4x8 nóg szlakiem Hannibala

July - August 2022
A 15-day adventure by 4 x 8 nog & Wojtek Read more
  • 17footprints
  • 6countries
  • 15days
  • 124photos
  • 4videos
  • 2.9kkilometers
  • 1.0kkilometers
  • Day 1

    Przygotowania do wyprawy

    July 23, 2022 in England ⋅ ⛅ 22 °C

    Nie mamy co prawda słoni, ale i tak przygotowanie do wyprawy lekko nas zaskakuje. Chyba przez pandemię wyszliśmy z wprawy, bo mimo pobudki (prawie) skoro świt, konsekwentnie przekraczamy wszystkie planowane objętości, liczby toreb, sprzętu, i oczywiście planowane kolejne godziny odjazdu. Ale od początku - najpierw niełatwo było podjąć decyzję o tym, gdzie konkretnie chcemy pojechać. Wraz z odwrotem covida granice otwarte, a z tym możliwości podróży się rozmnożyły, ale na południu Europy pożary, na północy leje, na wschodzie wojna, a z zachodu właśnie chcemy wyjechać. Alpy jawią się względnie bezpieczną opcja - na tyle wysoko, że upał nie powinien nas niszczyć, a pożary dopaść, za to Google map przepowiada, że którąkolwiek drogą podążymy, będziemy się przedzierać przez setki kilometrów robòt drogowych. Alternatywą jest Norwegia - ale to dodatkowy 1000km, no i raczej słońca nie będzie, a do tego wyżywienie tylko we własnym zakresie, bez nastrojowych knajpek i restauracji w śródziemnomorskiej aurze. W rundzie finałowej sprawdzamy pogodę. W Alpach +33 - i leje. W Norwegii +13 - i leje. Całe dwa tygodnie. Za to w Portsmouth pogoda idealna, dwa tygodnie pięknego słońca i +25.
    Ignorujemy to, co uporczywie sugeruje nam wrzechświat, i decydujemy się wyruszyć w Alpy, szlakiem Hannibala, choć bez słoni, i w przeciwną stronę.
    I poniekąd nasza dzielność zostaje nagrodzona, gdyż pomimo dramatycznych opisów w wiadomościach, zapowiadających kilka do kilkunastu godzin opóźnień w dojeździe do Dover, i potem w czasie przekraczania granicy, do portu dojeżdżamy bez najmniejszych problemów, i okrętujemy się też błyskawicznie (choć nadal bez słoni).
    Read more

  • Day 2

    Rothenburg - miasteczko średniowieczne

    July 24, 2022 in Germany ⋅ ⛅ 28 °C

    Na dzień dobry zmiana podejścia do przejazdu przez Europę. Zamiast gnać do celu (jak Hannibal) postanawiamy podzielić przejazd na etapy, i zwiedzać malownicze miasteczka. Przystanek pierwszy - Rothenburg. Obłędnie malowniczy, tak, że mimo równie obłędnego upału (po wyjściu z klimatyzowanego auta upał 35C powala, na wszelki wypadek chowamy naboje z gazem pod auto i liczymy na cień) młodzież dzielnie zwiedza i nie marudzi (za bardzo). Na szczęście głównym punktem programu jest przejście po kompletnie zachowanych murach miejskich, które są pieknie zadaszone, i zacienione. Głównym, oczywiście oprócz zjedzenia w porządnej niemieckiej restauracji porządnego niemieckiego obiadu, a nie jakiegoś francuskiego badziewia - cytuję za znawcą tematu, czyli Mieszkiem "jedzenie jest najważniejsze". Okrążamy więc Rothenburg sumiennie, i uwieczniamy na tysiącach zdjęć. Intrygujące, oprócz panoramy miasta, są wmurowane cegiełki, jedna za drugą, z nazwiskami i lokacjami z całego świata. Zapewne na cześć szczodrych darczyńców. Ale na wielu z nich stoi wykute "1m", "5m", "11m". I tu zagwozdka - bo jeśli m to milion, to te mury po których chodzimy powinny być wykute w złocie. Chyba, że chodzi o wenezuelskie peso, na przykład. A w nagrodę za dzielność próbujemy zakupić lody, które kuszą dziesiątkami smaków. Niestety, okazuje się, że Rothenburg jak na miasto średniowieczne przystało, nie wdrożył płatności kartą...z powodu braku bilonu musimy obejść się smakiem, i, jak zaczasów rzymskich wyposażyć w gotówkę, której już prawie zapomnieliśmy jak się używa.
    A na zakończenie dnia - pierwszy w tym roku (i of niemal roku) nocleg na kempingu. Nad szeroką, powolnie płynąca rzeką, w której można do woli pływać, pod gwiazdami, i wśród ogłuszających świerszczy. Nawet sceptycznie nastawiona część drużyny (ale jak to, trzeba rozbić namioty???? A gdzie komitet powitalny????) przyznaje, że kempingi nie są takie złe, i że ogólnie, wakacje z rodzicami da się przeżyć ( to ostatnie ciągle jeszcze wymaga potwierdzenia).
    Read more

