czas jazdy, to jeszcze upierają się, żeby jechać po nieistniejących drogach.
    Kiedy wczoraj mieliśmy już z głowy program zwiedzania i czekał nas wieczór w hotelu, do którego mieliśmy jechać 44 minuty, nawigacja zaproponowała nam krótką trasę. Okazało się, że to droga w remoncie - nasyp z ubitej ziemi. Może dałoby się po nim przejechać, ale tego dnia padał deszcz i baliśmy się, że samochód ugrzęźnie w błocie lub wpadniemy w poślizg i stoczymy się z nasypu w przepaść. Zawróciliśmy i wybraliśmy inną drogę i znów 44 minuty do hotelu. Jedziemy sobie, jest już ciemno, bo na tych szerokościach ciemno się robi już w okolicach 18, jedziemy, jedziemy, droga się robi coraz węższa, ale jedziemy. Jest naprawdę wąsko i zaczynam mieć złe przeczucia, ale jedziemy, bo jesteśmy już nieźle zmęczeni i głodni. Nagle asfalt się urywa i zaczyna się droga złożona z błota i kamieni. Już wiemy, że czasami tak bywa, a po kilkuset metrach jakby nigdy nic, znów pojawi się asfalt. Zatem wjeżdżamy, ale za chwilę widzimy, że przed nami wielkie błoto i nie przejedziemy, trzeba wycofać. No to cofamy i... oczywiście samochód grzęźnie.
    Cudem jakimś na tym bezludziu jechał facet z dziećmi na motorze. Zatrzymał się i zaczął nam pomagać. Dał do zrozumienia, że dalej nie ma się co pchać, lepszej drogi nie będzie, trzeba zawrócić. Podkładamy gałęzie pod koła (wcześniej pomogło, jak wpadliśmy w dziurę jadąc na plantację kakao). Ja za kierownicą, faceci pchają samochód. Przez otwarte okna do środka wpadają bryzgi błota. Samochód drgnął i wpadł w nową dziurę, już tak na amen. Dimuha cały w błocie, facet cały w błocie, ale on przynajmniej był boso. Dobry człowiek, powiedział, że leci po pomoc. Zaraz przybył z sąsiadem uzbrojonym w maczetę, oraz, jak się domyślam, z jego żoną i dziećmi oraz swoją bliższą oraz dalszą rodziną. Dimuha powiedział naszym dzieciom, żeby stanęły dalej od samochodu. Dokładnie w to miejsce po chwili poleciały bryzgi błota. Po kilku podejściach wreszcie się udało wyjechać. Mieliśmy szczęście, bo realnie groziło nam spędzenie kolejnej nocy w samochodzie.
    Podjęliśmy decyzję, że pojedziemy dookoła po wybrzeżu, bo tam są dobre drogi. Po kilkunastu minutach znów zobaczyłam, że do hotelu zostały nam 44 minuty jazdy. Poczułam się jak w koszmarnym filmie.
    Ten urlop to jakiś obóz przetrwania...
    Read more

  • Day 17

    Bye, bye!

    January 19 on the Philippines ⋅ ☀️ 30 °C

    Żegnamy się z Filipinami, siedzimy już w samolocie do Hongkongu. Ja się żegnam bez szczególnego żalu, tym bardziej, że na ostatek wkurzyły mnie kelnerki na lotnisku, które zapomniały o moim zamówieniu. Hotel, w którym się zatrzymaliśmy zupełnie nie odpowiadał temu, co na zdjęciach (z wyjątkiem basenu, basen był ok). I w ogóle, jak zglodnieję i pewien krytyczny punkt zostanie przekroczony, to potem nie mogę tak łatwo obniżyć poziomu agresji. Zatem żegnam Filipiny na wk*rwie.

    Odczucia mam ambiwalentne, kiedyś tu może jeszcze wrócę (zwiedziliśmy tylko środkową część kraju), ale niekoniecznie. Nie wiem, dlaczego Filipiny mają taki dobry turystyczny PR, Sri Lanka jest mniej rozreklamowana, a moim zdaniem jest o wiele ciekawsza. Owszem, ma mniej bogaty świat podwodny, ale przecież nie sami nurkowie przylatują na urlop.
    Chociaż to właśnie świat pod wodą był źródłem najmocniejszych przeżyć, przynajmniej dla mnie: pływanie z rekinami w Oslob, snorkeling na rafie koralowej z wynajętej łodzi w Moalboal i podwodny rezerwat na Siquijor. Dla tych momentów warto było przyjechać!

    Nasz przedostatni hotel prowadził Niemiec, ktory mieszka tu od 20 lat i dużo opowiedział nam o Filipinach. Wszystko chwalił: przywiązanie do rodziny, życzliwość, politykę, rozwój, klimat... ale opowiedział też jak kilka razy ktoś specjalnie na poboczu kopał psa tak, aby ten wleciał prosto pod koła. Dla żartu? A może, żeby potem go zjeść? Ciało jego psa, który wpadł pod samochód, sąsiad chciał wykupić. Jedzenie psów na Filipinach jest zabronione, ale podobno wciąż popularne, cóż się zatem dziwić, że tutejsze psy są nieufne i zabiedzone.
    Widzieliśmy też mnóstwo kogutów, hodowanych do walki. Jednym słowem, zwierzęta nie mają tu rajskiego życia.
    Poza tym uderzyła mnie ilość mieszanych par i mam tu na myśli obleśnych białych dziadów, którzy przyjeżdżają na Filipiny po ładne młode ciała. Owszem, żenią się, zakładają rodziny, wychowują wspólne dzieci i pewnie utrzymują też wszystkich krewnych żony, ale przykro na to patrzeć. Z drugiej strony, to ten sam system, jaki do niedawna funkcjonował w Europie: małżeństwo z rozsądku. Może nie powinnam tego oceniać, bo w sumie i w Polsce nie mamy 100% szczęśliwych par. Każdy układa sobie życie jak chce, ważne, aby bez przymusu (tu pytanie, na ile bieda jest przymusem, ale nie będę się w to zagłębiać).
    Połowa stycznia dawno za nami, a na Filipinach wszędzie jeszcze są dekoracje bożonarodzeniowe: bałwanki że starych opon pomalowanych na biało, szopki z czarnym Jezuskiem, choinki z bombkami i łańcuchami.
    A jutro idziemy do Disneylandu - czego się nie robi na dziesiąte urodziny...
    Read more