  • Day 3

    Kemping nad rzeką Naab

    July 25, 2022 in Germany ⋅ ☀️ 25 °C

    I zaczęły się prawdziwe wakacje. Zaraz po obudzeniu, prosto z namiotu, myk popływać do rzeki. Albo, jeśli ktoś woli, na krzesełku z książką (wszyscy czytamy Mistborn, więc przy śniadaniu dodatkowo roztrząsamy allomancję i feruchemię (niewtajemniczonym polecamy bardzo, bardzo gorąco. Niełatwo jest nas zaskoczyć w świecie fantasy, ale Sandersonowi zdecydowanie się udało). A z rzeki korzysta każdy kto może, kajakarze, deskarze, poławiacze motyli i ważek - a dodatkową atrakcją jest pływanie z nurtem. Dla leniwych - spacerem w górę rzeki i wiuuu z prądem. A dla zawziętych, jak łososie i pstrągi, przeciw prądowi, i przeciw wrażeniu, że mimo wysiłku stoi się w miejscu :-).
    I taki relaks aż do południa, kiedy zbieramy się w drogę dalszą, do królewskiego miasta Regensburg, i dalej na naszą docelową przełęcz. Tylko zgrzyt - za kemping też nie da się zapłacić kartą, więc na zakończenie czekał nas rajd w mokrych strojach kąpielowych do bankomatu w pobliskiej mieścinie, żeby zdazyc odzyskać paszport przez zamknięciem recepcji. Trzeba rzeczywiście się przyzwyczaić na powrót do obiegu monetarnego...
    Read more

  • Day 3

    W obozie Marka Aureliusza

    July 25, 2022 in Germany ⋅ ☀️ 33 °C

    A w zasadzie spotkanie ze wspomnieniami po Marku Aureliuszu.
    Zupełnie poza planem, zainspirowani zdjęciami z Wikipedii, decydujemy się zawinąć do Regensburga, który, jak się okazuje, jest jednym z największych zachowanych średniowiecznych miast, z 1500 autentycznymi budynkami i statusem dziedzictwa UNESCO.
    Na początek (oczywiście!!) restauracja, tym razem włoska, z pizzą o średnicy ponad pół metra, która została zaakceptowana jako "porządne włoskie jedzenie w Niemczech" przez naszego lokalnego znawcę. Ale i tak podobno ranking słabszy, niż porządne niemieckie jedzenie....
    Upał niestety nadal obezwładnia, na szczęście zabytkowe uliczki są na tyle wąskie, że zapewniają cień. Regensburg nie rozczarowuje, kamieniczki nie tylko zabytkowe, ale starannie odnowione. Jest i panorama ze starego kamiennego mostu (AD circa 1200, nazwany zgodnie ze słynnym niemieckim polotem i rozmachem "Stary Kamienny Most"), i koncert na wiolonczelę i pianino, i Dunaj, odpowiednio majestatyczny.
    A na dodatek, poniekad zgodnie z tematem naszej wyprawy, ślady imperium - brama ustawiona za czasów Marka Aureliusza, prowadząca do obozu jednego z legionów Armii rzymskiej, datowana na AD 179. I zgodnie z przysłowiowym niemieckim pragmatyzmem, wkomponowana w bardziej współczesne mury.
    Zdecydowanie warto odwiedzić - najlepiej w ramach wyprawy z biegiem Dunaju po stolicach europejskich. Regensburg stolicą państwa co prawda nie jest, ale był pierwszą stolicą Bawarii, a do tego podpisano tu rozwiązanie Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, więc status ma zdecydowanie wystarczająco historyczny.
    Read more

  • Day 4

    Aklimatyzacja że świstakiem

    July 26, 2022 in Italy ⋅ ⛅ 18 °C

    Nasz wynajęty domek został przez nas wszystkich zgodnie okrzyknięty chatką Harrego Pottera - od wejścia wygląda bardzo niepozornie, tak, że kilka razy czytamy opis gospodarzy "Wasze mieszkanie jest na najwyższym piętrze po prawej". Jakim piętrze??? Jakiej prawej??? Tu przecież będzie co najwyżej jedna izba...W środku jednak chatka zakrzywia przestrzeń i mieści trzy duże mieszkania, nasze istotnie pod samym dachem, i z fantastycznym widokiem z okna. Do tego dostępu bronią 4 znaki zakazu wjazdu, które z duszą na ramieniu (ale słusznie) ignorujemy, docierając do celu po coraz węższych i bardziej stromych dróżkach. Domek, jak wszystkie inne w okolicy, jest przyklejony do stromego zbocza, i pod naszym balkonem rozpościera się w zasadzie przepaść. Na wypadek pożaru do balustrady przyczepiona jest zwinięta metalowa drabinka, do opuszczenia zapewne w rzeczona przepaść. Liczymy na to, że nie będzie trzeba z niej skorzystać.

    W ramach aklimatyzacji wyruszamy na pobliski szlak, i to, jak prawdziwe mieszczuchy, krzesełkiem prawie na sam szczyt, aż wstyd się przyznać. Za to ze szczytu prowadzi szlak przez głazy i kosodrzewinę, który pozwala się nam na chwilę oddalić od centrum turystycznego - i nieoczekiwanie spotkać ze świstakiem! Niestety, na horyzoncie zbierają się czarne chmury, a w prognozie pogody zapowiadali burze - na dzisiaj odgwizdujemy więc koniec wycieczki, choć panorama gorzkich szczytów wabi i zachęca do wędrówki.
    Read more

  • Day 5

    Oszukani przez pogodę

    July 27, 2022 in Italy ⋅ ⛅ 17 °C

    A w zasadzie prognozę pogody. Wczorajszy wieczór zakończył się wśród burz, dzisiejszy poranek obudził nas rzęsistym deszczem i mgłą. A w prognozie pogody zapowiedź burz od 2 po południu. Więc choć niebo przetarło się z porannego deszczu i mgły decydujemy się jedynie na krótką, dwugodzinną wycieczkę po najbliższej górce. I z tęsknotą spoglądamy na panoramę otaczającą nas z każdej w zasadzie strony. Rzeczywiście, chmury i to dość ciemne, przetaczają się po szczytach, grożąc ulewą, ale w efekcie spada na nas zaledwie mały deszczyk, a zapowiadane burze nie tylko nie następują ani w naszej, ani w okolicznych dolinach, ale znikają również ze wszystkich stron z prognozą pogody. I w ten właśnie sposób spędzamy pogodne popołudnie bezpiecznie grając w Terraformację Marsa przy kuchennym stole, zamiast w sławie i chwale zdobywać szczyty.Read more