  • Day 17–19

    Znowu Hongkong (Disneyland)

    January 19 in Hong Kong ⋅ ☀️ 23 °C

    Dobrze było znów znaleźć się w Hongkongu. Coraz bardziej lubię to miasto i za trzecim razem czuję się tu już swojsko.
    Najważniejszym punktem tej wizyty jest oczywiście Disneyland! Na życzenie jubilatki.
    Co dziwne, dzieci było tam mniej niż dorosłych.
    Po dwóch karuzelach weszliśmy do jakiejś atrakcji w stylu gwiezdnych wojen, co okazało się dla mnie najmocniejszym wrażeniem od czasu nadepnięcia na jeżowca. Już wiem, jakie będą moje ostatnie słowa, jeśli będę umierać nagłą śmiercią.
    Potem była masa innych atrakcji, stany euforyczne i histeryczne na przemian. W którymś momencie zobaczyliśmy jakiegoś tatę, który usnął na ławce z pluszową myszką Mickey i zrozumiałam, że albo wypiję kawę, albo położę się obok. Nie wiem, skąd dzieci mają tyle energii. Chyba wysysają ją z dorosłych.
    W sumie byliśmy w Disneylandzie 10 godzin, od otwarcia po huczne zamknięcie, które na zdjęciach bardzo przypomina marsz niepodległości w Warszawie.
    Chyba było warto: dzieci szczęśliwe, my przeżyliśmy i kolejny raz to pójdziemy dopiero z wnukami.
    Read more

  • Day 19

    Żegnamy Hongkong

    January 21 in Hong Kong ⋅ ☀️ 21 °C

    Hongkong podoba nam się bardzo. Wprawdzie i tu trudno znaleźć jedzenie dla wegetarianek, a dziś - w niedzielę - trudno było nawet znaleźć miejsce w parku, ale z pewnością to nie ostatni nasz pobyt tutaj.
    Wszędzie widać już przygotowania do zbliżającego się nowego roku - Roku Smoka wg chińskiego kalendarza.
    Chciałabym kiedyś podróżować z mniejszą ilością bagażu. Musieliśmy dziś dokupić walizkę. Trójka dzieci, pięć walizek, pięć plecaków i torba na ramię... I wszystkiego trzeba dopilnować, doliczyć się i taszczyć za sobą.
    Trzyma mnie przy życiu myśl, że w Turkish Airlines podają pasażerom wino.
    Read more

  • Day 20–22

    Stambuł

    January 22 in Turkey ⋅ 🌬 8 °C

    Nocny lot nas wykończył, w Stambule wylądowaliśmy w ciemnościach, a do hotelu zajechaliśmy już w godzinach porannego szczytu. Sporym zaskoczeniem było to, że reszta towarzystwa już tam była.
    Nasz pobyt w Stambule upływa pod znakiem spotkania rodzinnego, zatem wpis ograniczę do paru zdań: jest ładnie i smacznie. Ale zimno pioruńsko, nie byliśmy na to gotowi.
    Widziałam dziś grubaśne koty, zadowolone psy, miski z wodą i jedzeniem na ulicy. I hotel, którego ścianę pokrywały budki dla ptaków. Brawo, Stambuł!
    Załączam fotografie że spacerów po bardziej i mniej oczywistych miejscach.
    Read more

  • Day 21

    Moje ulubione miejsce w Stambule

    January 23 in Turkey ⋅ ☀️ 9 °C

    Stambuł jest arcyciekawym miastem, ale co z tego, skoro nie mogę się zaaklimatyzować w tym potwornym chłodzie przenikającym do szpiku kości. Każdy spacer to męka i katusze. Naprawdę, nie wiem, jak wrócę do domu, gdzie jest o wiele zimniej.
    Dziś byliśmy w Cysternie Bazyliki, którą zwiedzałam po raz drugi w życiu. Wrażenie zrobiła na mnie nie mniejsze niż poprzednio i wciąż uważam, że to najważniejsze, najbardziej klimatyczne miejsce do zobaczenia w Stambule. Zbudowana w VI wieku ne., przez wieki była zapomniana. Zbudowana jako podziemny magazyn wody nie miała nigdy nikogo zachwycać pięknem: do jej budowy przeznaczono resztki z innych budowli - stare kolumny, kamienne podwaliny i dwa bloki z wyrzeźbioną głową Meduzy.
    Wieki przeminęły, zapomniany zbiornik stał się archiwum dawnego kunsztu, w którym zanurzyli się badacze. A dziś jest galerią, unikalnym miejscem wystaw, ale przede wszystkim zachwyca swoją surowością. Uwielbiam to miejsce. Przypomina mi moje niezrealizowane dotąd marzenia o ascetycznym domowym interierze.
    Na zdjęciach oprócz cysterny są: kontenerki z ulicznymi kotami - podpisane, aby po zabiegu kastracji i szczepieniu odstawić kota na znany mu teren; wodne tramwaje i miasto z wodnej perspektywy; szklaneczka z turecką herbatą.
    Read more