  • Day 6

    Pontonem przez bystrza

    July 28, 2022 in Slovenia ⋅ ⛅ 28 °C

    Rozczarowani pogoda w Austrii, i lekko wkurzeni na prognozy, przeprawiamy się niczym Hannibal przez Alpy do Włoch i dalej do Słowenii. Ale najpierw przygotowanie teoretyczne, bo choć nie mamy słoni, mamy automatyczna skrzynie biegów, i trochę nas niepokoi brak informacji w jaki sposób hamować nią silnikiem. Zaskakująco, googlowi długo zajmuje znalezienie konkretnej odpowiedzi - najpierw dowiadujemy się wszystkiego niemal o charakterystyce ogólnej automatycznej skrzyni biegów, jej zaletach, typach i różnicach wśród producentów. Dowiadujemy się również że te nowoczesne "zazwyczaj same włączają hamowanie silnikiem". Hmmm. Trochę mało jak na alpejskie serpentyny. W końcu po pół godzinie pracy detektywistycznej udaje się zdobyć potwierdzenie, że tak, nasza skrzynia będzie hamować, a do tego wspomagać kierowcę na 10 innych sposobów, więc uspokojeni ruszamy. Jak się okazuje, nasze dociekania były jak najbardziej na miejscu, bo po stronie włoskiej kanion jest dużo stromszy, drogi dużo węższe, a serpentyny....ech...to są naprawdę szokujące serpentyny, w dodatku często tak wcięte w zbocze, że zupełnie nie widać co czeka po przejechaniu zakrętu, a niekiedy także w trakcie. Za to widoki są obłędne, i warte stresu. Nie tylko ściany wąwozu, koryto (niestety prawie zupełnie wyschłej) rzeki, tu i ówdzie wodospady i jeziorka - ale też konie, widowiskowo pasące się na zboczu, i... wanna.
    Wśród ochów i achów zjeżdżamy do włoskiej Pontebby, gdzie od razu można odczuć zupełnie inna atmosferę, architekturę i tempo życia. Tym razem tylko przejeżdżamy - i dalej, przez Alpy, przeprawiamy się do Słowenii. Tu również całkowita zmiana krajobrazu i zabudowy. Niesamowite, jak pomimo bliskości położenia, te trzy kultury zdają się zupełnie nie przenikać. Całkowity podział fazowy.
    Po zaledwie 60km (choć zajęło to nam niemal 2h) docieramy do zalanego słońcem Bovaca, nad rwistą, choć o niskim stanie wody Sočę, której bystrza mamy pokonać tratwa. Czyli, w nowoczesny sposób, pontonem. Spływ organizuje mała firma lokalna, gdzie zatrudniają się najwyraźniej młodzi ludzie z całego świata. W naszej ekipie instruktorami są Bułgarka, Niemiec i Chillijka - i wszyscy zgodnie bardzo im zazdrościmy trybu życia. Po zaopatrzeniu się w ekwipunek i ubranie do spływu (pianki, buty i kaski, wszystko dobierane na oko), spuszczamy pontony na wodę - i wiuuu. Rzeka kręci i pieni się na kamieniach, ściany wąwozu majestatycznie wznoszą się dookoła, dzieciaki z brzegu zazdroszczą aż piszczy. I jedziemy! Po drodze zapowiedziane bystrza, kąpiele w nieprawdopodobnie przejrzystej (i zimnej!!!) wodzie, skakanie ze skał, i zjeżdżanie z pontonu do wody jak w parku wodnym. Słowem - super! I wszystko zostanie w pamięci, bo nie sposób robić zdjęć kiedy nie dość, że walczy się z nurtem, to jeszcze co i rusz ląduje z impetem w głębinach.
    I tylko smutno, że instruktorzy mówią, że wody w tym roku o dwa metry mniej niż zazwyczaj, że deszczu nie było od maja, i zenie wiadomo, jak długo jeszcze takie spływy będą możliwe...
    Read more

  • Day 7

    Gartnerkofel (2195 mnpm) zdobyty!

    July 29, 2022 in Austria ⋅ ☁️ 17 °C

    Od tygodnia prognozy pogody zapowiadają, że w piątek od rana będzie deszcz. A potem ulewa. I jeszcze trochę deszczu. I tak do wieczora. Nastawiamy się więc na dzień gier planszowych i odpoczynku. I oczywiście, budzi nas piękne słońce. A prognozy pogody, na wszystkich dostępnych stronach internetowych, godzinowe i dzienne, zapowiadają znienacka, że do wieczora już tylko lekkie zachmurzenie. Ośmielamy się więc uwierzyć w sprzyjające okno pogodowe i decydujemy się na atak szczytowy na Gartenkofel, który od przyjazdu kusi nas i wabi do siebie. Na szczęście trasę mamy już wybraną i przemyślaną, więc tylko zapisujemy na mapsme i jeszcze kilku innych stronach i ruszamy. Słońce świeci, chmurki baranki od czasu do czasu je przysłaniają, łagodząc upał, słowem dzień jak z bajki.
    Tras jest do wyboru kilka, niestety, tylko w skrajnych stopniach trudności. Tzn albo można lecieć w zasadzie w klapkach, albo potrzebne są haki, raki i czekany, żeby wspinać się po pionowej ścianie. Decydujemy się na wersję dostępna (ponoć) w klapkach, choć na wszelki wypadek zakładamy buty górskie. I słusznie, bo droga, choć prowadzi przez łąki alpejskie, gdzie pasą się malownicze krowy, to jednak prowadzi ostro pod górę, i po zdradliwych kamieniach. Mijamy karczmę, dolne i górne stacje wyciągów, jeziorka, i jeszcze więcej łąk, i docieramy na przełęcz. Po prawej - ściana Gartenkofla (ta właśnie na raki i czekany) po lewej Kammleiten, zdecydowanie bardziej przyjazny. Pierwszy atak na Kammleiten zatem, gdzie zamierzamy zatrzymać się na zasłużony piknik. I tam, na szczycie, spora niespodzianka - otóż oprócz oczywistego krzyża znaczącego szczyt, i zjawiskowych widoków, miejsce na piknik ozdabia sporą kolekcja ...krowich placków. Jak one tam, skubane, wlazły, dociec nie sposób. Bo ścieżka może i dostępna jest bez ekwipunku, ale wąska, stroma, kamienista, i na pewno nie dostosowana dla krowich kopyt. Najwyraźniej muszą to być specjalne krowy alpejskie....
    Po serii zdjęć dokumentalnych, dokumentujących nas i nadciągające (a jakże) czarne chmury, wracamy więc z piknikiem na przełęcz.
    Czas na etap drugi, czyli właściwy atak szczytowy, rzecz jasna nie przez ścianę T5. Okrążamy imponującą skałę Gartenkofla u podnóża, i dolaczamy do ścieżki dla zupełnych turystów, którzy podjeżdżają do podnóża wyciągiem krzesełkowym.
    I tu może ich spotkać spore zaskoczenie, bo choć raków i czekana nie trzeba, porządne buty i kijki są zdecydowanie konieczne. Uderzamy na szczyt, początkowo zatrzymując się co trzy kroki, żeby wydać okrzyki zachwytu i zrobić serię zdjęć, a wraz z nabieraniem wysokości coraz bardziej przyspieszając, żeby jednak zdążyć przed deszczem. Tu warto wspomnieć, że odwołuję wszelkie wyrzekania na turystów którzy z głupoty dali się złapać załamaniu pogody w górach ("przecież trzeba być idiotą, żeby nie sprawdzić prognozy pogody przed wyjściem w góry"). Jeśli jeszcze nie jest to jasne, prognozy tak się mają do rzeczywistości, jak legendy do historii, więc albo się zakłada, że będzie słońce, albo siedzi w domu... A my liczymy na to, że jednak złapie nas tylko deszcz, a nie burza.
    I dokładnie tak się dzieje - zdobywamy szczyt i właśnie wtedy spadają pierwsze ciężkie krople. A my możemy powiać smrodkiem pedagogicznym, i pokazać młodej części drużyny jak to warto być przygotowanym i nosić ze sobą kurtki przeciwdeszczowe.
    Deszcz ucicha po 15 minutach...
    Plan wyprawy wykonany, północny szczyt Gartenkofla zdobyty, a my w sławie i chwale wracamy do naszej chatki.
    Read more

  • Day 8

    Przez wąwoz i wodospady

    July 30, 2022 in Austria ⋅ ⛅ 19 °C

    Znając zamiłowanie młodszej części drużyny do wodospadów i strumieni, nie mogliśmy pominąć wąwozu Garnitzenklamm. Tym razem zgodnie z prognozami pogody, mimo oberwania chmury i burzy nad ranem, słońce świeci od rana, zapowiadając piękny i upalny dzień. Już o 1 po południu udaje się nam wygrzebać z pieleszy, i zjechać po serpentynach austriackich do Mördendorf, do początku wąwozu. Wąwóz co prawda jest lokalną atrakcją turystyczną, ale mimo ułatwień typu klamry i łańcuchy, zachowana jest całkiem jego surowa dzikość, a dzięki rzeczonym ułatwieniom da się go pokonać w zasadzie bez strat własnych. Dziewięć mostów, każdy inaczej zaprojektowany, cztery duże wodospady, i mnóstwo malutkich kaskadek, obłędnie wysokie i w zasadzie pionowe ściany wąwozu, a do tego jasno zielono-szara przejrzysta woda, po której w wielu miejscach można do woli brodzić. Całkiem zjawiskowe miejsce, z którego wcale nie ma się ochoty wracać.
    A do tego, dla tych najwytrwalszych, możliwość dotarcia na Gartenkofel - na dokładnie ta samą przełęcz, na której byliśmy wczoraj. Gdyby nie logistyczny problem transportowy (brak chętnych do pokonania trasy z powrotem w celu odebrania auta) z pewnością połączylibyśmy te dwie wycieczki :-).
    Read more

  • Day 9

    Jak pająki (albo kozice)

    July 31, 2022 in Austria ⋅ ⛅ 25 °C

    Na zakończenie pobytu w Nassfeld odwiedzamy lokalny park linowy. Oprócz miliona zjeżdżalni liniowych ( zip lines, wszędzie na świecie zwanych tylrolkami, a z jakiegoś powodu w Austrii - Fox lines, czyli liniami lisa ..), przez które można jeździć do oporu, są także przejścia skalne, mosty linowe - albo bardziej wymagające przejścia przez liny, huśtające się balaski, sieci i wiadra - a także jako bonus prawdziwa via ferrata. Pierwsze przejście jest co prawda tak łatwe przez większość czasu, że decydujemy się ochrzcić nasze karabińczyki "tamagotchi", że względu na ilość uwagi, zbędnej, którą trzeba im poświęcać. Krok do przodu, podciągnięcie się do gory i na przód....a, nie, czekaj, wracamy, trzeba przepiąć tamagotchi... Wąwóz przez który przechodzimy w zasadzie mało różni się od wczorajszego, ale że jesteśmy przypięci do stalowej liny, i to podwójnie, co krok trzeba się zatrzymywać, albo żeby przepiąć nasze tamagotchi, albo wręcz wracać po nie, choć już pokonało się kolejne przejście (a tu wąsy trzymają i nie pozwalają przejść ani kroku więcej). Trosczymy się tym niemniej o nasze tamagotchi, zakładając, że jeśli one przeżyją, to my też... Najbardziej podoba się nam ostatnia ścianka, z via ferratą - tam nasze tamagotchi okazują się naprawdę przydatne, jesli nie w rzeczywistości, to napewno skutecznie podnosząc morale. Ścianka jest wymagająca, na pewno dla takich amatorów jak my - choć Mieszko przechodzi całość bez dotykania liny asekuracyjnej, budzac ogólnym podziw. A na zakończenie powtórka że zjazdów, aż do zawrotu głowy (albo bólu pleców, jeśli nie zdążyło się na czas odwrócić). Spędzamy w parku linowym pięć godzin nawet tego nie zauważając - jeśli ktoś ma możliwość odwiedzić - polecamy!Read more